Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Wrocław: Europejska Stolica Kultury 2016 - co warto zobaczyć
- bunkier strzegomski
- falanster
- Hala Stulecia
- kluby
- mleczarnia
- nadodrze
- panorama racławicka
- Polska
- renoma
- Stare Miasto
- Wrocław
- zabytki
Grzegorz Piątek, 22.02.2011
Po drodze z lotniska do centrum, na placu Strzegomskim, wznosi się ogromna betonowa rotunda, wysokości 25 metrów, a więc ośmiopiętrowego bloku. Nad wejściem napis wymalowany na wzór pracy niedawno zmarłego wrocławskiego artysty Stanisława Dróżdża „Klepsydra”: „będzie będzie będzie będzie będzie jest było było było było było”. Co było? Okrąglak powstał w 1942 roku, gdy Wrocław, a właściwie Breslau, zbroił się na wypadek kontrataku aliantów. Bunkier, przebity małymi okrągłymi okienkami, z wojny wyszedł bez szwanku – w przeciwieństwie do samego Wrocławia. Potem były tu magazyny. Trzy lata temu wszedłem do środka i znalazłem lumpeks oraz hurtownię fajerwerków. Podobno był tam też jakiś pub. Dziś fasada bunkra Strzegomskiego błyszczy bielą świeżych tynków – jakby nie było wojny i następnych dekad. Co będzie? W środku ma się znaleźć tymczasowa siedziba nowego Muzeum Sztuki Współczesnej. Co jest? Na razie musi wystarczyć malowidło Dróżdża.
Co było kiedyś we Wrocławiu, przypomina się na każdym kroku: niemiecka i habsburska architektura, wielkomiejskie kamienice, zrekonstruowane barokowe ogrody. Co będzie, też z grubsza wiadomo. Podróżnych wita zamknięty do remontu dworzec z neogotycką fasadą. Wszędzie widać tablice innych nowych inwestycji: stadion, biblioteka uniwersytecka, hotele, wieżowiec Sky Tower. Deptaki, spacerowicze, kosmopolityczny tłumek turystów i gości niekończących się festiwali, zjazdów i kongresów. I nas: zdezorientowanych podróżnych, którzy przyjechali, bo słyszeli, że Wrocław jest super. Jaki jest teraz? Co już teraz jest super?
NA TEMAT:
Zacznijmy od Muzeum Sztuki Współczesnej. Niedługo będzie można zobaczyć wystawy w bunkrze Strzegomskim, kiedyś może w nowym gmachu między Muzeum Architektury a Panoramą Racławicką. A gdzie warto iść zanim powstaną te cuda? Rady szukam w Falansterze. Falanster to artystyczno-intelektualna kawiarnia przy św. Antoniego. Wzdłuż ścian regały dobrej literatury, przy stolikach artyści, studenci, pewnie i autorzy niektórych z tych książek. W Falansterze też są wystawy, ale bez pretensji do wielkich wydarzeń artystycznych. Gdzie warto iść na wystawę? Odpowiedzią jest długa cisza. Zdaniem miejscowych cała energia idzie tu w festiwale. Co dwa lata odbywa się Wro – niegdyś pionierskie − biennale sztuki multimedialnej (następne 10–15 maja 2011). Jest również miejska galeria BWA Awangarda, w pawilonie z portykiem zrujnowanego w czasie wojny pałacu przy Wita Stwosza. Prawie w ciemno można iść do BWA Design – zapyziałego kiedyś oddziału przy Świdnickiej. Galeria, pod kierunkiem młodej kuratorki Katarzyny Roj, zamiast jak dotąd pokazywać widelce i krzesła, organizuje wystawy z pogranicza dizajnu i sztuki. Kiedy byłem tam we wrześniu, zobaczyłem mało porywającą wystawę studencką. Ale przed nią był wspólny projekt młodej gwiazdy rzeźby, Olafa Brzeskiego i słynnych twórców animacji, braci Quay. Tej jesieni natomiast odbywają się tam spotkania związane z projektowaniem książek i ich rolą w kulturze „Body in the Library”.
Wyposażony w zestaw narzekań i rekomendacji, napojony kawą fair trade, wychodzę z Falanstera. Ulica św. Antoniego to jedno z miejsc, w których to, co „było, jest i będzie” malowniczo się miesza. W witrynach odwiecznych zakładów pogrzebowych widać urny w kształcie trumny i cały zestaw innych makabrycznych przedmiotów. Obok, w pasażach i zaułkach, coraz więcej dowodów życia: restauracje, puby, kluby – różnej jakości. Kogo męczy wieczorne szukanie szczęścia, niech zajrzy tam chociaż w dzień. Na ścianach zaułków street art autorstwa Zbioka, jednego z najbardziej cenionych twórców tego nurtu w Polsce, wrocławianina. Wąski przesmyk łączy św. Antoniego z ulicą Pawła Włodkowica. W latach osiemdziesiątych kręcono tam serial „Na kłopoty Bednarski” – wystarczyło domalować niemieckie szyldy, by stworzyć przekonującą iluzję Gdańska lat trzydziestych. Kilka lat temu przy Włodkowica powstała Mleczarnia – duża, ciemna kawiarnia zagracona antykami. Dziś Mleczarnia rozrosła się, na górze jest hostel, a wzdłuż ulicy wciąż przybywa knajp. Nad podwórzem na tyłach kawiarni jeszcze niedawno górowała resztka fasady synagogi pod Bocianem – ostatniej ocalałej bóżnicy Wrocławia. Teraz lśni nowością tak samo jak nazistowski bunkier przy placu Strzegomskim.
Wehikuł czasu
Aby zobaczyć kawałek Wrocławia sprzed trwającego właśnie wielkiego remontu, należy pójść na drugą stronę Odry. Najpierw zostawiamy za plecami Stare Miasto. Mostami i kładkami należy przejść przez Wyspę Słodową. Niegdyś gęsto zabudowana, po wojnie oczyszczona z gruzu, została ostatnio zamieniona w park z widokiem na gmach uniwersytetu. Podświetlone nabrzeża i wygodne ławki przyciągają spacerowiczów i imprezowiczów. Choć oficjalnie nie wolno pić tu alkoholu, panuje na to ciche przyzwolenie. Nad wszystkim górują dwa wielkie murale: jeden Zbioka, drugi mediolańskiego artysty o pseudonimie Blu.
Dalej jest już Nadodrze. Wygląda trochę jak Berlin: taka sama architektura i skala ulic. A trochę jak miasta na wschodzie Europy: rozgardiasz, kolory, szemrana atmosfera. Wystarczy odejść parę ulic od nabrzeża, by trafić na ulice, które wyglądają jakby dopiero skończyła się wojna, a repatrianci wypełnili je swoim śpiewnym akcentem i wschodnimi zwyczajami. Tylko sklep z używanymi komórkami i kilka warstw farby olejnej na skrzynce z napisem Briefe przypominają, że minęło ponad sześćdziesiąt lat. Przy ulicy Pawła Włodkowica jest lodziarnia Roma, założona zaraz po wojnie przez repatrianta do spółki z Włochem. Nikt już nie pamięta, skąd wziął się ten Włoch we Wrocławiu i w jakich okolicznościach zniknął. Ale tak jak kilkadziesiąt lat temu głośno bzyczy lodówka, pobieramy w kasie żeton i dostajemy pyszne lody na naturalnych składnikach, robione według niezmienianych receptur: o smaku sernika, piernika, a nawet figi z makiem. Po drugiej stronie ulicy rośnie apartamentowiec.
Za parę lat Roma może zniknąć. W okolicy Starego Miasta nie ma już praktycznie żadnych niedrogich hoteli. Kto chce przenocować tanio, musi wybierać schroniska albo przedmieścia. Podobnie jest z restauracjami. Gdyby nie potrzeby licznych studentów, którzy popołudniami wypełniają bary mleczne, pozostawałby już tylko wybór między luksusem a knyszą (ociekająca sosami kanapka, która występuje chyba tylko we Wrocławiu). Przy Świdnickiej, głównym deptaku miasta, gotycki kościół św. Stanisława, św. Wacława i św. Doroty, zwykle czarny jak bryła węgla, jest już do połowy oczyszczony i odzyskuje barwę cegły. Przycupnięty obok hotel Monopol, gdzie zatrzymywali się Hitler, Picasso i Marlena Dietrich, po intensywnym remoncie znów przyjmuje gości. Jedną przecznicę dalej, przy ulicy Menniczej, straszył zawalony szesnastowieczny spichlerz. Z pożaru, który strawił go w 1970 roku zostały tylko ściany zewnętrzne. Rok temu wyrósł między nimi luksusowy hotel The Granary.
Pięknieje też architektura dwudziestego wieku. Na modernizm w najlepszym wydaniu wpada się przypadkiem, kupując znaczki na poczcie przy Słowackiego, wyciągając pieniądze w Banku Zachodnim na Rynku albo trafiając w kajdankach na komendę przy Podwalu. Na początku dwudziestego wieku działało tu bowiem wielu wybitnych niemieckich architektów, którzy potem budowali na całym świecie: Poelzig, Scharoun czy Mendelsohn. Po wojnie znaleźli oni polskich kontynuatorów, którzy dali Wrocławiowi nowe wizytówki: bloki przy placu Grunwaldzkim (zwane sedesowcami od owalnego kształtu otworów na fasadzie) czy betonową rotundę Panoramy Racławickiej. Dzięki nim wszystkim Wrocław figuruje w każdym kompendium o historii architektury. Reprezentuje go przede wszystkim Hala Stulecia (do niedawna Hala Ludowa) wpisana w 2006 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jako pierwszy budynek XX-wieczny w Polsce. Ogromna betonowa budowla do dziś poraża skalą i zachwyca opływowymi formami. W jej cieniu odnowiono niedawno pawilon restauracyjno-konferencyjny. Z tarasu restauracji roztacza się piękny widok na staw z fontanną, która co godzinę gra, tryska wodą i świeci. Opinie co do sensu tej inwestycji są podzielone, ale władze Wrocławia uwielbiają fontanny – budują je w coraz to nowych miejscach.
Wszystkie oblicza świata
Symbolem odrodzenia miasta, szacunku dla przeszłości (było) i aspiracji na przyszłość (będzie) jest Renoma. W historii tego budynku, rozpartego między Podwalem, Świdnicką a placem Kościuszki, przeglądają się dzieje miasta i naszej części świata. Oddany do użytku w 1930 roku pod nazwą Wertheim był najnowocześniejszym domem towarowym w Europie. Sensację wzbudzały ruchome schody, złocone rzeźby na fasadzie, egzotyczne drewno we wnętrzach i kawiarnia na dachu z widokiem na góry. Już po paru latach naziści upaństwowili handlowe imperium Wertheimów. Dom zmienił nazwę na AWAG, podupadł, w restauracji założono kantynę dla żołnierzy wermachtu. Wypalony budynek pospiesznie odbudowali nowi gospodarze miasta – Polacy. Na Wystawę Ziem Odzyskanych, która odbyła się we Wrocławiu w 1947 roku, wyremontowano część fasady i niższą część budynku, otwarto tam Powszechny Dom Towarowy. Na wyższych piętrach mieścił się latami akademik. Po upadku komunizmu dawny pedet długo szukał nowego sensu życia. Ponownie otwarł podwoje dwa lata temu, po wielkim remoncie. Fasada odzyskała dawny blask. Wróciło około stu rzeźbionych główek przedstawiających różne ludzkie rasy. Przedtem budynek był tak zaniedbany, rysy rzeźb tak zamazane, że nikt nie dostrzegał w nich Chińczyków czy Murzynów. Mówiło się, że to karykatury przedwojennych rajców miejskich. Fasada nowego skrzydła Renomy to współczesna wariacja na temat modernizmu. Wnętrza są zupełnie nowe. Dziś to jedno z najelegantszych centrów handlowych w Polsce, jedno z nielicznych, które może trochę onieśmielać. Jedyne, w którym można przewalać się po fotelach włoskiej firmy Moroso, oglądać zamówione specjalnie dla tego budynku malowidła Karola Radziszewskiego, Jarosława Flicińskiego, instalacje Maurycego Gomulickiego i Moniki Sosnowskiej.
Na dachu Renomy nie ma już restauracji. Jest parking, a z niego najlepszy widok na miasto, które za parę miesięcy znów będzie inne. Można tam spotkać turystów takich jak my, młode pary na ślubnych sesjach zdjęciowych, licealistów na wagarach, ekspedientki na zakazanym papierosie. Kto wie, czy to nie najbardziej fascynujący plac Wrocławia.
Polub nas na Facebooku!