TAJLANDIA

Szukamy raju w Tajlandii Południowej. Jak znaleźć wyspę na wymarzony urlop

Urszula Jabłońska, 13.10.2016

Tajlandia Południowa

fot.: www.shutterstock.com

Tajlandia Południowa
Podróż po Tajlandii Południowej ma w sobie coś z poszukiwań dziewiczej wyspy nieskażonej cywilizacją. Niestety, z każdym rokiem staje się to coraz trudniejsze.

Oczywiście, że można samolotem. Lot z Bangkoku na wyspę Phuket zajmuje nieco ponad godzinę i kosztuje niecałe 200 zł. Oczywiście, że można zarezerwować wcześniej pokój w ośrodku wczasowym na Patong Beach i mieć wszystko pod nosem – plaże z drobnym, białym piaskiem, drogie restauracje z owocami morza oraz stoiska z chińskimi kostiumami kąpielowymi i bary go-go z krzykliwymi neonami. Tylko że wtedy wyprawa do Tajlandii nie będzie różniła się właściwie niczym od wakacji w każdym innym kurorcie na świecie.

Podróż na południe Tajlandii ma w sobie coś z poszukiwania idealnej, samotnej wyspy, gdzie przyrody nie skaziła cywilizacja. Może dlatego, że plaże i wyspy wybrzeża andamańskiego należą do najpiękniejszych na świecie?

Z Bangkoku wyruszają na południe sznury backpakerów dzierżących w dłoniach egzemplarze kultowej książki „Niebiańska plaża” Aleksa Garlanda, na podstawie której nakręcono film z Leonardem DiCaprio. Główny bohater, Richard, z dwójką przyjaciół, wyrusza z turystycznej ulicy Khao San na poszukiwania legendarnej dzikiej plaży, gdzie grupa ludzi założyła alternatywną społeczność.

Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam z Bangkoku, zastanawiam się, na których z wysp i półwyspów wybrzeża andamańskiego odnajdę jeszcze choć odrobinę dziewiczej Tajlandii.

NA TEMAT:

Podróż na południe Tajlandii

Podróż na południe Tajlandii zaczyna się zazwyczaj w biurze turystycznym, kiedy spośród setek tajskich wysp wybiera się tę jedyną. Oglądamy kolorowe foldery ze zdjęciami białych plaż i szmaragdowego morza opatrzone nazwami Koh Lanta, Koh Phi Phi, Koh Yao i zastanawiamy się, na którą pojechać. Na jednej z nich byli znajomi i mówili, że warto, inną polecił podróżnik spotkany w hotelu. Którą wybrać?

Kiedy już kupimy bilet, dostaniemy kolorową naklejkę z nazwą swojej wyspy i wsiądziemy do autokaru z tłumem podobnych nam podróżników. Spodziewać możemy się wszystkiego oprócz tego, że dojedziemy wygodnym, klimatyzowanym autokarem prosto do celu. Po pół godzinie zepsuje się klimatyzacja albo wręcz przeciwnie – zacznie zionąć lodowatym podmuchem rodem z Antarktydy, a siedzący na tyłach amerykańscy backpakerzy będą na cały regulator słuchać Rihanny. Tak jest też i tym razem.

Kiedy w końcu udaje mi się zasnąć płytkim, niespokojnym snem, w środku nocy budzi mnie jakiś mężczyzna, świecąc mi latarką w oczy i na naklejkę na koszulce. – Where you go? – Phuket. – You follow me! Wysiadam z autokaru, który odjeżdża w ciemną noc, i zostaję sam na sam z myszowatym, żującym betel panem. Wskakuje na zaparkowany przy drodze skuter i podrzuca mnie na dworzec w całkowicie nieznanej miejscowości. Kupuje mi bilet na autobus, który odjeżdża za dwie godziny, po czym sam rusza w kierunku leniwie wschodzącego słońca.

Autobus wlecze się dziesięć godzin, zatrzymując się co kilkaset metrów, żeby kierowca i bileter mogli się z kimś przywitać albo załadować do luku bagażowego parę worków, które obiecali podrzucić kilka wiosek dalej. Ale może to i dobrze – po drodze oglądam piękne widoki w kipiącym soczystą zielenią Parku Narodowym Khao Sok oraz niezliczoną ilość małych tajskich wiosek, w których życie toczy się powolnym rytmem.

Pierwszy raz w Krabi

Kiedy dziesięć lat temu jednym z takich autokarów przyjechałam po raz pierwszy do Krabi, rozglądałam się po niekończącym się ciągu hoteli, biur podróży i okropnych betonowych domków znaczonych czarną pleśnią, która jest zmorą tajskiego budownictwa. To nie była Tajlandia z moich marzeń. Wbiegłam do pierwszego, lepszego biura podróży z pytaniem o wyspę, na której nie ma turystów. Miły Taj za ladą spełniał już pewnie niejedną dziwną zachciankę i z uśmiechem skinął głową. Zapakował mnie do swojego samochodu, zawiózł na niewielką przystań pod miastem i kupił bilet na wyspę Koh Yao Noi. – Na miejscu pytaj o pana Eddiego – rzucił na odchodnym.

Koh Yao Noi na południu Tajlandii

Koh Yao Noi na południu Tajlandii, fot. Shutterstock.com

Kiedy po dwóch godzinach rejsu w towarzystwie dzieci w mundurkach, wracających ze szkoły, i kobiet w barwnych sarongach obładowanych zakupami wysiadłam na przystani, pan Eddie już na mnie czekał. Ten tajski hipis około pięćdziesiątki, z kolorową bandaną na głowie, był wtedy chyba jedyną osobą, która wynajmowała na wyspie kilka prostych bambusowych bungalowów turystom. W takim domku otoczonym tropikalnym lasem natknęłam się na największego pająka w życiu (te mniejsze pan Eddie chrupał na surowo, prosto z krzaka).

Na Koh Yao Noi nauczyłam się jeździć na skuterze. Bez tego na tajskich wyspach ani rusz, chyba że chce się cały pobyt spędzić w jednym miejscu. Kiedy zapytałam o masaż, pan Eddie przywiózł bezzębnego dziadka, który był miejscowym znachorem. Oprócz mnie i kilku osób z bungalowów jedynymi obcokrajowcami na wyspie były wolontariuszki z holenderskiej organizacji pozarządowej. Uczyły miejscowych prowadzić restauracje dla turystów i ręcznie malować tkaniny na sprzedaż. Już wtedy przyszłość wyspy wydawała się przesądzona.

Półwysep Railay

Sześć lat później na Koh Yao Noi dopłynęłam wielką łodzią wyładowaną turystami, a na wyspie nie było już ani śladu po bungalowach pana Eddiego. Były za to liczne restauracje, ośrodki turystyczne i luksusowe spa. Wyspę spotkał ten sam los, co rajską Koh Phi Phi, na której kręcono „Niebiańską plażę”.

Czekając na przystani na łódkę z powrotem do Krabi, zagadałam Francuzkę, która prowadziła tu restaurację, o dziką wyspę w okolicy. Zamyśliła się. – Spróbuj Koh Jum, podobno jest bardziej kameralna. Zastałam tam piękne, pustawe plaże z białym piaskiem i może kilkadziesiąt prostych, bambusowych domków na palach, ale wypędziły mnie ceny – niemal dwa razy wyższe niż na lądzie.

Ostatecznie zatrzymałam się na Rai Leh, bardziej znanym wśród turystów jako Railay. Półwyspu w żaden sposób nie można nazwać dziewiczym. Jest na nim mnóstwo luksusowych hoteli, ale jest też na tyle duży, żeby można było uciec od zgiełku. Są tam cztery plaże: Phra Nang, Railay East, Railay West i Ton Sai, z których ta ostatnia jest najmniejsza i oferuje proste, tanie noclegi i klimatyczne knajpki nad samym morzem. Stała się więc mekką backpakerów, zwłaszcza entuzjastów wspinaczki po przepięknych formacjach skalnych bez lin zabezpieczających, zwanej Deep Water Solo. Kto puści się skały, ląduje w morzu. Jeżeli ma się odporność na wszechobecną muzykę reggae, Ton Sai to dobre miejsce na nocleg, chociaż sama plaża jest kamienista i nieciekawa.

Wspinaczka na półwyspie Railay

Fot. Shutterstock.com

Na szczęście tylko pół godziny niezbyt wymagającego trekkingu przez góry dzieliło mnie od przepięknej plaży Phra Nang. Zawijały tam wszystkie łódkowe wycieczki mające w programie snurkowanie na okolicznych rafach, wizytę na 2-3 najpiękniejszych plażach w okolicy i prosty lunch.

Turystów przyciągają charakterystyczne dla wybrzeża andamańskiego niezwykłe formacje skalne, zamieszkujące okolicę stada rozbrykanych małp i zjawiskowa świątynia Phra Nang, zwana też Świątynią Penisów. To setki małych i olbrzymich drewnianych penisów obwiązanych paskami kolorowego materiału, złożonych w jaskini w ofierze Phra Nang, mitycznej morskiej księżniczce. Jedna z legend głosi, że indyjska księżniczka utonęła razem ze statkiem w pobliżu Railay, a jej duch schronił się właśnie w tej jaskini. Dawniej rybacy wpadali tu, by poprosić o bogate łowy, później kobiety składały bogini dary w oczekiwaniu na dziecko, dziś spotkać tu można głównie turystów robiących sobie selfie z penisami.

To właśnie w pobliżu tej jaskini, kiedy kąpałam się w nocy w morzu, udało mi się trafić na jedno z piękniejszych zjawisk Morza Andamańskiego – świecący plankton. Wodę wypełniają malutkie organizmy, które świecą przy zetknięciu ze skórą. Gdy pływa się w morzu, każdy ruch tworzy świetlne kaskady. Plankton jest jednak chimeryczny i następnej nocy, kiedy przyprowadziłam do jaskini znajomych, już go nie było. Biura turystyczne na Railay oferują nocne wycieczki łódką w poszukiwaniu świecącego planktonu. To dobry wybór dla tych, którzy nie mieli tyle szczęścia, by trafić na niego przy brzegu.

Miasto Phuket

Tym razem nie podróżuję po wyspach. Kiedy zobaczyłam starówkę w mieście Phuket, w którym początkowo planowałam zabawić tylko dwa dni, wiedziałam, że żadna siła nie ruszy mnie stąd przez co najmniej tydzień. Jeszcze przed rozkwitem tutejszej turystyki miasto, dogodnie położone na największej z tajskich wysp, ściągało kupców z całego świata – z Chin, Portugalii czy Indii. Ten unikatowy, wielokulturowy charakter Phuket zachowało do dzisiaj.

Przechadzam się po wąskich uliczkach obwieszonych czerwonymi chińskimi lampionami. Wzdłuż ulic ciągną się przepiękne kolorowe kamienice wykładane kafelkami przywodzącymi na myśl Portugalię. W swoich chłodnych wnętrzach kryją pachnące chińskie sklepy zielarskie, w których można kupić worek trawy cytrynowej lub słoik maści tygrysiej stosowanej w tej części Azji na wszystko, od bólów stawów po grypę. W innych znajdzie się tradycyjne drukarnie, które nie zmieniły się od dziesiątek lat, a także małe galerio-kawiarnie, dokąd można wstąpić na pyszną kawę albo wariacje na temat tradycyjnego czerwonego curry i zupy tom yum.

W niedzielę idę na nocny bazar na jednej z głównych ulic starówki. Można tu kupić jedzenie uliczne – różne rodzaje makaronu, pieczone ryby, chińskie bułeczki baozi czy tajskie kokosowe ciasteczka – i posłuchać lokalnych zespołów. Występują zarówno starsi panowie, którzy grają covery rockowych klasyków, młodzi tajscy punkowcy, jak i dzieci tańczące tradycyjne tańce.

Miasto Phuket to oaza prawdziwej Tajlandii w samym środku turystycznej bańki. A dokąd jechać dalej? Wieść wśród podróżników niesie, że rajskiej wyspy nie ma już sensu szukać na wybrzeżu andamańskim, że trzeba kierować się na południe, bliżej granicy z Malezją. Może malutka Koh Lipe? Może Koh Adang albo Koh Rawi, które tworzą park narodowy i podobno nie mają jeszcze nic poza kilkoma domkami i prostą restauracją?

Paradoks, z którym wciąż nie mogę się pogodzić, polega na tym, że im więcej ludzi zastosuje się do szeptanej rady: „jedźcie tam, zanim wszystko zniszczy turystyka”, tym szybciej ten proces nastąpi.

Tajlandia południowa praktycznie

Wyprawy łódką

Wybrzeże andamańskie pełne unikatowych formacji skalnych to świetne miejsce na wycieczki łódką, które pozwolą spenetrować plaże na malutkich, niezamieszkałych wysepkach, rafy koralowe i jaskinie. Biura podróży na każdej wyspie oferują mnóstwo jednodniowych wycieczek, jednak czasem warto zapłacić nieco więcej lokalnemu właścicielowi tradycyjnej drewnianej łódki, żeby obwiózł nas po swoich ulubionych miejscach.

Dla odważniejszych eksploratorów dobrym wyjściem może być także wypożyczenie kajaków.

Noclegi

W mieście Phuket najprzyjemniej zatrzymać się w jednym z malutkich klimatycznych hoteli na starym mieście. Dobrym wyborem jest minimalistyczny Na Siam Guesthouse na 171 Soon U-tis Yaowarat Road albo The Rommanee Classic Guesthouse na Krabi Road 4.

Kawałek dalej znajduje się piękny hotel Sino Inn urządzony w chińskim stylu, www.sinoinnphuket.com. Ceny wahają się od 60 do 100 zł za noc w pokoju dwuosobowym.

Jedzenie

Lokalnych przysmaków można spróbować w restauracji Kopitiam by Wilai na Thalang Road, głównej ulicy starówki. Znajdziemy tam proste, ale smaczne potrawy kuchni tajskiej i chińskiej, a także lokalne. Polecam zwłaszcza zupę grzybową na żeberkach z jagodami goji. Ceny dań to 9-22 złotych. Restauracja należy do rodziny, która obok prowadzi sklepik zielarski z niemal stuletnią tradycją. Ściany ozdobione są starymi zdjęciami miasta Phuket.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.