FILIPINY

Filipiny: W krainie łowców głów

Ania Błażejewska, 20.08.2014

Sadzenie ryżu na imponujących tarasach ryżowych Kalingi rozpoczyna się zwykle w lutym

fot.: Ania Błażejewska

Sadzenie ryżu na imponujących tarasach ryżowych Kalingi rozpoczyna się zwykle w lutym
Poszarpana wstążka głównej drogi wije się pomiędzy pasmami filipińskiej Kordyliery. W przeszłości pokonywali ją misjonarze i konkwistadorzy, potem podróżnicy i żołnierze. Wszyscy nierzadko stanowili łatwy cel dla łowców głów

Dziś Kalinga – tajemnicza, górska prowincja Filipin – wabi podróżników z całego świata. Jedni marzą o spotkaniu z egzotycznym ludem Kalinga, inni o tradycyjnym tatuażu, niektórzy wyruszają stąd na północ w utopijnym poszukiwaniu życia zgodnego z naturą.

Manilę od południowych krańców Kalingi dzieli zaledwie 355 kilometrów, ale pokonanie trasy może zająć nawet kilkanaście godzin. Aby swobodnie przemknąć przez zatłoczone w ciągu dnia miasteczka i wioski północnego Luzonu, wyruszam ze stolicy Filipin nocą i już następnego ranka budzę się w gwarnym mieście Bontoc. Stąd dzielą mnie od Kalingi już tylko dwie godziny górskiej drogi, zwanej drogą śmierci. Trasę Bontoc-Tabuk, która długo pracowała na swoją ponurą sławę, zabijając ludzi w lawinach błotnych i osuwiskach, uznaje się bowiem za jedną z najbardziej niebezpiecznych filipińskich dróg. Słyszałam wiele nieprzyjemnych opowieści o samochodach, które stoczyły się w przepaść, więc gdy wzdycham na widok oszałamiających górskich krajobrazów poprzetykanych wstążkami zielonych pól ryżowych jest w tym i zachwyt, i strach. Ostatecznie, po ponad dwóch godzinach jazdy, cała i zdrowa docieram do Tinglayen, niewielkiej wioski w prowincji Kalinga. – Wyobraź sobie, że kiedyś ta trasa zajęłaby ci co najmniej kilka godzin, a kilku kolejnych potrzebowałabyś, aby dojechać do Tabuk – tłumaczy mi Otmar, właściciel przyjemnego hoteliku w niewielkiej Luplupie, którą od Tinglayen dzieli jedynie długi wiszący most złowrogo skrzypiący przy każdym kroku. Otmar przyjechał na Filipiny z Niemiec jeszcze w latach 80. Planował zostać parę tygodni, ale kiedy dotarł do Kalingi, kultura górskiego ludu zafascynowała go do tego stopnia, że najpierw przedłużył swój pobyt na Filipinach, potem niejednokrotnie wracał do górskich wiosek, aż w końcu osiadł tu na stałe. Zbudował dom i ożenił się z Isabel, kobietą stąd. Dziś razem z żoną prowadzą niewielki hotelik, w którym zatrzymuję się na noc.

NA TEMAT:

Tradycja to rzecz święta

Od pierwszej wizyty Otmara sporo się tu zmieniło – wspomina dawne czasy Isabel. – Budujemy inne, bardziej nowoczesne domy, już nie z drewna, ale z betonu. Założyli nam elektryczność, mamy maszyny do ryżu i mniej ryb w rzece. Ale nadal składamy ofiarę z kurczaka, kiedy rodzi się dziecko. Bo tradycja to dla nas rzecz święta. O prawdziwości tego stwierdzenia mam się przekonać następnego dnia. Wstaję jeszcze przed świtem, bo jedyny jeepney odjeżdża o nieludzko wczesnej godzinie. Zajmuję miejsce na dachu pojazdu i ruszamy. Po mniej więcej pół godzinie wysiadam gdzieś przy drodze, by pomaszerować do wiosek położonych wysoko w górach Kalingi. Mijam kolejne połyskujące w słońcu pola ryżowe, czując na sobie wzrok flegmatycznych bawołów. Pokonuję strumyki, podziwiam kolejne szczyty, aż wreszcie dostrzegam błyszczące w słońcu niewielkie chatki zbudowane w oddali na wzgórzach. – To Buscalan – tłumaczy mój przewodnik. – Masz sporo szczęścia, bo gdybyś przyjechała wczoraj, nie mogłabyś od razu opuścić wioski. Takie obowiązuje tabu – dodaje przyciszając głos. Wczoraj był dzień sadzenia ryżu, podczas którego nikt nie mógł wyjść z wioski. Podobno przynosi to nieszczęście. Przy innej okazji dowiaduję się, że takich lokalnych przesądów jest sporo. Uważa się na przykład, że kobiety w ciąży nie powinny zjadać zwierząt płci żeńskiej, a podczas choroby należy złożyć ofiarę. Specjalne rytuały stosuje się podczas polowań, jeszcze inne, kiedy wydarzy się wypadek. Victor, wieloletni szef wioski Luplupa i jednocześnie jedna z najbardziej barwnych postaci z Kalingi, opowiada z kolei, jak po śmierci żony przez cały miesiąc nie mógł opuszczać domu. – Po miesiącu córka zabrała moją maczetę, schowała w lesie i dopiero, kiedy ją znalazłem, mogłem wziąć pierwszą od 30 dni kąpiel i zjeść coś więcej niż tylko ryż – wspomina Victor. – Sprawa jest prosta: nie poddasz się tradycji, przydarzy ci się nieszczęście.

 

 

Cały artykuł o prowincji Kalinga przeczytasz
w najnowszym wydaniu magazynu Podróże


Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.