MYANMAR

Birma: Świat bez reklam

Świątynie starego miasta Bagan

fot.: Bart Pogoda

Świątynie starego miasta Bagan
Jechać, czy nie? Piękno przyrody i architektury rozwiało wszelkie wątpliwości i rozterki etyczne autora

Star Cola w Dzielnicy Indyjskiej

Tropikalne deszcze atakują miasto. Są gwałtowne. Deszcz pada parę razy dziennie. W ręku parasol, na nogach sandały - broczę w kałużach po kostki, osłaniając aparat przed strumieniami wody, przeciskam się przez tłum. Przez moment jestem w Chinach, w samym sercu Chinatown. Biznesmeni prowadzą interesy, jubilerzy zachwalają błyskotki i drogocenne kamienie. Chwilę potem ląduje w Indiach - Hindusi przywiezieni przez Brytyjczyków są jedną z wielu mniejszości narodowych. Jest jak w Indiach - plakaty z Bollywood, betel spluwany wprost pod nogi przechodniów. Zasiadam w knajpce na chwilę, aby posilić się wegetariańskim thali i podróbką coca-coli zwaną tu star cola; według mnie jest lepsza od oryginału, nie tak słodka, przyjemnie kwaskowata.

NA TEMAT:

Wioski na Wodzie

Krajowy port lotniczy. Żadnych rozkładów jazdy, komunikatów, podróżni dostają naklejki (każda linia ma swój kolor). Czekam na samolot do Heho, skąd mam nadzieję dostać się do miasteczka Nyaung Shwe. Aby oszczędzić czas, poruszam się po Birmie samolotami, zdając sobie sprawę z tego, że sporo jednocześnie tracę. Jezioro Inle to drugie największe jezioro kraju. Docieram do Nyaung Shwe, miasteczka jak z westernu. Zakurzone ulice krzyżujące się pod kątem prostym, tubylcy z zaciekawieniem obserwują nielicznych przyjezdnych. Pogoda nie najlepsza, ciężkie chmury zdają się spływać z gór piętrzących się nad jeziorem. Wypływam długą zmotoryzowaną łodzią o 6 rano. Mijamy wioski zbudowane na wodzie - domy, sklepy, szkoły i klasztory buddyjskie stoją na palach, a wszyscy mieszkańcy poruszają się na łodziach.

Polityczne Small Talki

Podczas spożywania rybnego curry przysiada się do mnie człowiek bez zęba, w koszulce Megadeth i zagaduje przepiękną angielszczyzną. Atun ma koło trzydziestki, żonę i dziecko. Jest poliglotą, posiada biuro turystyczne i lubi opowiadać. Jego długie wywody przerywane są gwałtownym kichnięciem połączonym z okrzykiem "Democracy!" - taki żart kamuflaż. Jest więc opowieść o birmańskich uchodźcach na granicy z Tajlandią, o seksniewolnicach z birmańskich wsi i miasteczek sprzedawanych do burdeli w wielkich miastach Azji. Są też historie o generałach budujących fabryki metaamfetaminy na granicach z Tajlandią i Chinami. "Wielki, bogaty niegdyś kraj stacza się po równi pochyłej", ubolewa Atun. Mandalaj okazuje się wielkim miastem o wyraźnych chińskich wpływach. Mój przewodnik po okolicy, młody człowiek, mocno narzeka na chińskich biznesmenów wykupujących ziemię i robiących interesy z rządem generałów. Jedną z zasad, której przestrzegam, jest niewdawanie się w rozmowy o polityce i rządzie. Takie zachowanie mogłoby sprowadzić kłopoty na mieszkańców, czasem jednak zdarzy się tak, że spotkana osoba chce mówić. Szczególnie ludzie młodzi aż palą się, aby ponarzekać, popytać o świat poza granicami, a czasem po prostu porozmawiać o muzyce, sztuce i filmie. Stojąc na samym szczycie Mandalay Hill, mój przewodnik pokazuje mi wielki kompleks budynków - to więzienie, w którym trzymani są głównie przestępcy "polityczni".

Promem do Bagan

Poranek na przystani promowej w Mandalaj. Kupuję wodę i ciasto - zakalca - które zjadam jednak ze smakiem. Jest 5 rano. U wejścia na prom tłoczą się setki ludzi. Przeładowują towar, wnoszą worki, torby, skrzynie. Obcokrajowcy są kierowani do osobnego pokoju, gdzie mają czekać. Jest Polak, Niemiec, Wietnamczyk, Chińczyk, Francuz i Tajka. Resztę pasażerów stanowią lokalni mieszkańcy. Prom płynie od świtu do zmierzchu, a nawet dłużej, bo prawie 15 godzin. Zatrzymujemy się co godzinę w niewielkich wioskach zbudowanych na brzegach największej rzeki Birmy Irrawaddy zwanej też Ayeyarwady. Czasem pomostem jest tylko wąska deska łącząca pokład promu z błotnistym brzegiem. Korzystam z okazji i wyskakuję na brzeg porobić zdjęcia, tudzież napić się piwa. Bagan mogłoby konkurować z kambodżańskim Angkor Wat. Ponad 4000 świątyń rozrzuconych na ogromnym terenie. Większość w środku pola. Turystów prawie w ogóle nie ma. Spotykam pięć osób, z czego cztery płynęły ze mną. Na zwiedzenie tych najciekawszych należy poświęcić parę dni - najlepiej wynająć rower. Przyda się też mapka, woda w plecaku, dobre buty do wspinaczki oraz latarka. Każdego dnia o wschodzie budzę się, aby znaleźć się na szczycie jednej ze świątyń - podobnie kończę każdy dzień - o zachodzie słońca podziwiając panoramę Bagan. Trzy tygodnie w Birmie. Trzy tygodnie w innym świecie, na innej planecie, w innym czasie. Turysta niemający pojęcia o obecnej sytuacji kraju nie jest w stanie zauważyć odrobiny troski na twarzach mieszkańców kraju - uśmiechniętych, życzliwych, otwartych na przybysza z odległego kraju. Jedna myśl - wrócić tu pewnego dnia i spędzić znacznie więcej czasu. Marzę o podróży lądem, myślę, aby przejechać z Indii do Tajlandii przez Birmę. Ale poczekam na zmiany.

Lot z Bangkoku do Yangon trwa niecałą godzinę. Kontrola graniczna prawie żadna. Wychodzę w tropikalny deszcz i mam wrażenie, jakbym odbył podróż w czasie, a nie przestrzeni. Uderza brak reklam, billboardów, skomercjalizowanej rzeczywistości tak przygniatającej w betonowych dżunglach, jakimi są wielkie metropolie Azji. Niska zabudowa, brak drapaczy chmur i drogich hoteli. Jest to też jedna z oznak odizolowania kulturalnego i gospodarczego kraju. Wąskie ulice pełne są ludzi sprzedających podróbki z Chin i pirackie płyty z hollywoodzkimi hitami. Wszystko wokoło gnije. Stare budynki zbudowane podczas panowania Brytyjczyków porasta bujna roślinność. Podobnie te rządowe - opuszczone siedziby premiera i ministrów rozpadają się i obrastają krzakami. W Birmie rządzą astrolodzy - jeden szepnął premierowi: czas, aby przenieść stolicę. I Yangun już nią nie jest. Nową stolicę wybudowano w dżungli - Naypyidaw to od 2005 roku siedziba rządu. Birmańscy astrolodzy to dobrzy stratedzy, wjechać tam nie sposób. Trzeba zezwoleń, papierkowej roboty, czasu i łapówek.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.