Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Jezioro Aralskie zamienia się w pustynię. Czy da się je uratować?
Bartek Sabela, 19.09.2018
Ciszę płaskowyżu Ustiurt prujemy bezlitośnie warkotem silników Diesla. Auta jedno za drugim w gęstej chmurze pyłu zachłannie połykają teren. Przez wiele godzin słychać tylko ten ryk, zupełnie niepasujący do krajobrazu. Człowiek wolałby delikatne dźwięki, może fortepian lub bas?
Legenda o znikającej wodzie
Setki kilometrów za nami został pewien wesoły starzec, wędrowny mędrzec. Stał ze swoim osiołkiem zaklęty w mosiądz przed medresą w Bucharze. Jedna z przypowieści Hodży Nasreddina zaczyna się tak: „Nadleciały stada dzikich kaczek, gęsi i łabędzi, jeden Allach wie skąd. Istne mrowie, jak okiem sięgnąć niebo pokryło się cieniem. Ptaki dostrzegły jezioro, siadły na taflę. Zmęczone lotem nie miały nawet sił zapolować na ryby.
Nocą, gdy kaczki, gęsi i łabędzie spały, ziemię ściął srogi mróz. Jezioro było płytkie, woda zamarzła do dna, kacze i łabędzie łapy przymarzły do lodu.
Rano rwetes: ptactwo lecieć chce, a nie może. Powinno poczekać do południa, póki słońce nie stopi lodu. Ale nagle w nadbrzeżnych zaroślach pojawił się karawanbasza. Wystraszone ptaki biły skrzydłami, wyciągały szyje. Bez skutku. Strach jednak wszystko potrafi, jak trzeba, to i kurczaka w orła przemieni. Załopotały ptaki raz, drugi, trzeci i wzbiły się wraz z lodem. Zastygłe jezioro na kaczych, gęsich i łabędzich skrzydłach pofrunęło ponad piaskami. Pozostał po nim wszakże dowód oczywisty – ogromna pusta jama. Kto nie wierzy, może przekonać się na własne oczy”.
Ślad po Jeziorze Aralskim
Może jednak uleciało z ptakami? To byłoby piękne. Patrzę na pustą jamę i resztki, które nie wzbiły się w przestworza. Ostatni raz byłem tu kilka lat temu. Kręciliśmy film dokumentalny, który nigdy nie powstał. O morzu, którego nie ma. To nawet konsekwentne. Teraz jestem w innej roli: pilota wycieczki. Stoimy przy ruinach nabrzeża kończącego się dziś daleko od wody. Kiedyś był tu mały port Armii Czerwonej. Statki pływały stąd na Wyspę Odrodzenia, gdzie znajdował się poligon broni biologicznej, ponoć największy w całym ZSRR. Teraz wyspa jest lądem po drugiej stronie pasa wody, a port straszy betonowymi kikutami pośród bajecznego krajobrazu.
Od poprzedniego razu niby nic się nie zmieniło: są kolorowe klify Ustiurtu, są skały, wąwozy, głębokie rozpadliny, są niezmierzone przestrzenie, muszle pod stopami i solna skorupa nad brzegiem. Są wspomnienia utraconego raju, które mimo usilnych wysiłków władz nie dają się zatrzeć. Tylko wody jest mniej.
Kilka lat temu nie dostrzegałem stąd drugiego brzegu, dziś widać go wyraźnie. Wchodzimy do wody, ciężkiej i lepkiej od soli, zapadamy się w błocie po łydki. Pływać się nie da, trzeba by przejść ze sto metrów, by było dość głęboko. Pięćdziesiąt lat temu bylibyśmy 30 m pod wodą, na dnie Morza Aralskiego. Teraz stoimy nad martwym brzegiem, który opuścił plaże, porty, miasteczka, kurorty, kutry rybackie. Wycofał się, zostawiając słoną pustynię, a zabierając całe życie.
Nie zabrał jednak piękna, przynajmniej nie w całości. Nadal uderza, choć w inny, nostalgiczny sposób. Widzę to po towarzyszach. Wobec ogromu bezpowrotnie skrzywdzonej natury są pod większym wrażeniem niż przed medresami Samarkandy, niż przed minaretami Buchary.
Życie wyparowało
Dwieście kilometrów dalej klucz ptaków przelatuje nad rdzawymi trawami. Ziemia, woda, łódki rybackie powoli otrząsają się z zimnych granatów i bladych szarości nocy. Księżyc chowa się za klifem. Pojawiają się żółcie i pomarańcze, woda skrzy się złoto. Pierwsze promienie padają na cmentarz na wzgórzu, potem na mury starego szpitala i szkoły. Zaczynają muskać ruiny domów nad brzegiem i mury dawnej przetwórni ryb. Na jednym słońce oświetla napis z nazwą miejscowości: Urga. Próżno szukać jej na mapach. Rdza na porozrzucanych łóżkach (wyglądają jak opuszczony oddział psychiatryczny), beczkach oleju, stalowych konstrukcjach nabiera intensywności, staje się soczysta. Od podmuchu wiatru zakręcił się samolocik postawiony na którymś z murów, z zarośli poderwały się kaczki, kundle budzą się ze snu. Ponoć nawet flamingi się pojawiają, jak dawniej.
Poranek jest chłodny. Dwóch rybaków w kufajkach rozpala ognisko. Pochyleni zacierają ręce, w żeliwnych imbrykach grzeje się woda na czaj. W Urdze mieszkało 10 tysięcy ludzi. Widziałem to na obrazach w muzeum, słyszałem od starszych rybaków. Port, łódki, białe żagle, biegające dzieci. Potem, koło 1965 r., morze zaczęło wysychać. Zatoka była płytka, cofała się spod Urgi szybko. Rybacy stracili zajęcie, ludzie uciekli, życie wyparowało równie szybko jak woda. Kilka lat później zostały tylko ruiny i prawosławne krzyże na wzgórzu.
Teraz Morze Aralskie jest ponad 100 km stąd. Ryb nie ma w nim wcale, zasolenie jest zbyt duże. Z czasem do zatoki przy Urdze doprowadzono kanałami resztki rzeki Amu-darii, zbudowano małą tamę, powstało rozlewisko słodkiej wody. Taka namiastka, pocieszenie po wielkiej stracie. Ale jednak coś. Wróciły ryby, ptaki. Wrócili też ludzie, choć tylko kilku. Zagospodarowali jeden z budynków przy brzegu i próbują żyć jak ojcowie, dziadkowie. Są młodzi, nie pamiętają Morza Aralskiego. Znają je tylko z opowieści starszych, którzy czasami przyjadą, usiądą nad brzegiem, zapalą fajkę i puszczą kłęby wspomnień.
Tak wyglądało morze
Mówię jednemu, że 500 km stąd, po drugiej stronie, w Kazachstanie, morze się odradza. Wody Aralu Północnego są już 15 km od Aralska, w latach 90. były 50 km od portu. Jest nadzieja. Nie wspominam, że nadziei nie ma w Uzbekistanie, bo na dnie odkryto gaz.
Ptaki przysiadają między starymi, rozpiętymi sieciami. Jeden z rybaków wyprowadza na wodę łódkę. Macha ręką, zaprasza. Łódź jest mała, siadamy we trójkę, ostrożnie, by jej nie wywrócić. Rybak odpycha się kijem, szuka drogi na otwarte wody. Łódź przeciska się wyciętym w trzcinach kanałem, woda nabiera głębokości, płyniemy ku wschodzącemu słońcu.
Nagle otwiera się błękit. Rybak zamienia kij na wiosła, na wodzie powstają kręgi. Błękit jest identyczny na górze i na dole, niewzruszony najmniejszym podmuchem. Opływamy trzcinowe wysepki, słychać świergotanie ptaków. Czasem coś skoczy do wody, coś chlupnie, piśnie, zatrzepocze w zaroślach. Tak pewnie wyglądało morze.
Jutro pojedziemy dalej. Najpierw po dnie tego, co było Morzem Aralskim, do Mujnaku – miasta, które było portem. Potem przez deltę Amu-darii, 60 lat temu porośniętą lasami i sadami, i z powrotem do Nukusu. Ale teraz lekka bryza marszczy powierzchnię wody, niszcząc na chwilę krystaliczne odbicie nieba. Dokąd chcecie płynąć, pyta rybak. Jakbyśmy mieli jakiś cel.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Wczasy w Dubaju: 4 miejsca, od których zakręci Ci się w głowie!
- Goa – tropikalny raj w Indiach. Hipisi, Vasco da Gama i niebiańskie plaże
- Tajemnice Tadż Mahal. Wszystko, co powinieneś wiedzieć o najsłynniejszym...
- Wyspa Jawa. Wulkany, batik i niezwykłe świątynie – Tu zacznij swoje wakacje w...
- Street food znika z Bangkoku? Komu przeszkadza jedzenie na ulicy? [AKTUALIZACJA]
- Tajemnice Suchumi – stolicy Abchazji