Specjalnie dla podróży

Lecę

Katarzyna Lengren, 8.02.2011

LECĘ

fot.: Katarzyna Lengren

LECĘ
Średnia podróż samolotem w średnim wieku

Towarzystwa ubezpieczeniowe, reklamując emerytury, kuszą zdjęciem wesołych, aktywnych staruszków, którzy "właśnie teraz mają czas na podróżowanie". Ich miny wyrażają niebiańską błogość, ich walizki solidność i elegancję. W tle srebrny samolot i opiekuńcze uśmiechy stewardesy. Słowem: przygodo, ahoj! Emeryt jest gotów cię przeżyć! "Żeby was reumatyzm pokręcił!", tak powinna brzmieć odpowiedź tych, którzy choć trochę polatali, a pierwszą młodość mają już za sobą. Nie oszukujmy się: podróżowanie dla starszych nie jest łatwe. Zacznijmy od tego, że w samolocie trzeba być szczupłym i wygimnastykowanym. Warto też wspomnieć o udawaniu, że nie boimy się latać, że nie wpatrujemy się nerwowo w silnik na skrzydle i nie zaciskamy oczu podczas startu. Tak mocno dorosłym ludziom nie wypada. A więc do tego należy mieć zdolności aktorskie i z zimną krwią odmówić, jeśli ktoś bezczelnie będzie ustępował nam miejsca i wachlował gazetą. Ale cofnijmy się w czasie: problemy zaczynają się już od bagażu. Samo włożenie walizek na lotniskowy wózek wymaga krzepy. Można oczywiście prosić młodych i wysportowanych o pomoc, ale chyba nie po to lecimy w tę podróż, wysmarowani samoopalaczem, aby objawić światu nasze lumbago. Reklama wycieczki obiecywała obudzić energię "drzemiącą w nas jak uśpiony wulkan". Ci, którym przygasa wulkan, powinni więc spakować małą, lekką walizkę. W niej musimy zmieścić baterie lekarstw, termofor, ciśnieniomierz, grzałkę do herbaty, pas na kręgosłup, ciepłą kamizelkę (na monsunowe wieczory). Można także oderwać twardą, ciężką okładkę książki "Objawy chorób egzotycznych". Po wielu rozterkach, jak przystało na osoby dojrzałe, wybierzemy zapewne przemyślany, złoty środek, czyli średnią walizkę na kółkach i dużą torbę podręczną. W torbie mamy drugi zestaw środków na nadciśnienie i te brzydsze, tańsze okulary przeciwsłoneczne (duże szanse, że zapomnimy je już na lotnisku). Przydadzą się także szorty - po przylocie w tropikach, na nieklimatyzowanym lotnisku lub jeszcze podczas lotu, kiedy z powodu braku miejsca na rozkładanym stoliczku wylejemy kawę wprost na to miejsce, którego królowa Victoria nie umiałaby nazwać.

NA TEMAT:

Do tej samej torby zapakujmy cienki szal. W czasie lotu możemy sobie okręcić nim twarz, jeśli obok nas coś będzie śmierdziało, chuchało albo nadmiernie się przypatrywało. Sami zapomnijmy o robieniu dobrego wrażenia na współpasażerach, pamiętajmy zaś o skarpetkach frotte. W samolocie - nawet tym lecącym na Karaiby - jest zawsze zimno i marzną nogi. Ogólnie z nogami jest jeden wielki kłopot. Podobno właśnie od nóg "nadciąga starość". Złośliwie dostają żyłek, źle wyglądają i zmuszają nas - jeszcze młodych - do siadania, kiedy cała wycieczka chce wejść po tej "patrzcie, jaka fajna górka" stromej ścianie. W samolocie nasze nogi to główny nadbagaż. Nie mieszczą się pod fotel rozpychającego się kretyna z przodu. W uszach pobrzmiewają złowieszcze słowa lekarza: W PEWNYM WIEKU na długich trasach można dostać ZATORU ŻYLNEGO. Dlatego należy zmieniać pozycję i kłaść nogi do góry w czasie lotu. Ale gdzie?! Jedynym miejscem umożliwiającym zmianę pozycji jest toaleta. Ponieważ jesteśmy ludźmi dojrzałymi, a więc odpowiedzialnymi, stosujemy się do zaleceń. Po żenującym odstaniu kilku minut w kolejce przed drzwiami łazienki (cały samolot gapi się sennym wzrokiem i myśli: "O, idą sikać"), wchodzimy, zamykamy się i zaczynamy podniebne ewolucje. Trzeba usiąść na toalecie z zamkniętą klapą (o ile klapa jest). Trzymając prawą ręką podajnik papieru toaletowego, a lewą umywalkę, opieramy nogi jak najwyżej - np. jedną na blacie, drugą na drzwiach. W tej paraginegologicznej pozycji modlimy się, aby nikt nie wtargnął nagle do środka. Odpędzamy od siebie przeczucie, że może w toalecie są kamery przemysłowe mające nas chronić przed terrorystami. Po chwili tego relaksu tylko dla nóg (kto wymyślił tak małe sedesy!) możemy poprawić fryzurę i wyjść z toalety, udając człowieka światowego. Kiedy wracamy na nasze miejsce, przychodzi czas na posiłek. Rozkładamy klapkę, która udaje stolik, czekamy, aż kretyn z przodu przestanie się konwulsyjnie rzucać, i możemy przyjrzeć się ofoliowanej tacce przed nami. Dostrzeżemy na niej ryż z poliwinylu w sosie z glutaminianu oraz ciągnące się prosto z lodówki zimne bułeczki. Możemy sobie wtedy powtórzyć: "Jedzenie uspokaja, jedzenia zabija czas, jedzenie stwarza namiastkę domu, za którym właśnie w tej chwili tęsknimy". Jemy więc, a nawet wydaje nam się, że jesteśmy głodni, choć rozum podpowiada, że raczej powinno nas mdlić. Potem drzemka w najbardziej niewygodnej pozycji, lekki paraliż szyi, jeszcze kawa, ponowne odstanie w kolejce do metalowej kapsuły i już schodzimy do lądowania. Trochę mdłości, trochę modlitw i żegnania się z życiem. I wreszcie koniec. Kiedy wychodzimy na słońce, w innym wymiarze czasu, otoczeni nowym zapachem, nagle przypominamy sobie, dlaczego podróżowanie jest tak cudnym, radosnym przeżyciem wartym zaprzepaszczenia ostatniej złotówki naszej pensji czy emerytury. I wtedy zwykle trochę jeszcze drżącą ręką włączamy telefon i wysyłamy esemesa do tych, których najbardziej kochamy: "Podróż była wspaniała, jest pięknie. Tak się cieszę z tego wyjazdu". 

Katarzyna Lengren – dziennikarka telewizyjna, felietonistka, scenograf i malarka w jednym. Jest autorką sztuk teatralnych, musicalu dla dzieci „Król Bul” i tekstów piosenek do musicalu „Menopauza”

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.