Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Rejs statkiem po sezonie? Tutaj wciąż jest pięknie!
Agnieszka Rodowicz, 20.04.2016
Na wycieczce w Chorwacji byłam już kilka razy. Ciepło, pięknie, dobre jedzenie. Jednak nigdy nie podziwiałam tego kraju od strony wody (jeśli nie liczyć rejsu na dmuchanym materacu przy jednej z maleńkich wysepek w okolicy Sibenika). Dlatego na propozycję ojca (byłego oficera marynarki handlowej), by spędzić weekend majowy na żaglach w Dalmacji, przystałam ochoczo. Wybraliśmy się tam całą familią: rodzice, dziadkowie, dzieci, żony, bracia, wnuk.
Dalmatyńskie wybrzeże rozciągające się od wyspy Pag do Dubrownika (w sumie 50 km szerokości i koło 400 km długości) to prawie idealne miejsce na rodzinne żeglowanie. Prawie, bo na Adriatyku rzadko wieje jak trzeba. Albo jest flauta, albo duje. Wzdłuż wybrzeża leży prawie 1000 wysp i wysepek - raj dla plażowiczów, nurków i poszukiwaczy przygód. Niektóre są dzikie i bezludne, inne to centra rozrywki i kultury. Płynąc od jednej do drugiej rzadko traci się z zasięgu wzroku ląd, co niedzielnym żeglarzom zapewnia poczucie bezpieczeństwa.
Wzdłuż wybrzeża Chorwacji
Trogir
Do Trogiru docieramy samochodem w 20 godzin. Jest początek maja, a po średniowiecznym miasteczku spacerują już tłumy obcokrajowców. Dołączamy do nich, bo nasza żaglówka jeszcze nie jest gotowa. Zaczynamy zwiedzanie od najmłodszej części miasta, dalej w głąb lądu. Wypatrzyliśmy tam targ, a na nim stosy świeżych warzyw, suszone figi, orzechy, sery kozie i owcze. W dwóch budkach sprzedają też burki – placki z ciasta filo (przypomina strudlowe), wypełnione mięsem, serem lub szpinakiem. Świeże burki są pyszne i pozwalają najeść się za grosze.
Najstarsza część Trogiru znajduje się na małej wyspie, na którą prowadzą kamienny mostek i brama. A tam wąskie uliczki wyłożone wyślizganym białym wapieniem przypominającym marmur. Lawirujemy w tym labiryncie między ściśniętymi kilkupiętrowymi kamienicami z kremowego piaskowca. Na parterze niemal każdej jest restauracja, sklep, kafejka. Przechodzimy przez główny plac (o swojskiej nazwie Jana Pawła II) i bramą południową wychodzimy na nabrzeże, wzdłuż którego rosną przysadziste pękate palmy. Tu historia spotyka się z nowoczesnością: przy średniowiecznej kei cumują wielkie luksusowe jachty i olbrzymie łodzie motorowe. Wzdłuż nadbrzeżnego deptaka ulokowały się restauracje i tawerny. Siadamy w jednej z nich, zamawiamy smażone kalmary i pijemy białe wino za pomyślne wiatry. Po kolacji idziemy kolejnym mostem na wysepkę Ciovo, stanowiącą trzecią część Trogiru. Tu znajduje się marina. Dajemy nura do kajut na naszej żaglówce. Leciutkie kołysanie morza i już śpimy.
Wstaję o świcie i z zachwytem stwierdzam, że w knajpkach przy nabrzeżu nadal są ludzie. Poranne słońce barwi mury Trogiru na różowo. Rybacy przygotowują się do wypłynięcia.
Trogir (shutterstock.com)
Sielanka kończy się dla nas wraz z wyjściem na pełne morze. Wiatr jest całkiem silny, a nasze umiejętności żeglarskie znikome. Choć byłam kiedyś w harcerskiej drużynie żeglarskiej, nigdy nie wyszliśmy poza pływanie szalupą po porcie. Z windsurfingu wiem, co to rufa i dziób. Mój brat zrobił patent żeglarza, ale jakieś dwadzieścia lat temu. Reszta załogi o pływaniu nie ma pojęcia. Ale mamy je chyba we krwi, bo po dwóch godzinach ćwiczebnych manewrów jako tako panujemy nad jachtem. Płyniemy na wyspę Drvenik Veli. Jest tu spokojna zatoka, dobre miejsce do rzucenia kotwicy i kąpieli.
Woda o tej porze roku jest lodowata. Ale słońce przygrzewa już nieźle. Cztery godziny byczymy się leżąc na pokładzie, maczając nogi w wodzie, czytając i studiując locję – dokładną mapę akwenu. W końcu obieramy kurs na południe.
Milna
Płyniemy już całkiem sprawnie, żeglowanie zaczyna być naprawdę przyjemne. Ale wtedy właśnie wiatr siada i musimy włączyć silnik. Dopływamy do kotwicowiska w zachodniej części wyspy Brač. Z mapy wynika, że jesteśmy jakieś trzy kilometry od uroczej miejscowości Milna. Kilkanaście kamiennych domów, stareńki port i kościółek, kilka knajpek – oto całe miasteczko. W jednej z restauracji jemy sałatkę z ośmiornicy, boćwinę (skrzyżowanie buraka ze szpinakiem) duszoną z czosnkiem i omlet z owczym serem. Jedzenie jest absolutnie re-we-la-cyj-ne!
Vis
Rano płyniemy na wyspę Vis do miasteczka o tej samej nazwie. Na nabrzeżu jesteśmy świadkami niecodziennego wydarzenia. Do portu wchodzi na pełnych żaglach wielki kilkumasztowy jacht. To rzadki widok. Większość żeglarzy-amatorów manewry portowe odbywa na silniku. Zbiera się więc tłum gapiów, zrywają się brawa i wiwaty, kiedy załoga jachtu hamuje niemal z piskiem i parkuje potężny żaglowiec. Wyczyn tym większy, że wejście do Visu jest trudne, wieje tu zawsze silny szkwalisty wiatr, który może rzucić niespodziewanie jacht na nabrzeże.
Wyspa św. Klemensa
Na nocleg płyniemy do zatoki na Wyspie św. Klemensa w archipelagu małych wysepek rozrzuconych u południowo-zachodniego wybrzeża Hvaru. Dobry wiatr pozwala nam dotrzeć do celu w 2 godziny. Rano okazuje się, że zatoczka, w której zakotwiczyliśmy, jest idealna do nurkowania. Skaczemy więc do lodowatej wody w maskach, rurkach i płetwach. Podglądamy mieszkańców Adriatyku: kolczaste jeże morskie, kolorowe rozgwiazdy, biegające bokiem kraby i śmigające wokół nas pasiaste rybki. Przyglądamy się też strzykwom – wyglądają jak skrzyżowanie olbrzymiej dżdżownicy z rozciągniętą skarpetą. Anglicy nazywają je morskimi ogórkami, co jest o tyle słuszne, że zwierzątka pokryte są małymi wypustkami przypominającymi te na kwaszeniakach. Nie lubię ich - są czarne, mają konsystencję rozmoczonego ślimaka i pełzają po dnie tysiącami. Podobno w Azji, a dokładniej w Chinach, są przysmakiem. Brr!
Korcula
Po śniadaniu (bez strzykw) obieramy kurs na Korčulę – według podań miejsce urodzin Marco Polo. Morze jest nieźle rozhuśtane, fale walą w dziób, rzuca nami na wszystkie strony, woda zalewa pokład. Stawiamy żagle i płyniemy halsami, zygzakując pod wiatr. Utrzymanie steru w tych warunkach nie jest łatwe. Po paru godzinach wiatr uspokaja się, a potem kompletnie ustaje. A jesteśmy dopiero w połowie drogi. Nie ma wyjścia. Od tej pory płyniemy na silniku. Strasznie to nudne. Tym bardziej, że słońce za chmurami, nie można nawet się opalać. Rozrywamy się ćwicząc nawigację, testując GPS i autopilota. Ale to też w końcu się nudzi. Sadowię się więc w koszu na dziobie i daję się bujać morzu. Nagle coś przykuwa mój wzrok. Spomiędzy fal wyskakują na przemian dwa delfiny! A więc to prawda, że można je tu spotkać!
Dopływamy o zachodzie słońca. W marinie tłok. Stolica wyspy, także Korčula, to jedno z najpiękniejszych chorwackich miasteczek. Nazywane jest małym Dubrownikiem. Widziane z lotu ptaka ma kształt ryby. W najstarszej części, otoczonej murami obronnymi, nie ma sklepów ani urzędów, tylko tawerny. Mnóstwo cudnych zaułków, małych podwóreczek, przesmyków. Co ciekawe, każda uliczka kończy się schodami prowadzącymi w dół pagórka, na którym zbudowane jest Stare Miasto. Najcenniejszy jego zabytek to gotycko-renesansowa katedra św. Marka. Niestety zamknięta. Podziwiamy więc tylko z zewnątrz białą kopułę dzwonnicy wspartej na kilku kolumnach, bogato rzeźbiony portal i rozetę nad wejściem. Potem rzucamy okiem na dom, w którym, podobno, przyszedł na świat legendarny podróżnik. Tuż obok jest lodziarnia. Wybieramy oczywiście lody o smaku Marco Polo – wiśniowo-waniliowe.
Hvar
Ostatniego dnia od rana płyniemy w deszczu. Grzmią pioruny, huśta. Większość załogi ledwo powstrzymuje mdłości. Postanawiamy zawinąć więc do jakiegoś portu, żeby choć trochę odpocząć. Wąskim przesmykiem wpływamy do Vrboski na wyspie Hvar. To najmniejsza miejscowość tej wyspy i jedna z piękniejszych. Położona jest nad długą zatoką, która zwęża się i zwęża tworząc na końcu kanał. Kamienne domy przeglądają się w jego wodach, obie strony miasta łączą łukowate mostki. Podobno w czasie dużego przypływu woda z zatoki zalewa miasteczko. Dlatego Vrboska nazywana jest Małą Wenecją.
W jednym z kamiennych domów z drewnianymi okiennicami odkrywamy konobę – piwniczkę z winami. Jej właściciel, pan Lavcevic, pokazuje nam z dumą swoje wyroby: wino deserowe prošek, kilka rodzajów oliwy. Nalewa z owalnych szklanych baniaczków po kieliszku czerwonej i bursztynowej kiji. Ta druga jest wyjątkowo aromatyczna. Wspinamy się na wzgórze, z którego góruje nad Vrboską przedziwna budowla. Kościół-twierdzę św. Marii zbudowano w XVI do obrony przed Turkami. Budowla jest zupełnie pozbawiona ozdób, prawie bez okien, za to z obronnymi wieżami i charakterystycznym bastionem przypominającym wielki dziób łodzi. Niedaleko kościoła odkrywamy kolejną winiarnię. Za 200 kun kupujemy kilka butelek wina, w tym pyszny deserowy prošek.
Powrót do Trogiru
Na koniec zatrzymujemy się w maleńkiej cukierni przy nabrzeżu. Pijemy znakomitą mocną kawę, jemy figaro - wafle przekładane karmelem i orzechami. Bierzemy ich trochę na wynos, bo dziś czeka nas jeszcze długa droga. Kiedy wychodzimy w morze, okazuje się, że będzie to także ciężka próba. Wieje szóstka (w skali Beauforte’a), są prawie trzymetrowe fale i leje. Po tygodniowym pływaniu dajemy jednak radę. Na obu żaglach prujemy z prędkością 9 węzłów. Prawie nie robimy zwrotów, bo pomyślny wiatr pcha nas dokładanie tam, gdzie chcemy płynąć. Przy sterze zmieniamy się jednak co pół godziny, bo łódką tak miota, że utrzymanie koła sterowego to ciężka fizyczna praca. W dodatku fale przelewają się przez pokład, mocząc nas do suchej nitki. Po pięciu godzinach, wyprzedzając wiele innych jachtów, które idą na silnikach, docieramy do Trogiru. Możemy odtrąbić zwycięstwo.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Jesienią morze jest kopalnią złota. To czas bursztynowych żniw
- Korsyka: Charakterna wyspa
- Bursztyn – skarb Bałtyku. Gdzie i kiedy szukać go na polskich plażach?
- TUI, Itaka, Rainbow z ofertą last minute. Sprawdzamy ceny najpopularniejszych...
- TUI, Itaka, Rainbow z dużymi obniżkami egzotyki. Sprawdzamy ceny...
- Grecja 2021 all inclusive w TUI i Rainbow. Mega niskie ceny „lastów”. Gdzie...