TAJLANDIA

Jaka jest Tajlandia? Kulisy turystycznego raju. Rozmowa z Urszulą Jabłońską

rozmawiała Maria Brzezińska, 24.01.2018

Bangkok nocą

fot.: www.shutterstock.com

Bangkok nocą
Po wpisaniu słowa „Tajlandia”, wyszukiwarka podpowiada: wakacje, pogoda, plaże. W swojej książce „Człowiek w przystępnej cenie” Urszula Jabłońska zagląda głębiej. Trafia na inne hasła, niekojarzące się z wypoczynkiem.

Maria Brzezińska: Jaka jest Tajlandia?

Urszula Jabłońska: Kiedy pojechałam tam pierwszy raz, w 2006 r., nic nie wiedziałam o tym kraju. Pamiętam szok, gdy wśród autobusów zobaczyłam na ulicach Bangkoku słonia. Dziś jest to już zakazane. Dość szybko upadł obraz bajkowej Tajlandii. Nie zatrzymaliśmy się w backpackerskiej części Bangkoku, ale w dzielnicy, gdzie jest dużo klubów nocnych. Wkrótce trafiliśmy do jednego z nich – odbywały się tam pokazy, które, delikatnie mówiąc, wprawiły mnie w osłupienie. Spotkaliśmy Amerykanina – typowego seksturystę. Opowiadał nam o swoich przeżyciach, towarzyszyła mu Tajka, chwilowo jego dziewczyna.

Jak wyglądały spotkania z kobietami uwikłanymi w seksbiznes?

Myślę, że każdy turysta w Tajlandii wcześniej czy później trafi do „dzielnic czerwonych latarni”, które są w niemal każdym kurorcie. Niektórzy zastanawiają się, na czym to wszystko polega. Czy te kobiety są więzione, czy też robią to z własnej woli? Chciałam dowiedzieć się, jak wygląda ich życie. Wiedziałam, że muszę o tym napisać. One funkcjonują w trybie zarabiania pieniędzy. Odczuwają dużą presję ze strony rodziny, robią więc wszystko, żeby dopaść jakiegoś białasa i wycisnąć z niego jak najwięcej. Nie mają czasu gadać o swoim ciężkim lajfie z jakąś laską z Europy. W sumie to zrozumiałe. Wyobraź sobie, że wychodzisz na scenę przed tłumem turystów i wkładasz między nogi sznur żyletek, który potem wyciągasz... To jest tak poniżające, że coś trzeba w sobie wyłączyć. Jakoś się odciąć od tego. W pewnym momencie wpadłam więc na pomysł, by porozmawiać ze starszą prostytutką, sporo po trzydziestce. Udało mi się dość szybko – znalazłam kobietę, która chwilowo nie pracowała, bo była chora. Kiedy mijają lata i zawód przestaje już przynosić tyle korzyści, pojawia się refleksja, co się właściwie stało z życiem.

NA TEMAT:

Czy one nie mają wyboru?

Mają, ale to bardzo trudny wybór. Możesz zatrudnić się w fabryce za 500 zł miesięcznie, pracując 15 godzin dziennie, albo możesz zarobić kilkanaście razy tyle w klubie go-go. Nie pracują przecież tylko na siebie, ale na rodziców, rodzeństwo. Jest bardzo duża presja społeczna. Oczywiście nie wszystkie dziewczyny się na to decydują.

Dlaczego muszą zarabiać na swoją rodzinę? Nie spotkałaś żadnej, która chciałaby pracować tylko na siebie?

To nasza perspektywa. U nas rządzi indywidualizm, coraz bardziej odseparowujemy się od siebie. W Azji więzi rodzinne są bardzo silne. Dzieci mieszkają z rodzicami, dopóki nie założą własnej rodziny. Mówię nie tylko o kobietach z dołów społecznych. Rozmawiałam z panią profesor z uniwersytetu, która również utrzymywała swoich rodziców. Tajowie też przyglądają się nam ze zdumieniem. Wyobraź sobie knajpę, a w niej pełno podróżujących w pojedynkę backpackersów, każdy przy innym stoliku ze swoim laptopikiem. Lokal zazwyczaj obsługuje cała rodzina Tajów, która dziwi się, dlaczego ci wszyscy ludzie włóczą się po świecie sami.

Większość osób, które opisujesz, pochodzi z regionu Isan. Jak tam jest?

To północno-wschodnia część Tajlandii, głównie rolnicza i bardzo biedna. Warunki klimatyczne nie są zbyt dobre, więc plony raz się udają, a raz nie. Rolnicy tkwią w spirali długów. Pożyczają, by kupić nawozy czy sadzonki, po czym zarabiają tak mało, że ledwo mogą zwrócić część pieniędzy. W rezultacie ich dzieci wyjeżdżają do pracy w miastach, gdzie zazwyczaj znajdują niskopłatne zajęcie w różnych sektorach gospodarki. Język isan przypomina laotański, jako że region historycznie był związany również z Laosem. Centralna Tajlandia traktuje te tereny trochę po macoszemu. Ich mieszkańcy od lat są uważani za źródło taniej siły roboczej.

Piszesz, że Tajki powinny być jak „porządnie złożony materiał”. Co to znaczy?

To jest powiedzenie stricte wyjęte z języka, odzwierciedlające koncepcję dotyczącą płci. W kontekście prostytucji brzmi to dziwnie, ale kobieta w Tajlandii powinna być porządna. Bardzo źle widziana jest jakakolwiek nagość. Żadnych aluzji seksualnych. Tajki nie mogą okazywać zainteresowania mężczyźnie. Mają być skromne, ułożone, dbać o męża, rodziców.

Wiodącą religią jest buddyzm. Czy w jakiś szczególny sposób traktuje kobiety?

Therawada – dominujący w Tajlandii odłam buddyzmu – bardzo silnie trzyma się tradycji. Ze starożytnych tekstów wynika, że Budda nie za bardzo chciał dać kobietom prawo wstępowania do klasztoru. W książce opisuję historię Dhammanandy, mniszki, która o nie walczy. Wcześniej wykładała nauki buddyjskie na uniwersytecie i twierdzi, że ostatecznie Budda pozwolił kobietom na to, więc trzeba taką możliwość przywrócić. No, ale oczywiście w Sandze [organizacji, która rządzi klerem – red.] wszyscy są przeciwko, więc trochę to przypomina walkę z wiatrakami.

Mnich
Wiodącą religią w Tajlandii jest buddyzm, fot. Shutterstock.com

W Europie mawia się, że to pokojowa filozofia, pełna pięknych teorii na temat świata. W twojej książce wątek buddyzmu pojawia się również w kontekście zamieszek antyislamskich w birmańskim stanie Rakhine.

Myślę, że buddyzm jest bardzo pokojowy, ale jak każda religia, gdy miesza się z władzą i ideologią państwową, pokazuje zupełnie inną twarz. W Birmie powstały organizacje skrajnie nacjonalistycznych mnichów i finalnie przyczyniły się do tego, że setki tysięcy muzułmanów z mniejszości etnicznej Rohingja musiały uciekać z kraju. W książce opisuję cały świat ludzi nielegalnych w świetle prawa – od prostytutek przez imigrantów zarobkowych z Birmy czy Kambodży aż po uchodźców, którzy nie mają paszportów. Rząd mógłby chociaż spróbować zalegalizować ich pobyt. Ale tego nie robi. Wtedy pojawiają się pośrednicy, którzy pomagają poszczególnym grupom. Przewożą przez granicę, znajdują nielegalną pracę, opłacają policję itp. Pojawia się duże pole do wyzysku. Bardzo łatwo powiedzieć jakiemuś biedakowi, który nic nie rozumie, że ma ci zapłacić dwa razy więcej. Przecież nie ma wyjścia, zapłaci. A od tego tylko kilka kroków do obozu w dżungli, gdzie ludzie są więzieni i mają przekazać bajońskie sumy za uwolnienie. Gdzie kończy się dobro, a zaczyna zło? Ciężko wskazać winnego. Poszczególne osoby w tym łańcuchu twierdzą, że chcą pomagać tym, którzy potrzebują pracy lub uciekają przed prześladowaniami.

Naprawdę im wierzysz, kiedy mówią, że chcą pomagać?

Są pośrednicy, którzy nie robią nikomu krzywdy. Istnieją też agencje pracy, w których nie ma nadużyć. Rozdzielam oczywiście sytuację imigrantów ekonomicznych od uchodźców, czyli głównie mordowanych w Birmie Rohingja. Rozmawiałam z pewną kobietą należącą do szajki handlującej uciekinierami. Wiesz, nikt nie chce czuć się małym, podłym człowiekiem – ona była tego ewidentnym przykładem. Mówiła: „Ale ja pomagam ludziom, którzy chcą uciec. Gdyby mnie nie było, to co by się z nimi stało?”.

Opisujesz też współczesne niewolnictwo na łodziach rybackich.

Są sektory gospodarcze w Tajlandii, które potrzebują taniej siły roboczej. Kiedyś był to przemysł tekstylny, a dziś przede wszystkim rybołówstwo. W 2015 r. na indonezyjskich wyspach Ambon i Benjina odkryto tajemnicze groby. Okazało się, że na łodziach wypływających w poszukiwaniu ryb na łowiska w okolicach Indonezji więzi się ludzi. Wielu z nich nigdy nie schodzi na ląd. Po latach katorżniczej pracy umierają. Stąd te groby. Do dziś nie wiadomo, jaka jest skala procederu.

Czy to kwestia ostatnich kilkunastu lat, czy kilkudziesięciu? A może kilkuset?

W książce pojawia się pytanie, co tak naprawdę uważa się za handel ludźmi. Wszędzie tam, gdzie nie ma jasnych, ustalonych prawem zasad, tworzy się pole do nadużyć. Wiadomo, że jak ktoś jest zamknięty w fabryce wbrew własnej woli i pracuje bez zapłaty, jest zniewolony. Ale jak nazwać człowieka, który za swoją pracę nie dostaje całej pensji? Albo ma dług, który się nie zmniejsza? Gdzie jest granica? Jak długo to trwa? Myślę, że od dawna. W Tajlandii niewolnictwo zniesiono dopiero w 1905 r.

Jedna z nielicznych pozytywnych historii, jakie opisujesz, to wątek Poo i Australijki Anji Barker. Często w naszych zapędach, by zmienić świat, mimowolnie próbujemy narzucić swoją perspektywę, swoją kulturę. Tu było inaczej.

Anja teraz przeniosła się do Birmingham, mieszka na ulicy, którą nazwano „ulicą zasiłków”. Historia jej i Poo jest cudowna. Australijka i jej rodzina po prostu wprowadzili się do slamsów w Bangkoku. Z pozoru nie robili nic, byli sąsiadami. Ale dzięki temu nawiązali relacje i małymi kroczkami zaczęli coś zmieniać. Kiedy Anja poznała Poo i zaprzyjaźniły się, doradziła jej, by otworzyła szkołę gotowania dla turystów. Pomogła też jej nauczyć się angielskiego i wszystko zorganizować. W efekcie Tajka wydała własną książkę kucharską i dziś ma świetnie funkcjonującą szkołę – odwiedził ją nawet Jamie Olivier ze swym programem kulinarnym. Najfajniejsze w tej historii jest to, że teraz Poo pomaga sąsiadom – gotuje dla nich, doradza, jak otworzyć własną działalność.

Na hasło „Tajlandia” w wyszukiwarce wyskakują podpowiedzi: wakacje, pogoda, mapa, ceny, plaże. Czy my, Polacy, w ogóle coś wiemy na temat tego kraju?

Myślę, że jest coraz więcej świadomych turystów. Odkąd ukazała się książka, dostaję dużo informacji zwrotnych, że ktoś na nią czekał, że przed wyjazdem szukał pozycji, która powie coś więcej. Dla takich ludzi pisałam.

Co chciałabyś przekazać przeciętnemu turyście, który tam się wybiera? Co to znaczy podróżować świadomie?

To znaczy patrzeć na ludzi, którzy mieszkają w jakimś kraju, jak na siebie. Któregoś razu byłam w Tajlandii niedługo po zamachu stanu. Usłyszałam rozmowę dwóch Europejczyków. Jeden, przejęty sytuacją, zastanawiał się: „I co teraz? Przecież jest niebezpiecznie”. A drugi na to: „Daj spokój, tu jest zawsze jakiś zamach stanu, ale turystom nic nie grozi”. A może by przestać patrzeć na kraje, do których jeździmy, ze swojej perspektywy i tego, co nam, białym, może się stać? Może byśmy zastanowili się nad tym, co to oznacza dla mieszkańców? To jest ich kraj, a my jesteśmy tylko gośćmi. Powinniśmy przynajmniej starać się jak najwięcej zrozumieć.

A bardziej praktycznie?

Można zacząć od drobnych rzeczy, na przykład od rozmowy z obsługą w hotelu. Warto podejść do kogoś, kto stoi za barem, i zapytać, co tu robi, skąd przyjechał, jak wygląda jego życie. Wtedy i my dowiemy się czegoś o świecie, i on poczuje się fajnie, że nas to interesuje. I trochę skróci się ten dystans: my, biali wczasowicze, kontra obsługujący nas miejscowi.

Kim jest Urszula Jabłońska

(ur. 1980 r.) Orientalistka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Laureatka Grand Press za reportaż prasowy (2012), finalistka Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (2013). Jej reportaże zostały wydane m.in. w zbiorach „Walka jest kobietą” (2014), „Mur. 12 kawałków o Berlinie” (2015) oraz „Obrażenia. Pobici z Polską” (2016). W październiku 2017 r. ukazała się jej książka „Człowiek w przystępnej cenie. Reportaże z Tajlandii”, wyd. Dowody na Istnienie.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.