STAMBUŁ

Tradycja pogodzona z nowoczesnością – dwa oblicza Stambułu

Małgorzata Rejmer, fot. shutterstock.com, 5.05.2016

Stambuł

fot.: www.shutterstock.com

Stambuł
Potężne meczety, kłujące niebo minaretami i maleńkie kafejki. Rosłe wieżowce i rozsypujące się kamienice. Nieme kobiety, obleczone w czarne czarczafy i roześmiani mężczyźni w obcisłych, różowych podkoszulkach. Stambuł budzi sprzeciw i uwodzi.

Plac, na który w środku nocy trafiłam z dworca, żarzył się tysiącem świateł i landrynkowych neonów. Kierowca taksówki rzucił: – Tu jest hostel, wysiąść – i zniknął. Stałam niepewnie, trochę już oczarowana rozmachem Stambułu, trochę nim przytłoczona, gdy naraz pojawił się jakiś Turek i zaproponował, że wskaże mi drogę. Po chwili Turków było pięciu, a chwilę później – piętnastu, i każdy pokazywał inny kierunek, zadowolony, że może pomóc. Zaraz dotarłam na Istiklal, główną ulicę Beyoglu, która powoli zbierała się do snu. Żółte światło latarni rozlewało się na posadzce, z klubów sączyła muzyka, a ciepła noc wzmacniała zapachy smażonego mięsa, kminu i kurkumy, czegoś słodkiego i przeszywającego. Ktoś śpiewał, ktoś grał na gitarze, snuły się grupki imprezowiczów.

Fotograf, który akurat przechodził obok, pokazał mi, gdzie jest hostel. Lecz, uwiedziona nocnym miastem i tanim blichtrem neonów, poszłam jeszcze do knajpki, by napić się herbaty. A w środku kipiał kolor: szeleściły amarantowe poduszki, lśnił satyną fioletowy obrus, rdzawa czerwień ścian nasuwała skojarzenia z wnętrzem ziemi. Wszystko było wyraziste, atakujące zmysły, i nawet mocna, upajająca słodyczą herbata miała egzotyczny posmak. Znalazłam się w mieście rozgorączkowanym i zmysłowym, które oszałamiało skalą i bogactwem.

NA TEMAT:

Beyoglu, czyli Stambuł nowoczesny

Rano Beyoglu, najbardziej turystyczna i europejska dzielnica Stambułu, poraziła mnie smakiem. Przekąska na dzień dobry, szpinakowy burek z ajranem, była pyszna. Kolejna, małże nadziewane ryżem – obłędna. Rzuciłam się na kebab, bez sosu – genialny. I jeszcze kurczak w miodzie i migdałach, dobry Boże. Poczułam się jak wynędzniała istota ludzka, która po latach o chlebie i wodzie po raz pierwszy w życiu usiadła przed zastawionym stołem. Wpadłam w euforię – i jadłam. Pistacjową baklawę, lśniące lokum z orzechami (tradycyjny turecki przysmak), kawałki melona i arbuza, creme caramel. Ani z zapałem nie zwiedzałam, ani przesadnie nie rozglądałam się, pierwszy dzień brawurowo przejadłam. Wszystkim, którzy dopiero wybierają się do Stambułu, zazdroszczę tego gastro-olśnienia, które stanie się ich udziałem.

Dzielnica Beyoglu mnie urzekła, zaczęłam więc krążyć wśród wąskich uliczek, gdzie, ciasno upakowane, przycupnęły kamieniczki na modłę europejską, ale w orientalnych, pałających kolorach. Im głębiej się zapuszczałam, tym ciekawszy stawał się świat wokół mnie.

A był to świat mężczyzn. Okupowali stołki, taborety i zydelki, kontemplując mijanie czasu, albo przy rozłożonych planszach grali w warcaby, wąsaci, roześmiani, jowialni. Wszyscy wyglądali jak bracia i tak też się zachowywali, poklepując się po plecach, ciągnąc za włosy albo spacerując w półobjęciu. Kiedy weszłam do kawiarni, żeby wypić herbatę, uświadomiłam sobie, że jestem jedyną kobietą. Na dodatek nie sposób było nie zauważyć, że kelner znosi moją obecność z trudem.

Zaczęłam krążyć po Stambule, szukając kobiet. W ciasnej uliczce natrafiłam na dziewczynę w chuście, która siedziała na schodach kamienicy i robiła na drutach. Trzy starsze panie w czarczafach, świeżo po zakupach, rozprawiały z ożywieniem na ławce. Z kolei na deptaku ulicy Istiklal nie brakowało wydekoltowanych łań na obcasach, które ściągały pożądliwe spojrzenia.

A w jednej z kawiarni przy placu Taksim ujrzałam typowo turecki obrazek, który stał się moim prywatnym symbolem obyczajowego rozdarcia Stambułu. Symbolem tym były dwie panie, które siedziały naprzeciwko siebie, rozmawiając i jedząc lody. Ta pierwsza, w butach na obcasie i eleganckiej żółtej sukience, bezceremonialnie lizała kulki, żywo przy tym gestykulując, druga słuchała jej w skupieniu, od stóp do głów skąpana w czerni, i tylko od czasu do czasu na ułamek sekundy odchylała materiał, który spowijał jej twarz, żeby włożyć do ust łyżeczkę z lodami. Trudno o większy kontrast, a jednak kobiety wydawały się być w dobrej komitywie: dwa oblicza Stambułu, tradycja pogodzona z nowoczesnością.

Wieczorem, gdy zapadł zmrok, udałam się na most Galata, pierwszą konstrukcję od strony Bosforu, która spina europejski i azjatycki brzeg Stambułu. Oblewają go wody morza Marmara, cieśniny Złoty Róg i zatoki Bosfor. Nawet w środku nocy most jest miejscem spacerów, spotkań i połowów. Za dnia wystarczy zejść niżej, by przy nabrzeżu znaleźć najprostsze i najsmaczniejsze morskie specjały, na przykład pieczone palamuty w chlebie, z cebulą i pomidorami. Roi się też od sprzedawców muli, pieczonej kukurydzy i wszelkiego rodzaju ryb, którzy potrafią tak zbałamucić, że portfel sam się otwiera.

Sultanahmet, czyli Stambuł turystyczny

Stambuł

W porównaniu z ruchliwymi dzielnicami Beyoglu – Tunel i Karakoy – Sultanahmet jest nieomal przestrzenią wyciszenia. Docierają tu głównie obcokrajowcy, a miasto przywdziewa maskę dla zwiedzających, tracąc frenetyczny urok codziennego życia. Cały zgiełk skupia się na placu Sultanahmet, pośród rozległych parków otaczających dwie najpiękniejsze świątynie miasta, Hagia Sophia i Błękitny Meczet, które od stuleci rywalizują o tytuł najpiękniejszej. Te dwa przejmujące kolosy wznoszą się naprzeciwko siebie, potężne i dumne – jeden o rdzawej fasadzie i rozbielonej kopule, drugi wyniosły, stalowosrebrzysty, z sześcioma kolcami minaretów.

Hagia Sophia, starsza, trochę bardziej przysadzista, przez tysiąc lat była największą chrześcijańską świątynią na świecie, aż do czasu, gdy po upadku Bizancjum i nastaniu rządów tureckich została przerobiona na meczet i zyskała cztery minarety.

Błękitny Meczet miał przyćmić piękno nie tylko jej, ale także wszystkich innych świątyń świata. Obłość niezliczonych kopuł, tworzących łagodną, srebrzystą falę, kontrastuje z ostrymi, wysmukłymi minaretami. We wnętrzu ponad 20 tysięcy płytek z Izniku, przedstawiających motywy roślinne, tworzy błękitnawą, subtelną łąkę ornamentów.

Wystarczy krótki spacer, by spod Błękitnego Meczetu przejść na Wielki Bazar, turystyczną mekkę i miejsce konsumpcyjnej rozpusty. Bazar zachwyca i oszałamia, mieni się i połyskuje. Połacie kobierców. Lasy mozaikowych lamp. Góry haftowanych bucików. Girlandy suszonych korzeni. Kolorowe wzgórza przypraw. Słodkie piramidy lokum. Chińska taniocha. Tani Armani. 4 tysiące sklepików, 61 alei, 30 tysięcy kupców i falujący, przepływający w nieskończoność tłum. Orgia ogromu! Czułam podniecenie, gdy przekroczyłam progi bazaru, i radość, gdy udało mi się stamtąd uciec.

Kto pragnie spokoju, powinien udać się do Podziemnej Cysterny, jednego z wielu miejskich zbiorników, który odrestaurowano, zamieniając w podziemny pałac. W gigantycznej sali o łukowatym sklepieniu, z labiryntem korynckich kolumn, rozpościera się podłoga z wielkiej tafli wody, ponad którą przerzucono kładki. Za sprawą niezwykłej akustyki, odgłos spadających kropel wydaje się dudnieniem, a dźwięki Beethovena olbrzymieją, odbijając się od ścian.

Punkt krytyczny pojemności na bodźce przekroczyłam, zwiedzając Topkapi, rezydencję sułtanów, z tak wielkimi kolekcjami sztuki, że można na te nieprzebrane zasoby ekspresowo zobojętnieć. Na terenie kompleksu znajdują się cztery dziedzińce, liczne zabytkowe budowle i muzea, a także ulica Zimnego Źródła – ciąg odrestaurowanych drewnianych domów z XVIII i XIX wieku, z czasów, gdy Stambuł kochał się w europejskiej architekturze i odkrył dla siebie barok i rokoko.

Za dodatkową opłatą można także zwiedzić harem, w którym mieszkały żony, dzieci i kochanki sułtana: ciąg klaustrofobicznych pomieszczeń, które kiedyś były luksusową złotą klatką, a dziś zdają się marnym więzieniem. Jedną z najsłynniejszych sułtańskich nałożnic była Roksolana, która przeszła długą drogę – od pospolitej niewolnicy do żony Sulejmana Wspaniałego. Ukraińska chłopka o wielkiej urodzie, zwana w haremie „Roześmianą”, okazała się istotą nader okrutną i bezwzględną, bezlitośnie eliminującą wszystkich, którzy mogliby stanąć jej na drodze. Najsłynniejsza para Imperium Osmańskiego została pochowana na cmentarzu obok meczetu Sulejmana. Groby wyrastają jedne obok drugich, białe, lśniące w słońcu. Im bliżej wieczora, tym więcej kotów wyleguje się na nagrobkach.

Kipiący kocioł

Stambuł

Stambuł okazał się miastem mylących pozorów. Wiele razy wykiwała mnie intuicja: ci, którzy wydawali się bezinteresownie pomocni, próbowali zbić na mnie interes; ci oschli zaskakiwali bezinteresownymi gestami. Ot, pucybut, któremu spadła szczotka, a gdy podałam mu zgubę, zaczął wylewnie dziękować i mimo oporu czyścić moje buty, za co zażądał równowartości 20 złotych. Albo zakwefione kobiety, które usiadły obok na ławce, a ja pomyślałam, żeby się przesiąść, bo znałam już spojrzenia Turczynek, widzących w moim ubiorze rozwiązłość – a tym razem one bez słowa nasypały mi na dłoń garść orzechów.

Stambuł to kipiący kocioł, nieustanny przepływ ludzi, śpiewy, okrzyki, kawiarniana muzyka, wypełniająca ulice, a jednocześnie przejmujące chwile, kiedy miasto zamiera po śpiewie muezzina, wołającego na modlitwę. W jednej chwili wszystko nieruchomieje, zalega cisza; i naraz znów podrywa się do życia, karuzela, która na chwilę stanęła, z impetem kręci się dalej. Ta rytmiczność i powtarzalność czasu mnie zachwyciła. Pewnego razu, po zwiedzaniu zostałam w meczecie, żeby zobaczyć, jak wygląda muzułmańska modlitwa. Siedziałam w kącie, próbując jak najmniej rzucać się w oczy, bo kobiety mogą uczestniczyć w modlitwie tylko w oddzielonej części. Wtem podszedł do mnie opiekun meczetu, a gdy podniosłam na niego wzrok, uśmiechnął się i podał mi zydelek, żebym mogła wygodnie usiąść. Widząc moje wahanie, skinął głową na znak, że wszystko w porządku, i zaraz odszedł kilka kroków. W jednej chwili w meczecie pojawiło się kilkudziesięciu mężczyzn, i wszyscy wpadli w ten sam rytm czynności, jakby stali się jednym organizmem.

Stolica świata

Gdy w XIX wieku Gustaw Flaubert, słynny francuski pisarz, wizytował Stambuł, ogłosił go w swoich zapiskach przyszłą stolicą świata. Jego proroctwo nie spełniło się, ale w ciągu 1700 lat, gdy miasto było sercem imperiów bizantyjskiego i osmańskiego, przeżyło niejeden okres bezdyskusyjnej wielkości. W IV wieku, w czasach rządów Konstantyna Wielkiego, Stambuł, zwany wówczas Konstantynopolem, był najludniejszym miastem na świecie. Jego dalszą historię opowiada sinusoida regres-rozwój, aż do XIII wieku, gdy napór imperium osmańskiego przyspieszył upadek miasta. wionym 1453 roku Mehmed II Zdobywca przełamał wielomiesięczne oblężenie i ostatecznie podbił Konstantynopol, zmieniając jego oblicze i zapoczątkowując nowy okres chwały w dziejach miasta. A potem karta znów się odwracała i okresy dobrobytu przeplatały się z czasem nędzy.

Orhan Pamuk, turecki noblista, kilka lat temu pisał: „Losy Stambułu kojarzyły mi się zawsze z goryczą porażki po upadku imperium, ubóstwem i smutkiem, które emanowały z wypełniających je ruin. Całe moje życie upłynęło na walce z tym smutkiem albo (...) próbach pogodzenia się z nim”. Dziś wszystkie prognozy gospodarcze wróżą Stambułowi świetlaną przyszłość. Kiedy obserwuję przedsiębiorczość i spryt jego mieszkańców, wszechobecną energię i zaradność, to nieustanne poruszenie, które wypełnia ulice, potrafię dostrzec w nim jedną z przyszłych stolic świata. Być może Stambuł nie będzie najbogatszym z miast, ale kiedyś zapomni o melancholii i znów przepełni się dumą.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.