Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Kanada z dziećmi: śladami Indian i niedźwiedzi
Kamila Gruszka, 7.01.2016
Uważajcie na trujący bluszcz i nie zostawiajcie jedzenia na zewnątrz, bo ukradną je szopy – ostrzega nas pracownik parku. Park Narodowy d'Oka dzieli od Montrealu zaledwie 40 minut jazdy samochodem. Gdy pierwszego dnia rano wychodzimy z namiotów, widzimy buszujące pomiędzy nimi zwierzątko z charakterystycznymi białymi pasami na grzbiecie. – Żeby tylko go nie zdenerwować! – ostrzegają dzieci i stają nieruchomo. Doskonale wiedzą, że aby odstraszyć nieprzyjaciela, skunks wydziela nieprzyjemny zapach. Za to za wiewiórkami – wyjątkowo licznymi pręgowcami amerykańskimi – uganiają się namiętnie. Małe spryciary nie dają się jednak złapać w zastawione przez dzieci menażkowe pułapki. Całe szczęście!
NA TEMAT:
Wijące się robaki, kolorowe gąsienice, różne rodzaje jarząbków, sowa obserwująca nas z wysokiego drzewa i łoś objadający się liśćmi tuż przy szlaku – podczas wędrówek spotykamy mnóstwo zwierząt. Codziennie pokonujemy trasy liczące od 4 do nawet 17 km, jak ta połączona z wejściem na Mont Albert (1088 m n.p.m.) na terenie Parku Narodowego Gaspésie.
Pierwsze 5 km wspinaczki przez las nawet nam, rodzicom, wydaje się monotonne. Sceneria ponad linią drzew wynagradza jednak wszystko. Zielone morze drzew widziane z góry to było to, po co przyjechaliśmy do Kanady. Im dalej, tym jeszcze ciekawiej: najpierw pustynny płaskowyż koloru rdzy, a na jego końcu rozległe widoki na głęboki kanion. Gdyby nie konieczność powrotu do samochodu przed zmrokiem moglibyśmy stać na drewnianych punktach widokowych godzinami.
Uwaga, niedźwiedź!
fot. shutterstock.com
W każdym odwiedzonym parku spędzamy po kilka dni, pomiędzy nimi przemieszczamy się wynajętym samochodem. Śpimy pod namiotem na kempingach, obawiając się nieco nocowania na dziko. W końcu Kanada to kraj szczególnie obfitujący w niedźwiedzie... – Niedźwiedzie? Ale przecież one są głodne tylko w kwietniu – z nieukrywanym zdziwieniem spoglądają na nas Kanadyjczycy. Zapewne tak samo potraktowano by w Polsce obcokrajowca, który bałby się wejść do lasu z powodu dzików. Dostosowujemy się do panujących w parkach reguł, chowamy jedzenie do szczelnie zamkniętych samochodów i staramy się nie myśleć o misiach.
Najbezpieczniej czujemy się jednak na kempingu Nord-Bec Stoneham. Jego właściciel jest posiadaczem 96 psów zaprzęgowych, które gdy tylko wyczują jakieś zwierzę, zaczynają szczekać i wyć. Zimą przyjeżdżają tu tysiące ludzi spragnionych wycieczek na saniach ciągniętych przez husky. Psiarnię można zwiedzać również latem. – To jest Vodka, a to Scott – psy przedstawiane są nam po kolei. Każdy z nich ma osobną budę z wypisanym imieniem i datą urodzenia. Nawet uprzęże i sanie przyporządkowane są do każdego z osobna. Pieski łaszą się, a właściciel pozwala je głaskać, co oczywiście robią zachwycone dzieciaki.
Quebec
Montreal, największe miasto prowincji Quebec (shutterstock.com)
Quebec wyróżnia się na tle terytorium Kanady. Jest francuskojęzyczna, a mieszkańcy chętnie podkreślają swoją odrębność. Niektórzy mają nawet problemy z poprawną komunikacją po angielsku! W 1534 r. przybył tutaj, wysłany przez francuskiego króla, Jacques Cartier. Tubylcy wskazali mu drogę do swojej wioski, używając określenia „kanata”, co oznaczało w ich języku osadę. Od tego określenia wywodzi się nazwa kraju.
Cartier dotarł w głąb lądu szlakiem wodnym Rzeki św. Wawrzyńca. I my podążamy wzdłuż niej aż do miejsca, gdzie słodkie wody mieszają się z oceanicznymi. Tam gromadzą się walenie. Najlepszy punkt obserwacyjny znajduje się na terenie Parc marin du Saguenay – Saint-Laurent. – Czy na prawdę można je tutaj wypatrzeć? – zniecierpliwieni pytamy pracowników ośrodka edukacyjnego na przylądku Bon-Désir. – Tak, dzisiaj widzieliśmy stadko białuch i morświny – ich odpowiedź napawa optymizmem.
Zmobilizowani wpatrujemy się w horyzont. Po chwili widać fontannę wody, oznakę obecności płetwala błękitnego. Największego znanego zwierzęcia w historii Ziemi, którego długość ciała może osiągać nawet 33 metry! Podobne do delfinów małe morświny udaje nam się zobaczyć w porcie, z którego odpływa prom na drugą stronę rzeki. Dobrze, że nie schowaliśmy się do środka! W trakcie przeprawy dostrzegamy jeszcze białuchy, których naturalnym środowiskiem są wody arktyczne. Jedynie niewielka populacja żyje w odosobnieniu, właśnie w Rzece św. Wawrzyńca.
Kanadyjscy Indianie
Tipi przed parlamentem w Ottawie (fot. shutterstock.com)
Przyjechaliśmy do Kanady, by wędrować po górach, ale cały czas mamy w pamięci, że pierwsi odkrywcy docierali w głąb lądu nie pieszo, ale wykorzystując szlaki wodne licznych jezior i rzek. Jeden dzień przeznaczamy zatem na wyprawę po jeziorze Cascapédia w kanu. Co prawda, nie jest to tradycyjna łódka indiańska z kory brzozowej, ale kształtem całkiem ją przypomina. Podobnie jak dawni wojażerowie, udający się do wiosek indiańskich po skórki bobrowe, sprzedawane potem w Europie przedsiębiorcom wyrabiającym modne kapelusze, tak i my docieramy do stałego lądu.
Do prawdziwej osady Indian docieramy nieco później. Wjeżdżamy tam przypadkowo. Nasze zdziwienie wzbudzają najpierw nazwy ulic: rue Waban-Aki czy Awassos nie brzmią jak francuskie. Na znaku „Stop”, na którym w całym Quebecu widnieje francuskie „Arrêt”, znajduje się także napis „Channa”. – Totemy przy domach i tipi! – wykrzykują dzieci, które już są pewne, że trafiliśmy do najprawdziwszych Indian.
Kiedyś Abenakowie zajmowali niemal cały obszar na południe od Rzeki św. Wawrzyńca, dzisiaj mieszkają tylko w dwóch wioskach: Wôlinak i Odanak. My odwiedzamy tę ostatnią. Francuzi nie toczyli z Indianami wojen, a jedynie prowadzili handel wymienny, jednak „pierwszy naród” („native people” lub „first nation”, jak Indianie wolą siebie nazywać) wyniszczyły choroby przywiezione z Europy.
W muzeum w Odanak starsza Indianka pokazuje, jak wyrabia się koszyki według tradycyjnej metody. – Barwniki i narzędzia do wyrobu można kupić w sklepie, ale najlepsze są te, które mam po babci – przyznaje. Na pamiątkę kupujemy łapacz snów – indiański talizman, który powieszony w sypialni pozwala złapać w sieć dobre sny i pragnienia.
Wizytę w Kanadzie kończymy zakupem cukierków i lizaków z syropu klonowego. To dobry symbol dla Kanady. Kojarzy się z bogactwem lasów i całej przyrody. Ale ma też związek z historią kraju – jako pierwsi syrop z klonu stosowali Indianie.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Ochryda i Jezioro Ochrydzkie – perła Macedonii
- Maroko poza utartym szlakiem: Asilah i As-Sawira
- W Yorkshire szukają duchów i grobu Drakuli. To angielskie hrabstwo jest inne...
- Uwaga, Buenos Aires uzależnia! Daj się porwać do tanga
- Raj istnieje i leży w Grecji. W Arkadii odnajdziesz szczęście
- Lato w Trentino. Spędź wakacje aktywnie!