Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Warszawa-Kazimierz Dolny. Ulubiona weekendowa trasa warszawiaków
Błażej Żuławski, 1.03.2014
Atrakcje Kazimierza Dolnego na weekend
Położony nad Wisłą Kazimierz Dolny jest chyba najbardziej obleganym celem 2-3 dniowych wojaży. Nic dziwnego - to renesansowe miasto, którego początki sięgają XI w., jest ewenementem w skali Polski: wydaje się nie dotknięte szpecącą, wszechobecną pseudoarchitekturą komunizmu. I nie dość, że jest jednolicie ładne, znajduje się blisko Warszawy. Małe, bez wielkomiejskiego zadęcia, można w nim dobrze zjeść i wyspać się w coraz lepszym standardzie. I oczywiście nie ma tu mowy o nudzie, bo atrakcje Kazimierza Dolnego należą do unikatowych w skali kraju.
Przyjeżdżam do Kazimierza Dolnego od maleńkości i mimo tłumów turystów nadal uwielbiam to miejsce. Po długiej zimie oczywiście znów zatęskniłem za spacerami po wąwozach lessowych, wspinaczką na Albrechtówkę i widokiem doliny Wisły oraz położonym naprzeciwko zamku w Janowcu. Ostatnim razem byłem tu zeszłego lata. Przyjechałem Fiatem Punto Abarth Esse Esse, 180-konną, twardą jak skała bryłą, którą mogłem jechać najwyżej 80 km/godz., ponieważ na najmniejszej nierówności ja i moja towarzyszka opuszczaliśmy swoje fotele i lądowaliśmy na tylnym siedzeniu, skąd jak wiadomo trudno jest prowadzić auto.
NA TEMAT:
Kazimierz Dolny - Jak dojechać do Kazimierza Dolnego
Ponieważ trasa lubelska to w moich oczach "trasa śmierci", gdzie wszyscy wyprzedzają na trzeciego, a kolumny ciężarówek ciągną się kilometrami, zawsze jeżdżę drogą nad Wisłą (Otwock - Dęblin - Puławy - Kazimierz Dolny). Poza tym, że nie ma na niej policji i wariatów za kierownicami, ma ona jeszcze inną zaletę - jest wyjątkowo ładna. Jedzie się przez lasy, zza których migocze majestat królowej polskich rzek i człowiek od razu czuje się jak na wakacjach. Droga ta ma jednak jedną wadę. Wygląda na to, że ostatni raz remontowana była w latach 60. Gdy wtedy, zeszłego lata, dojechaliśmy Abarthem na miejsce, nie mogłem się schylać, a dziewczyna nie odzywała się do mnie przez dobę. A że jestem niepoprawnym idiotą, wybrałem tę trasę ponownie. Spieszę jednak donieść, że Mazda "trójka" MPS, mimo 18-calowych felg, łyka nierówności z gracją.
Uff! Tym razem udało mi się uniknąć nienawistnych spojrzeń rzucanych z prawego fotela. To zasługa świetnego podwozia. Sztywność bierze się tu nie z wyboru amortyzatorów i sprężyn zrobionych z granitu, które nie słyszały nigdy o czymś takim jak "skok" czy "tłumienie", ale z fenomenalnej płyty podłogowej pożyczonej od Forda. Do tego inżynierowie-magicy Mazdy potrafią tak wszystko nastawić, że ani się obejrzałem, a moja towarzyszka zasnęła. Mogłem więc bezkarnie korzystać z 260 koni dostępnych pod moją stopą. MPS do setki rozpędza się w 6,1 s, ma 380 Nm, więc nawet na szóstce, która jest nadbiegiem (120 km/godz. to tylko 2500 obr.), pozwala na swobodne wyprzedzanie.
Test Mazdy
W życiu każdego mężczyzny przychodzi taki moment, gdy wzbiera w nim pragnienie posiadania samochodu sportowego. Jednak poza oczywistymi, wysokimi kosztami utrzymania, jedna rzecz zaprząta potencjalnemu kupcowi głowę: czy auto dobrze się sprawdzi na co dzień? Jak przeżyć brak bagażnika? I jak wytłumaczyć własnym dzieciom, że tatuś musi amputować im nóżki? Tu z pomocą przychodzą właśnie tzw. hot hatche (takie jak "trójka" spod znaku Mazda Preformance Series). Oferują balistyczne osiągi, nie poświęcając jednocześnie praktyczności modeli. Mieszczą 4 osoby i bagaże, a czasami nawet dużego psa. Sprawa załatwiona. Zaglądamy do portfela, sprawdzamy na jaki nas stać, przestajemy czytać ten tekst i udajemy się do salonu sprzedaży. Do widzenia.
Ale nie tak szybko! Bo to nie koniec historii. Miał być przecież motyw horroru. Redukuję. Obroty skaczą powyżej 300 i zaczyna się strefa piekła. Wydech przyjemnie ryczy, słychać jak powietrze zasysane jest do silnika, a gazy wylotowe rozkręcają turbinę. To jakby pod maską zamontowali mi Dartha Vadera, a w rurze wydechowej grał... zespół Vader. Niestety mimo tego że na pierwszych dwóch biegach jest ogranicznik momentu obrotowego, Mazda co rusz próbuje wyrywać mi kierownicę i wyłamać nadgarstki. Wystarczy, że któreś napędzane koło trafi na minikoleinę lub nierówność. To częściowo zasługa mechanicznej szpery, która pomaga rozkładać moment na kołach w zakręcie, sprawiając że wewnętrzne koło kręci się z podobną prędkością jak zewnętrzne. I rzeczywiście MPS w winklach "idzie" jak po sznurku. Szpera ciągnie i zaciska tor jazdy tam, gdzie każdy inny samochód zacząłby podsterownie jechać na wprost. W zamian rozpędzając się na prostej drodze trzeba z nią cały czas walczyć. Zdekoncentrujesz się, na sekundę rozluźnisz chwyt na kierownicy i jesteś w rowie.
Na szczęście sam w sobie układ kierowniczy jest świetny! Pracuje opornie, ale ma dużo "czucia" i w chwilach, gdy droga jest odpowiednio gładka, MPS uruchamia pompę adrenalinową, dzięki której zapominamy na chwilę o jego wadach. Na miejscu okazuje się, że spaliłem 9,5 l/100 km. Nieźle w porównaniu z 14,3 l osiągniętymi w mieście. Rozpakowujemy się przed pensjonatem, podczas gdy tykając czerwony potworek stygnie. Tym razem mogę uznać wyjazd do Kazimierza za pełen sukces: pasażerka wypoczęta, wszystkie jej bagaże się zmieściły, podwozie nie odpadło na dziurach trasy nadwiślańskiej, a ja ujarzmiłem smoka (i nie boli mnie kręgosłup). Teraz pora na spacer po atrakcjach Kazimierza Dolnego.
Polub nas na Facebooku!