Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Rybacy z Łeby i morze. Jak wygląda życie na kutrze?
Bartek Kaftan, 19.07.2018
Na początku był sztorm. Zmył chałupy, zabrał strzechy i deski, strzaskał łodzie. Fale wdarły się przez wydmy na ulicę. Sześć styczniowych dni i nocy 1558 r. biły w ceglany kościół, waląc ścianę za ścianą. Wreszcie morze cofnęło się, zostawiając w obejściach tony piasku. Kto ocalał, wlókł belki i sprzęty na drugi brzeg rzeki. Tam zbudowali nowe chaty i nowy kościół. Zawierzyli go św. Mikołajowi, choć już raz ich opuścił. Co mieli robić? Byli rybakami. Nową Łebę założyli znów na łasce morza. Poza nim nie mieli niczego.
Życie na fali
Nowy kościół stoi do dziś. XVII-wieczna fasada z muru pruskiego, wewnątrz dwustuletni złocony anioł, ofiarowany ponoć w podzięce za ocalenie męża z kipieli, i obraz Matki Boskiej zsyłającej łaski na rzucane falami stateczki. Namalował go – farbami do kutrów, bo innych nie było – Max Pechstein, słynny niemiecki ekspresjonista i miłośnik Łeby. Latem 1945 r., już na zlecenie polskiego proboszcza.
– Kościół to jedna z ledwie dwóch instytucji w Łebie, które po wojnie nie zmieniły swego miejsca ani funkcji – mówi Arkadiusz Puchacz. Drugą jest kierowana przez niego Stacja Ratownictwa Morskiego. Działa od 1865 r., czyli chwili założenia Niemieckiego Towarzystwa Ratowania Rozbitków. – Okolice Łeby zawsze były niebezpieczne do żeglugi. Ujście rzeki, silne prądy, mielizny często zmieniające położenie – wylicza pan Arkadiusz. – Na płyciznach woda się spiętrza. Wystarczy, że kuter raz otrze się o dno, a traci prędkość i sterowność. I fala go kładzie. Przy wejściu do portu jest mnóstwo wraków. Gdyby wystawały im maszty, można by po nich przejść suchą stopą z główki na główkę. Ale przez 42 lata, gdy tu pracuję, podczas akcji nikt nie zginął – podkreśla z dumą.
Słowiński Park Narodowy - ruchome wydmy nam Morzem Bałtyckim
Ale kolega powiedział, że w stacji jest wolne miejsce. Zaciągnął się – jak sądził, na chwilę. – Dla młodego człowieka, a miałem wtedy 20 lat, ratowanie życia to wyzwanie! Do tego adrenalina, żywioł, męski świat. No i fizyczność, bo na wiosłach często chodziliśmy, wojskowym pontonem. Czasem trzeba było w sztorm płynąć wpław. Albo podjechać starem na plażę i odpalić rakietę z liną – poklepuje pomarańczową karoserię ciężarówki z wyrzutnią. Łeba była jedną z pierwszych stacji nad Bałtykiem, które dostały prototyp takiego urządzenia – w latach 60. XIX w. opracowało je podberlińskie Królewskie Laboratorium Ogni Sztucznych.
Mniejszy budynek stacji, najstarszy w Polsce, niemal nie zmienił się od 1903 r. Pan Arkadiusz starym kluczem otwiera ciężkie, drewniane drzwi. Wewnątrz wszystko jak przed wiekiem: ściany z czerwonej cegły, schodki na poddasze, gdzie w dawnym magazynie żagli urządzili Klub Ratownika. Na dole współczesny sprzęt: skuter wodny z kadłubem odpornym na uderzenia i łódź R-24. Służyła podczas wielu dramatycznych akcji, w tym tej najsłynniejszej z „Malayan Girl”. Telewizja Discovery nakręciła o niej w Łebie odcinek serialu „Zawód: bohater”. –Nocą w 10-stopniowym sztormie jacht przewrócił się do góry dnem. Dwóch żeglarzy podjęliśmy z kadłuba. Dwóch pozostałych szukaliśmy w morzu. Weź wypatrz takie główki pośród fal! Odnalazł ich samolot, naprowadził łódź. Wyciągnęliśmy ich po trzech i półgodzinie, skrajnie wyczerpanych. Mieli szczęście, woda była dość ciepła – opowiada.
W ostatnich latach to załogi jachtów częściej potrzebują pomocy. – Rybaków musimy ratować rzadko. Odkąd na zachodniej główce wybudowano kosę osłaniającą wejście, port jest znacznie bezpieczniejszy. Prognozy są dokładniejsze, sprzęt lepszy. A i szyprowie mniej ryzykują na własnych kutrach niż na spółdzielczych – wylicza kierownik. – Kutrów jest też w Łebie zwyczajnie mniej, bo i ryby w Bałtyku został ułamek tego, co kiedyś. Dawniej jak zimą rybacy wracali, to czasem i dwa dni patroszyli. Śledzia, dorsza, szproty było w bród – kręci głową. – Przed wojną Łeba zaopatrywała w szproty cały Berlin! Ryby szły z kutrów do portowych wędzarni, potem do pociągu i raniutko wystawiali je w skrzynkach na berlińskich targach.
Cały artykuł o Łebie przeczytasz w sierpniowym wydaniu magazynu „Podróże”.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Polskie plaże wyróżnione Błękitną Flagą. Najlepsze kąpieliska 2014
- Z Uznam na Usedom. Jak wygląda niemiecka część wyspy?
- Gdzie nad morze? TOP 7 zacisznych miejsc nad Bałtykiem
- Czy Morze Bałtyckie stanie się morzem śmieci? Jak plażować, by nie zwiększać...
- Najpiękniejsze plaże nad polskim morzem – ranking „Podróży”
- Festiwal Latawców w Łebie. Tu wszystko może fruwać!