SANDOMIERZ

Opowieść o Clio i Królewskim mieście Sandomierzu

Błażej Żuławski, 11.02.2011

Sandomierski rynek nie jest przystosowany do samochodów sportowych

fot.: Błażej Żuławski

Sandomierski rynek nie jest przystosowany do samochodów sportowych
W greckiej mitologii Clio (Klio) była muzą historii, córką Zeusa i Mnemozyne, zawsze przedstawiana ze zwojem papirusu w ręku. Nie ma więc lepszego pojazdu, by odwiedzić jedno z najstarszych i historycznie najważniejszych miast Polski, niż samochód nazwany na jej cześć

W tym miesiącu są moje urodziny, postanowiłem więc sprawić sobie prezent. Wybrałem się na weekend do Sandomierza i wziąłem na warsztat dwa samochody, o których prywatnie marzę. Są to auta z tzw. "prawdziwego świata" - nie ferrari czy lamborghini, lecz samochody dostępne przeciętnemu śmiertelnikowi. Rozważam potencjalne scenariusze zakupu i posiadania, lecz nie siedziałem nigdy za ich kierownicą. O drugim przeczytacie obok, a o pierwszym... teraz. Gdy żółtym Clio RS z opcjonalnym pakietem Cup wtaczam się powoli na sandomierski rynek, ludzie przestają rozmawiać i oglądają się za mną. Jeden pan się uśmiecha, jakaś pani macha do mnie, a wyrostki na rowerach mówią jeden do drugiego: "Patrz, wooow!" Robią to pewnie częściowo dlatego, że mam specjalne pozwolenie Ratusza na wjazd na rynek, ale ja myślę, że to jednak samochód robi wrażenie. Powiecie: takie zwykłe clio? W tej wersji auto kosztuje 103 850 zł, więc już sama cena jest niezwykła. Ok, cena nie jest napisana na zderzaku, ale wzrok przyciąga oryginalny, perłowy żółty kolor, poszerzone nadkola z wlotami do chłodzenia silnika, dwie chromowane końcówki wydechu, czerwone i ogromne (jak na ten samochód) czterotłoczkowe zaciski hamulcowe brembo i wreszcie czarny dyfuzor jak z F1 - zamontowany tu nie dla picu, ponieważ zdołałem się przekonać, że naprawdę działa. Clio robi mi taką reklamę, jakbym przyjechał wspomnianym ferrari czy lamborghini. Stawiam auto na środku rynku, tak by "pozowało" do zdjęć na tle ratusza. Nie mogąc się opędzić od gapiów, staram się robić zdjęcia, jednocześnie odpowiadając na pytania o cenę, liczbę koni mechanicznych itd. Szczęśliwie na rynku znajduje się inna atrakcja, która przyciąga uwagę przechodniów, mianowicie wystawa fotografii z czasów powodzi. Chcę uwinąć się szybko, bo mimo że jest to jeden z najlepiej prowadzących się samochodów, jakimi do tej pory jeździłem, sam chciałbym obejrzeć tę wystawę. Poza tym miasto oferuje tyle atrakcji, że nie mogę się doczekać, aż odbębnię część "pracy", clio spocznie na dwa dni weekendu przed hotelem, a ja oddam się pieszym wycieczkom po zabytkach i knajpach.

NA TEMAT:

Po niedawnej klęsce żywiołowej Sandomierz podniósł się w rekordowym tempie. Wisła zalała położoną w dolinie część miasta, którą zbudowano już po wojnie. Szczęśliwie wszystkie zabytki znajdują się w górnej części Sandomierza, co najwyraźniej świadczy o tym, że w średniowieczu i w renesansie ludzie mieli więcej wyobraźni niż teraz. Miasto najlepiej zwiedza się podczas spaceru. Tutejsza Starówka to ewenement na skalę polską: wciąż jest tu więcej zabytków niż turystów. Zniszczony i odbudowywany wiele razy, Sandomierz jest żywym świadectwem kilku epok w architekturze. Nieco gotycki klimat wąskich ulic sprawia wrażenie, jakby szkoła czarnoksiężników z powieści o Harrym Potterze znajdowała się za rogiem. Aby zobaczyć miasto z perspektywy lotu na miotle, warto wspiąć się na XIV-wieczną Bramę Opatowską. Potem na ulicy Oleśnickiego można z kolei przejść do podziemnej trasy turystycznej, zanurkować pod sklepieniem furtki dominikańskiej, by wreszcie wypocząć w knajpie na rynku w cieniu ratusza. Piękne i warte wizyty są również sandomierskie kościoły: monumentalna katedra, klasztor Dominikanów, kościoły św. Michała i św. Pawła. Popołudnie przeznaczam jednak na sandomierski zamek, a raczej jedyne ocalałe zachodnie skrzydło budowli (reszta została wysadzona w powietrze podczas potopu szwedzkiego). Najlepszy jest fakt, że wszystko mieści się tu w granicach piętnastominutowego spaceru. Kogo zmęczy historia, ten może wybrać się na trekking wąwozem Królowej Jadwigi lub w oddalone o 2,5 km Góry Pieprzowe, jedyne w Europie odsłonięte skały kambryjskie, liczące 500 milionów lat.

Po tak przyjemnym weekendzie zazwyczaj trudno spakować się i wrócić do domu, mając w perspektywie męczący dojazd nieprzewidywalnymi, polskimi drogami. Tym razem nic z tych rzeczy. W końcu sprawiłem sobie prezent i wisienką na torcie będzie jazda powrotna RS-em. W przeciwieństwie do wyboistych, pełnych kolein dróg województwa mazowieckiego, trasy świętokrzyskie są gładką wstążką pokręconego asfaltu. Uważając na obecność panów w niebieskim, którzy potrafią stać tutaj także poza terenem zabudowanym, redukuję 3 biegi sześciostopniowej skrzyni i wciskam gaz. Dwustutrzykonny, dwulitrowy silnik, który pod względem momentu nie może zazwyczaj równać się z turbodoładowanymi rywalami, po przekroczeniu 4000 obrotów budzi się do życia. Basowy pomruk zamienia się powoli we wściekłe wycie i katapultuje mnie do przodu. Wprawdzie nie ma tu takiego "kopniaka w nerki" w stylu turbo i wszystko dzieje się progresywnie, ale uwierzcie mi, jedzie się szybko! Clio jest bardzo kompetentne i wrażeń dostarcza tam, gdzie trzeba, czyli na zakrętach. Krzywa momentu i ilość dostępnych do zabawy obrotów sprawia, że moc można dawkować z chirurgiczną precyzją. Tak, wszystko wymaga użycia niskich biegów, ale nie szkodzi. Oto pojawił się samochód dla tych, którzy tęsknią za dawnymi hothatchami. Chodzi o ten "oldschoolowy feeling", to uczucie znane, pamiętane (i pewnie idealizowane) z clio Williamsów, Peugeota GTI czy oryginalnego Golfa MKI GTI. Na świętokrzyskich serpentynach uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Nos samochodu tak ochoczo wpada do wnętrza zakrętu, a hamulce (co jest naprawdę ważne) są tak skuteczne, że przyzwyczajony do rozwodnionych lub sztucznych reakcji, jakie serwują współczesne samochody sportowe, muszę się chwilę przyzwyczaić do tego luksusu. Podwozie jest świetne, ESP można całkowicie wyłączyć, a nawet w wersji Cup nie jest zbyt twardo w porównaniu, załóżmy, z Ibizą Cupra. Brak betonowej twardości nie przekłada się jednak na brak przyczepności. Jest jej tyle, że na szczęście nie było mi dane poznać, gdzie leży jej limit. Gdyby nie jego apetyt na paliwo, chętnie wróciłbym clio do Sandomierza choćby nawet jutro, bo i miasto i sama jazda są tego warte. Ale może niebawem nadarzy się kolejny pretekst? Hmmm, kiedy są moje imieniny...?

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.