Narty

Sporty zimowe na wakacjach? W Dolinie Zillertal sezon trwa 365 dni

Karolina Tomas, 30.03.2018

Dolina Zillertal. Ośrodek narciarski Penken

fot.: Karolina Tomas

Dolina Zillertal. Ośrodek narciarski Penken
Zima się skończyła, ale sezon narciarski jeszcze nie. W dolinie Zillertal trwa cały rok! To tutaj znajduje się jeden z najlepszych lodowców w Austrii oraz najbardziej stromy stok w kraju. Sprawdź, jakie jeszcze atrakcje czekają na narciarzy i snowboardzistów.

Zielono. Do doliny powoli wkracza już wiosna. W innych okolicznościach świeże źdźbła trawy i dodatnia temperatura wywołałby u mnie ekscytację, teraz wzbudza obawy. W końcu przyjechaliśmy do Tyrolu na narty.

Tuż po dotarciu do Zell am Ziller ruszamy na spacer do wyciągów, żeby rzucić okiem na trasy. Mijamy spóźnionych narciarzy – przegapili ostatni skibus to miasteczka. Stukot ciężkich butów odbija się głuchym echem od suchego chodnika. Śniegu brak.

W niecałe 15 minut docieramy do stacji gondoli Rosenalmbahn. Razem z gondolą Karspitzbahn stanowią bramę do ośrodka Zillertal Arena. Oba wyciągi są już nieczynne, w przeciwieństwie do okolicznych barów. Impreza dopiero się rozkręca.

Wąski pas śniegu na jednym zboczu nie napawa optymizmem. W głowie pojawia się plan awaryjny – Innsbruck jest całkiem blisko, najwyżej zamiast szusować trochę pozwiedzamy.

NA TEMAT:

Zillertal Arena

Rankiem na przystanku skibusa czeka już spora grupa narciarzy i snowboardzistów. Wciskamy się do środka i kilka minut później czekamy już w kolejce do kasy. Decydujemy się na Superskipass, który obejmuje całą dolinę Zillertal.

Gondola zabiera nas prosto w objęcia zimy. Warunki na trasach wyglądają obiecująco już na środkowej stacji, decydujemy się jednak wjechać wyżej. Na szczycie Rosenalm (1744 m n.p.m.) oddychamy z ulgą – wszędzie biało, a nie jesteśmy przecież jeszcze w najwyższym punkcie ośrodka Zillertal Arena.

Po wstępnej analizie mapy uznajemy, że aby sprawdzić trasy w całym kurorcie, lepiej od razu przebić się dalej, w kierunku Konigsleitenspitze (2315 m n.p.m.). Jeśli chcemy skończyć jazdę w Zell am Ziller, trzeba dobrze zaplanować dzień – wyciągi są czynne do 16.00, musimy pilnować zegarka.

Zillertal Arena
Zillertal Arena, fot. Karolina Tomas

Zillertal Arena – trasy

Samo przebicie się na drugą stronę ośrodka zajmuje ponad godzinę. Trochę zjeżdżamy, dużo czasu spędzamy na wyciągach krzesełkowych. Jednak warto się natrudzić – wierzchołek Konigsleitenspitze jest tego dnia bardziej nasłoneczniony, jest też mniej ludzi, tym samym na niektórych trasach możemy jeszcze nacieszyć się „sztruksem”.

Ślady ratraka są najlepiej widoczne na czarnych, niemal pustych trasach 41 i 42. Nie są bardzo strome, można by je nawet podciągnąć pod kolor czerwony, choć bardziej intensywny. Pierwszego dnia wygrywają w moim prywatnym rankingu tras.

Jako snowboardzistka unikam jak ognia tras niebieskich. Wiele z nich ma długie, płaskie odcinki, na których tracę prędkość. Odpychanie się rękami, podskakiwanie czy wreszcie odpinanie deski i podchodzenie jest zwykle bardziej męczące niż sama jazda. Przyznam, że kilka tras pod tym względem naprawdę dało mi w kość, a nie wszystkie da się ominąć.

Dolina Zillertal: Penken

Do doliny zjeżdżamy niedługo przed zamknięciem wyciągów. Ostatni odcinek pokonujemy gondolą. Nagła zmiana pogody ograniczyła widoczność do minimum. Lepiej nie ryzykować.

Zostało nam kilka nieprzejechanych tras, ośrodek Zillertal Arena jest rozległy, trudno byłoby poznać go dokładnie w jeden dzień. Jednak następnego ranka nie decydujemy się na powrót. W dolinie Zillertal jest w czym wybierać, kolejne ośrodki kuszą wyższymi szczytami.

Choć w cenie skipassu możemy korzystać zarówno ze skibusa jak i z pociągu Zillertalbahn, wybieramy samochód. Do Mayrhofen jest tylko 8 km. Przed miejscowością skręcamy na duży, bezpłatny parking przy stacji gondoli Horbergbahn. Dziś szusujemy w Penken – jednym z najatrakcyjniejszych ośrodków w dolinie Zillertal.

Z doliny na stoki można dostać się trzema gondolami, parking jest jednak tylko przy dwóch z nich. Stacja Penkenbahn znajduje się w samym centrum Mayrhofen, gdzie trudno o jakiekolwiek miejsce parkingowe. Zmotoryzowanym zostaje więc Horbergbahn i Finkenberg.

Penken
Penken, widok z trasy 66, fot. Karolina Tomas

Penken – Route 66

Pochylamy się chwilę nad gęstą siecią tras i wyciągów zaznaczonych na mapie. Wybór jest naprawdę duży, a czas znów tylko do 16.00. Decydujemy się od razu wjechać jak najwyżej.

Szczyt Rastkogel wznosi się na wysokości 2762 m n.p.m., ale wyciąg kończy się ok. 200 m przed wierzchołkiem. Do wyboru mamy kilka tras niebieskich (na które ze względu na niewielkie nachylenie patrzę z dużym dystansem) oraz czerwonych. Jest też krótki odcinek oznaczony kolorem czarnym, a nawet trasa dla skiturowców.

Kiedy opuszczaliśmy Zell am Ziller, nic nie zapowiadało takiej pogody. Szczyty ginęły w grubej warstwie chmur. Spodziewałam się słabej widoczności i opadów. Szusujemy jednak w pełnym słońcu, po zmrożonym, twardym śniegu. Chmury zostały niżej.

Choć koło południa robi się tłoczno, warunki na trasach wciąż są bardzo dobre. Dopiero końcówka panoramicznej, czerwonej trasy 66 daje w kość. „Route 66” jest długa i ma kilka stromych odcinków, na których utworzyły się muldy. Czuję każdy mięsień w nogach, robię też kilka przystanków. Od razu planuję wrócić tu jutro z samego rana i zmierzyć się z całą trasą, tym razem bez postojów.

Penken - Route 66
Panoramiczna trasa 66, fot. Karolina Tomas

Penken – przeżyć Harakiri

Na mapie uwagę przykuwa znak ostrzegawczy z napisem Harakiri. Oznaczono w ten sposób czarną trasę nr 34. Nazwa jest bardzo sugestywna – łatwo nie będzie.

Harakiri to najbardziej stromy stok w Austrii. Ma aż 78% nachylenia! Przyglądam się „ściance” z krzesełka i staram się oszacować szanse na zjazd w jednym kawałku. Najgorszy odcinek nie jest długi, niektórym narciarzom i snowboardzistom zdaje się nie sprawiać żadnych trudności.

Napis przed startem trasy ostrzega, że początkujący powinni ją ominąć. Biję się z myślami jeszcze parę chwil, mistrzynią deski nie jestem, ale początki mam dawno za sobą. Najwyżej powolutku się zsunę.

Początek jest bardzo przyjemny, można by powiedzieć, że to taka ostrzejsza, czerwona trasa. Jednak po chwili stok się urywa. Większość osób hamuje w tym samym miejscu, nieliczni śmiało rzucają się w „przepaść”. Powoli dojeżdżam do krawędzi, spoglądam w dół i czuję, jak nogi mi miękną. Jest stromo. I to bardzo.

Penken Haraikiri
Harakiri to najbardziej stromy stok w Austrii, fot. Karolina Tomas

Ruszam niepewnie na tylnej krawędzi. Po kilku metrach tracę równowagę i siadam na stoku. Nie jestem w stanie zahamować i w tej profesjonalnej pozycji zsuwam się z gracją co najmniej kilka metrów. W końcu pod deską zbiera się tyle śniegu, że udaje mi się zatrzymać.

Podnoszę się dzielnie, by po chwili znów powtórzyć przedstawienie. Pociesza mnie, że nie jestem osamotniona. Wyprzedza mnie chłopak sunący w tej samej pozycji do samego dołu. Mnie udaje się jeszcze dwa razy podnieść, nie jestem jednak w stanie wykonać żadnego manewru. Myśl o ustawieniu deski równolegle do stoku paraliżuje. Chyba jednak przeceniłam swoje możliwości.

W każdy piątek między 13.00 a 15.00 wszyscy, którzy stawiają czoła Harakiri, są fotografowani. Zdjęcia można później bezpłatnie pobrać ze strony www.mayrhofen-bergbahnen.com. Dzięki Bogu jest wtorek.

Harakiri
Trasa Harakiri, fot. Karolina Tomas

Przysmak cesarza

Środę ponownie spędzamy w Penken. Ośrodek jest zbyt duży, żeby wypróbować większość tras w jeden dzień. Poza tym parę razy się pogubiliśmy, mapa mogłaby być dokładniejsza.

Zaczynam od sześćdziesiątki szóstki. Ludzi jest już całkiem sporo (choć to środek tygodnia i poza sezonem), ale śnieg jest jeszcze ubity. Czysta przyjemność! Trasy nie da się jednak pokonać bez postojów. Nie bez powodu nazwano ją widokową. Panorama rzuca na kolana – mnie dość dosłownie.

Po tak pięknej rozgrzewce decyduję się dać drugą szansę sobie i Harakiri. Dziś jest więcej słońca, trasa jest lepiej oświetlona. Poza tym rano śnieg jest lepszy. Tym razem nie siadam ani razu. Po kolejnym zjeździe mogę stwierdzić, że nie taki diabeł straszny, ale początkującym stanowczo odradzam. Szkoda nerwów swoich i innych. Przypominam, że w przypadku przewrotki niełatwo tu wyhamować, a staczając się, można zrobić krzywdę nie tylko sobie.

Kryzys dnia trzeciego przychodzi punktualnie. Czas na dłuższą przerwę. Słodki zapach przyciąga nas do chaty Heidi’s Skialm. Nie możemy oprzeć się temu aromatowi, zamawiamy cesarski przysmak, czyli Kaiserchmarrn. Gruby, słodki naleśnik, porwany na kawałki w trakcie smażenia, podaje się m.in. z sosem śliwkowym, musem jabłkowym lub żurawiną. Do tego czekolada na gorąco i nie wstanę przez najbliższą godzinę.

Kaiserchmarrn
Kaiserchmarrn, czyli naleśnik cesarski, fot. Karolina Tomas

Hintertux: narty przez cały rok

Kolejnego dnia budziki dzwonią nieco wcześniej niż zwykle. Przed nami dłuższa podróż. Niecałe 30 km od Zell am Ziller znajduje się lodowiec Hintertux. To jedyny całoroczny ośrodek narciarski w Austrii. Śnieg nigdy tu nie topnieje.

Najwyższy wierzchołek, Olperer, wznosi się na wysokości 3476 m n.p.m. Wyciągi wwożą narciarzy nieco powyżej 3200 m n.p.m.

Samochód zostawiamy w bezpłatnym garażu podziemnym w miejscowości Hintertux (1500 m n.p.m.). Gondola Sommerberg zabiera nas na 2100 m n.p.m. Od razu przesiadamy się do kolejnego wagonika, by szybko znaleźć się 560 m wyżej.

Dominują trasy czerwone, nie są jednak bardzo strome. Najostrzejsze odcinki są szerokie, dzięki czemu można spokojnie zjechać w poprzek stoku. Łączenia tras i niebieskie fragmenty znów dają mi w kość. Nie mam już siły na odpychanie się rękami, od razu odpinam deskę.

Wysokie szczyty nie są zarezerwowane wyłącznie dla wprawionych narciarzy. Na lodowcu Hintertux znajduje Kidsslope, czyli specjalna trasa z atrakcjami dla dzieci. Jest również Funslope, gdzie nawet rodzice będą mieli frajdę.

Jeżeli w ośrodkach położonych niżej warunki nie dopisują, jest dokąd uciekać. W połowie marca pogoda jest na tyle sprzyjająca, że ostatnie dwa dni spędzamy w Zillertal Arenie. Jest tak blisko naszego hotelu, że nie trzeba zrywać się bladym świtem, żeby ruszyć na podbój stoków waz z otwarciem wyciągów. Cała dolina Zillertal i tak jest zbyt rozległa, żeby poznać wszystkie trasy w 6 dni. Nic dziwnego, że niektórzy wracają tu co sezon.

Dolina Zillertal – informacje praktyczne

Dojazd

Z Warszawy do Zell am Ziller jest ok. 1200 km. Można jechać przez Czechy, kierując się na Katowice, Brno, Wiedeń, Salzburg i Innsbruck lub przez Niemcy, wybierając kierunek na Wrocław, Drezno, Norymbergę i Monachium. W Czechach i Austrii wymagana jest winieta. Podróż samchodem (z postojami na tankowanie i posiłek) trwa ok. 12 godzin.

Z Krakowa do Zell am Ziller jest ok. 900 km.

Skipass

Zillertaller Superskipass upoważnia do korzystania ze wszystkich wyciągów w dolinie Zillertal. 6-dniowy karnet dla dorosłych kosztuje 249 euro, dla dzieci – 112 euro.

Transport

Skipass upoważnia również do przejazdów skibusami oraz pociągami należącymi do sieci Zillertaler Verkehrsbetriebe. Warto pamiętać, że skibusy kursują tylko w godzinach pracy wyciągów.

Jedzenie

Na stokach jest pełno knajpek. W wielu z nich można płacić tylko gotówką. Do najpopularniejszych dań należy Germknodel, czyli słodki knedel nadziewany powidłami i polany masłem lub sosem waniliowym, Kaiserchmarrn, czyli wspomniany wyżej cesarski naleśnik, zupa gulaszowa i kiełbaski z chlebem.

Więcej informacji: www.zillertal.at, www.zillertalarena.com, www.hintertuxergletscher.at, www.mayrhofen.at

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.