MONGOLIA

Mongolia: Azjatyckie eldorado

Tomasz Grzywaczewski, 9.08.2013

Mongołowie kilka razy w roku zmieniają „miejsce zamieszkania”, szukając lepszych pastwisk dla swoich stad

fot.: Tomasz Grzywaczewski

Mongołowie kilka razy w roku zmieniają „miejsce zamieszkania”, szukając lepszych pastwisk dla swoich stad
W sercu Azji kryje się tajemniczy, bogaty, olbrzymi kraj — Mongolja (...) Kraj nagich, ponurych gór, palonych słońcem i chłostanych zimnym wiatrem, kraj bezgranicznych stepów...; kraj gorących źródeł siarczanych; górskich przejść dzikich, zamieszkanych przez złe demony”

Za każdym razem kiedy mam napisać coś o Mongolii bezwiednie wracam myślami do książki „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” autorstwa polskiego reportażysty i awanturnika Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego. Wspomnienia z jego włóczęgi, którą odbył w latach 20. ubiegłego wieku, uciekając z ogarniętej bolszewicką rewolucją Rosji, stały się światowym bestsellerem kształtującym wyobrażenia ludzi Zachodu o tym odległym kraju. Wyruszając w podróż do Krainy Jeźdźców, nie mogłem uwolnić się od jego porywających opisów dzikich, bezgranicznych stepów. Ale czy dzisiejsza Mongolia to rzeczywiście kraj „zamieszkany przez 'złe demony'”?

NA TEMAT:

Pakt z koniem. Asfaltowa szosa, którą podróżowaliśmy od granicy mongolsko-rosyjskiej w Kiachcie niespodziewanie urwała się, przechodząc w wyjeżdżone w brązowo-zielonej trawie koleiny. Znaleźliśmy się pomiędzy łagodnymi wzgórzami północnej Mongolii. Wokół nas z wolna maszerowały stada wielbłądów dwugarbnych poganianych przez ubranych w różnokolorowe deele pasterzy. Ten tradycyjny płaszcz nomadów ciągle sprawdza się na stepie znacznie lepiej niż nowoczesna odzież. Jest ciepły i wytrzymały. Można w nim chodzić, jeździć konno, spać. Na skraju niewielkiego lasu czekał już Bahir, słynny w okolicy hodowca, który miał opiekować się nami podczas konnej eskapady. – Sajn bajn uu – powitał nas, odsłaniając w uśmiechu rząd śnieżnobiałych zębów. Podejrzliwie spoglądam na niewielkich rozmiarów wierzchowce. Mongolskie koniki są znacznie mniejsze od swoich europejskich kuzynów, ale za to o wiele bardziej narowiste. Niepewnie wskoczyłem na siodło i strzelając łydkami spróbowałem wrzucić „pierwszy bieg”. Po kilku nieudanych próbach zwierzę wreszcie niechętnie zrobiło kilka kroków. Po godzinie mozolnych zmagań ruszyliśmy na południe. Pod koniec dnia zawarłem z moim koniem pewnego rodzaju konsensus. Zbyt dużo od niego nie wymagałem, a on najwidoczniej postanowił, że nie będzie usiłował zrzucić mnie ze swojego grzbietu. W Mongolii znacznie łatwiej spotkać konia niż człowieka. Na terytorium pięciokrotnie większym od Polski mieszka zaledwie ok. 3 mln ludzi, z czego ponad 1,7 mln w stolicy kraju Ułan-Bator. Nikt dotychczas nie przeprowadził spisu liczby wierzchowców, ale szacuje się, że może być ich nawet 10 mln.

W gościnie

Na horyzoncie zamajaczyły dwie białe plamki. Podjeżdżamy bliżej do dwóch okrągłych namiotów, zwanych często niepoprawnie jurtami, a przez Mongołów określanych jako ger. Genialna w swej prostocie konstrukcja składa się z okrągłego drewnianego stelaża w kształcie kratownicy, ocieplenia wykonanego z wojłoku (spreparowanej wełny) i wierzchniej warstwy tkaniny w kolorze białym lub szarym. Na samym szczycie pozostawia się otwór, przez który ucieka dym z ustawionego w środku piecyka. Drzwi zawsze zwrócone są w kierunku południowym, a palenisko należy obchodzić zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Z zachodu na wschód. Siedzący przed gerem Mongoł zerwał się na nasz widok na równe nogi, po czym serdecznie przywitał się z Bahirem i przyjacielskim gestem zaprosił nas do środka. Uwiązaliśmy konie i weszliśmy do tonącego w łagodnym półmroku wnętrza. Gospodyni natychmiast podała czarki wypełnione kwaśnym, lekko gazowanym napojem. Kumys, zwany po mongolsku ajrag, stanowi od wieków podstawowy napój koczowników. Doskonale gasi pragnienie i podobno wyśmienicie wpływa na zęby, wzrok i cerę. Trunek zawiera niewielkie ilości alkoholu, ale nie jest traktowany jako używka. Piją go wszyscy, łącznie z dziećmi. Opróżniliśmy miseczki i Bahir błyskawicznie zarządził: – To teraz pora na coś mocniejszego! Naczynia wypełniły się przezroczystym, lekko ciepłym płynem o interesującym bukiecie zapachowym składającym się z połączenia zepsutego jajka z domieszką zjełczałego masła, doprawionego szczyptą szarego mydła.

 

Cały artykuł przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu Podróże.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.