Galeria zdjęć:
Spotkanie dzikich wielbłądów na Pustyni Gibsona nie należy do rzadkości. Zwierzęta doskonale zadomowiły się w australijskim interiorze
Znowu na swoim wielbłądzie
Po dwóch dniach spędzonych w Warburton wyruszam w dalszą drogę rowerową w kierunku Uluru – słynnej góry Aborygenów. Poruszam się trasą Great Central Road. Nazywana jest autostradą, ale miejscami przypomina bardziej bezdroża niż jakąkolwiek drogę. Pierwszego dnia pokonuję 90 km. Znów przypominam wielbłąda objuczonego bagażem. W ciągu następnych 3 dni kolejne 330 km, krajobraz powoli zaczyna się zmieniać. To jeszcze część Pustyni Gibsona, ale już czuję przedsmak świętej góry, bo trasa wiedzie coraz bardziej pagórkowatymi terenami, w oddali piętrzą się masywy górskie skąpane w australijskim słońcu. To miła odmiana po płaskim dotąd i dość jednostajnym szlaku mało gościnnego outbacku. Jestem na obszarze Terytorium Północnego, minąłem Docker River. Miejscowość tę rok temu nawiedziło stado 6000 dzikich wielbłądów, które zaatakowało miasto w poszukiwaniu wody. Straty były niewyobrażalne – zniszczone domostwa, ogrodzenia, zanieczyszczona woda. Te niebezpieczne zwierzęta, mające do 2,1 m i ważące ok. 900 kg, stają się plagą i są naprawdę dużym zagrożeniem dla mieszkańców. Rower spisuje się bardzo dobrze, nawet nie złapałem ani jednej „gumy”. To już sam w sobie sukces. Muszę trochę spuścić powietrze, żeby jakoś jechać po tym niegościnnym terenie − ostatni dzień przeprawy jest bardzo ciężki. Po raz pierwszy w tej wyprawie pcham rower około 4 km po sypkim jak mąka piachu – i to pod górę. Przemierzam takie osady jak Warakurna i Docker River. Docieram do Uluru, przez białych zwanej Ayers Rock. Te 600 km w 6 dni offroadu zmotywowało mnie do pokonania dalszych etapów ekspedycji.