Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Wspinaczka po 200-metrowych lodospadach. Podpowiadamy, jak przełamać lody
Maria Brzezińska, 5.01.2016
Wstajemy o 5 rano, żeby wyjść przed świtem. Krzątanina na całym piętrze wynajętego przez nas apartamentu – do Kanderstegu w Szwajcarii przyjechaliśmy w osiem osób. Do termosów lejemy kawę, herbatę – co kto woli. Sprzęt przygotowany jeszcze wieczorem – raki, dziabki, liny, kaski i cała reszta.
Na dole zakładamy potężne, twarde buciory do wspinaczki lodowej i wychodzimy na trzaskający mróz. Jest około -10 stopni. W sam raz – wystarczająco zimno, by lodospady, czyli zamarznięte wodospady, były dobrze zmrożone, i wystarczająco „ciepło”, byśmy nie zamarzli podczas asekuracji.
Podjeżdżamy autami na kraniec doliny, po drodze mijając liczne trasy na narty biegowe, i zatrzymujemy się na parkingu pod lasem. Idziemy lekko pod górę w kopnym śniegu, szybkim marszem, by się rozgrzać, i po kilkunastu minutach stajemy pod jednym z urwisk Alp Berneńskich.
NA TEMAT:
Ze skalnego miasta na 200-metrowe lodospady
Przyznam, że towarzyszy mi lekki stres. Moje dotychczasowe doświadczenie we wspinaczce lodowej to raptem dwa dni szkolenia w Słowackim Raju, skalnym mieście z krótkimi, 20-metrowymi drogami. Kandersteg słynie zaś z lodospadów najdłuższych w Europie! 200-metrowe linie to tutaj standard.
Fot. Shutterstock.com
Stajemy pod Rattenpissoir (czyli, hm, Pisuarem Szczurów – chyba nigdy nie zrozumiem fantazji wspinaczy, gdy przychodzi do nazwania nowo wytyczonej drogi). Wyjmujemy i klarujemy (przewijamy) liny, zakładamy raki. Biorę w dłoń dziaby – czekany o wygiętych styliskach, przeznaczone do takiego właśnie rodzaju wspinania. Robię lekki zamach, celując w lód, ale brak mi siły i precyzji – ostrze zamiast się wbić, odskakuje z brzękiem.
Z każdym kolejnym ruchem idzie mi coraz lepiej. Po rozgrzewce mój wspinaczkowy partner uznaje, że jestem gotowa, aby „na drugiego” pokonać swoją pierwszą poważną drogę w lodzie, o długości – bagatela – 170 metrów.
Wspinaczka lodowa – początki
Czas wyjaśnić, na czym polega prowadzenie, a na czym wchodzenie na drugiego. Jeśli myślimy, że wspinaczka w lodzie jest czymś niebezpiecznym, dotyczy to głównie osób prowadzących. Wspinając się, muszą przede wszystkim ocenić, czy lód jest dobry – w miarę lity, odpowiedniej grubości – nikt nie chce odlecieć od skały wraz z kilkumetrowym soplem.
Asekurację zakłada się rzadko, co kilka metrów, i jest to dużo bardziej żmudne niż w skałach. Mianowicie, w lód wkręca się śruby o długości od 10 do 20 cm. Aby się to udało, trzeba kilka pierwszych ruchów wykonać z dosyć dużym naciskiem, przy czym pamiętajmy, że robimy to jedną ręką w grubych rękawicach, stojąc na przednich zębach raków i wisząc na jednym czekanie.
Fot. Shutterstock.com
Wkręcenie śruby trochę trwa – wierzcie mi, zdążycie „poczuć” napięte mięśnie łydek i drętwienie w dłoni. Każdy ruch do góry wymaga silnego, precyzyjnego uderzenia dziabą (a czasem kilku uderzeń) oraz energicznych kopnięć nogami, by wbić przednie zęby raków.
Czy wspinaczka lodowa jest bezpieczna?
Cały czas trzeba być maksymalnie skupionym, aby nie odpaść, bowiem w lodzie z zasady się nie lata. Dlaczego? Z prostej przyczyny – asekuracja ze śruby wkręconej w lód teoretycznie powinna wytrzymać kilku- czy kilkunastometrowy lot, ale nie jest tak pewna, jak asekuracja w skale.
Do tego, jeśli wspinamy się z czekanami przypiętymi lonżą do uprzęży (żeby się nie „uziemić”, jeśli niechcący jeden wypadnie nam z ręki), przy odpadnięciu ciągniemy je za sobą i łatwo o niekontrolowany cios prosto w... nos. Niestety zdarzały się takie przypadki.
Jeśli odpadamy w momencie, kiedy raki mamy bardzo mocno wbite w lód, może się zdarzyć, że złamiemy nogę w kostce. Dlatego z założenia w lodzie wspinamy się ostrożnie („czujnie” we wspinaczkowym slangu) i z dużym zapasem sił, by móc pokonać całą drogę bez odpadnięcia.
Jeśli sił brak, najlepiej wspinać się na niskich lodospadach, na których można zawiesić wędkę. Jeśli droga ma kilka wyciągów (wyciąg to odcinek od stanowiska do stanowiska, nie dłuższy niż długość liny), zazwyczaj wspinacze zmieniają się na prowadzeniu, aby równomiernie rozłożyć wysiłek na parę.
Przełamuję lody
W naszym przypadku nie ma mowy, abym prowadziła, nie mam więc czego się bać – choć oczywiście pozostaje stres, gdy patrzę na kolegę pokonującego trudny fragment lodospadu. Po kilkunastu metrach znika mi z oczu za lodowym nawisem – odtąd wydaję linę na czuja, przytupując i przestępując z nogi na nogę. Asekurowanie na mrozie to też wyzwanie! Mija jakieś pół godziny, gdy słyszę okrzyk: – Mam autooo! Oznacza to, że Marek skończył wyciąg, założył stanowisko i jest do niego wpięty. Odkrzykuję: – Nie asekuruję! – po czym przygotowuję siebie do wspinaczki.
Na plecy zarzucam niewielki plecak z naszymi termosami, jedzeniem i zapasowymi rękawicami, przywiązuję się podwójną ósemką, robię kilka wymachów, by choć trochę rozgrzać ręce, biorę dziaby w dłoń i podekscytowana ruszam w górę.
Fot. Shutterstock.com
Nareszcie! Idąc „na drugiego”, mogę całkowicie skupić się na wspinaczce i satysfakcji płynącej z każdego dobrze wykonanego ruchu. Uderzeniom czekana coraz częściej towarzyszy głuchy odgłos, oznaczający, że ostrze się dobrze osadziło, nie tracę więc zbędnej energii i coraz szybciej się poruszam.
Byłoby idealnie, gdyby nie to, że w międzyczasie nastaje dzień, wraz z którym temperatura podnosi się o kilka stopni, a po Pisuarze Szczurów zaczyna spływać... woda. Kapie mi na głowę, do rękawów, cieknie po spodniach (na szczęście goreteksowych). Nic jednak nie zabiera mi radości ze wspinania. Całkiem sprawnie pokonujemy trzy wyciągi – Rattenpissoir pokonany!
Grzyby, sople, kurtyny
Na końcu drogi kawa, kilka kawałków czekolady i zjeżdżamy, jedno po drugim. Jeszcze nie czuję, jak bardzo jestem poobijana. Podczas wspinaczki jest taka adrenalina, że nie zauważa się, kiedy kolano uderza w twardy lód podczas wbijania raków.
Następnego dnia budzę się i jęczę niemal przy każdym ruchu. Boli mnie każdy mięsień, a siniaki znajduję nie tylko na nogach, ale również i na palcach rąk! Jako że najlepszym remedium na zakwasy jest dalsza aktywność, biorę się w garść i szykuję do wyjścia.
Moim ulubieńcem zostaje Arbonium – 260-metrowa droga o różnorodnych lodowych formach; grzybach, kurtynach, soplach. Pod koniec tygodnia czuję się na tyle wprawiona, że ośmielam się poprowadzić parę łatwych wyciągów. Łatwe, bo łatwe, ale to dopiero satysfakcja!
Fot. Shutterstock.com
Sztuczne lodospady
Aby uprawiać wspinaczkę lodową, niekoniecznie musimy jechać w polskie góry lub Alpy. Możemy spróbować, nawet jeśli nie mamy wcześniejszego doświadczenia i sprzętu.
Centrum wspinaczkowe 2Wieże w Warszawie
Na ten niszowy sport postawili m. in. założyciele centrum wspinaczkowego 2Wieże na warszawskim Żeraniu. Aby utworzyć sztuczny lodospad, wystarczy tylko (i aż) dużo wody i kilka dni mrozu. Od 2009 r. prawie każdej zimy (wszystko zależy od pogody) wylewają na ścianie jednego z kominów kilkumetrowy lodowy sopel, na którym można bezpiecznie trenować z pełną asekuracją, po przeszkoleniu przez instruktora (podczas szkolenia poznajemy sprzęt oraz techniki wspinaczki w lodzie).
Więcej informacji: www.facebook.com/2wieze
Lodospad na Kadzielni
Unikatowa na skalę Polski jest inicjatywa Świętokrzyskiego Klubu Alpinistycznego. W sercu Kielc, w rezerwacie Kadzielnia, od 2012 r. powstaje ogromny lodospad o szerokości 50 i wysokości 30 metrów, a wszystko to za sprawą kilkunastu par rąk.
Wystarczy kilkudniowy mróz i alpiniści zabierają się do pracy; kilkaset ton wody pompowanych z pobliskiego Jeziora Szmaragdowego biegnie do góry rurami, po czym wylewa się je na zbocza Skałki Geologów. Woda, zastygając na mrozie, tworzy przepiękne kształty lodowych sopli, grzybów czy kolumn.
Całość podziwiają nie tylko wspinacze, dla których to świetny poligon doświadczalny przed wybraniem się w góry, ale również turyści i mieszkańcy Kielc podczas weekendowych spacerów.
Więcej informacji: www.ska.org.pl
Polub nas na Facebooku!