Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
100 km kajakiem po Mazurach. Co znajdziecie na szlaku Krutyni?
Grzegorz Dzięgielewski, red. KT, 11.04.2018
Scena wygląda, jakby miała miejsce gdzieś w Azji. Rzeka urywa się i leci w dół kaskadą. Trzeba wyciągnąć kajak na ląd, przenieść go i zwodować kawałek dalej za progiem wodnym. Do przejścia jest góra 50 metrów. We dwóch damy radę. Gdyby to zadanie nas przerosło, na miejscu czeka już pomoc. Kilku-, może kilkunastoletni chłopcy siedzą na brzegu i grają w karty. Znudzonym wzrokiem zerkają na rzekę. Ożywiają się na widok kajakarzy i proponują, że przeniosą łódź. W minutę i za 5 zł. Mają do tego specjalny sprzęt. Wózek na dwóch kółkach okazuje się wyjątkowo szybki i skuteczny. A zarobek też niekiepski.
Chłopcy chwalą się, że w dobry dzień robią 150 takich kursów, a w weekendy nawet więcej. Interes najlepiej idzie latem, gdy poza jednodniowymi turystami pojawiają się kajakarze przepływający całą długość Krutyni. Oni zawsze zgadzają się na pomoc, bo ich kajaki ważą dużo więcej, gdyż załadowane są prowiantem. W końcu do pokonania jest aż 100 kilometrów.
Kilometr 1: Początek szlaku
Za początek szlaku uznaje się wieś Sorkwity, gdzie struga wpływa do Jeziora Lampackiego. Tu znajduje się pierwsza stanica wodna, a przy niej bajkowy pałac. Neogotycki wygląd nadali mu właściciele z rodów von Mirbach i von Paleske. Podczas ostatniej wojny został rozgrabiony, potem trafił w ręce miejscowego PGR-u. Urządzono w nim przedszkole, magazyny i mieszkania.
Zabawniejsza, choć równie symbolicznie pokazująca zmianę, jaka zaszła na Mazurach po 1945 r., jest historia nazwy wsi Puppen, położonej dalej w dół rzeki. Po wojnie zamiast przetłumaczyć ją z niemieckiego na Lalki, spolszczono na Pupy. Mieszkańcy nie byli tym faktem zachwyceni i po kilkunastu latach wnieśli o zmianę. Wieś nazwano... Spychowo, inspirując się przy tym Sienkiewiczem. I choć z osadą opisaną w „Krzyżakach” nie ma nic wspólnego, to co roku organizuje się tu rekonstrukcję powrotu Juranda.
Mazury to kraina, która wymyśliła się na nowo. Mnóstwo miejsc zniknęło, ale za to pojawiły się (i wciąż pojawiają) nowe. Dzika przyroda przyciąga ludzi ze świeżymi pomysłami.
Mazury - wakacje nie tylko nad jeziorem!
Kilometr 39: Bezpieczna przystań.
Za wsią Babięta wpływa się na jezioro Zyzdrój Wielki. To dobre miejsce, by zatrzymać się na kąpiel. – Pływałam raz w jeziorze wcześnie rano zupełnie sama. Aż nagle widzę, że coś szybko sunie w moją stronę. Trochę się przestraszyłam, a to tylko moja stęskniona Samba płynęła do mnie – opowiada Eulalia Wojnicz, drapiąc Sambę za uchem. Młoda suczka trafiła do Eulalii po tym, jak została wyrzucona z samochodu, bo przestała być komuś potrzebna. Z podobnych powodów znalazła się tu większość dwu- i czworonożnych stworzeń. Swój azyl znalazły też kozy, owce, osiołek, mnóstwo ptactwa i przede wszystkim konie. Od ratowania ich przed rzeźnią zaczęła się działalność fundacji Zwierzęta Eulalii. – Po kilkunastu latach okazało się, że nie możemy dłużej zostać w naszej siedzibie. Pomogli mi przyjaciele, którzy parę lat wcześniej kupili to gospodarstwo. Dzięki nim znaleźliśmy się tutaj – opowiada Eulalia, wskazując szerokim gestem na stajnie, zagrody, zielone wzgórza i lasy. Obrazu mazurskiej idylli dopełniają dzieci spędzające tu wakacje w siodle i wolontariusze uwijający się przy koniach.
Kilometr 60: Zielona wstążka.
Pokonanie Krutyni w wakacyjnym tempie oznacza tydzień spędzony w kajaku. My tyle czasu nie mamy, więc zaczynamy spływ od miejsca, gdzie rzeka wypływa z Jeziora Krutyńskiego. Stąd prawie do ujścia płynie się już po zielonej wstążce wijącej się przez lasy i łąki. Dlatego ten odcinek Krutyni wybiera wiele osób.
Na drodze do wsi Krutyń co chwilę mijamy busy firm turystycznych ciągnące przyczepy ze sprzętem. Dostarczają go nad rzekę, aby później odebrać z umówionego miejsca, zdejmując z barków turystów całą logistykę. Pracownicy AS-Tour, od których bierzemy kajak, chwalą się, że w niektóre dni wypuszczają ich na wodę aż kilkaset. Z całego serca radzą nam, byśmy tych dni, czyli letnich weekendów, unikali. Bywa, że na rzece tworzą się wtedy zatory.
Na szczęście jest środek tygodnia i płyniemy niemal sami. Jedyne, co nas spowalnia, to przelotny deszcz, który przeczekujemy skryci pod gałęziami. Rzeka nie jest szeroka, a rosnące na brzegach drzewa rozpinają nad nią zielony daszek. Czasem przewrócone konary zawężają pole manewru. To jednak najpoważniejsza trudność, jaką spotyka się na trasie. Nie należy spodziewać się bystrzy i wirów. Krutynię pokonać można bez doświadczenia i prawie bez wzmożonego wysiłku. Prawie, bo w końcu dociera się do miejsca, gdzie rzeka się urywa i leci kaskadą w dół. Tu jednak już czekają chłopcy ze swoimi wózkami.
Kilometr 63: Druga młodość
Próg wodny, który utrudnia w tym miejscu spływ, jest sztuczny. Powstał w XVIII wieku w celu uruchomienia młyna. Napędzał on maszyny tutejszej papierni. Dzięki energii wodnej mogły pracować bez przerwy. Z czasem jednak w transporcie dominować zaczęła kolej i produkcja papieru przestała się opłacać. Papiernia została zamknięta, a budynek zmieniał właścicieli, stopniowo niszczejąc. W końcu znów stał się papiernią, ale już tylko z nazwy. Wioletta Wojewódzka otworzyła tu rodzinny pensjonat w stylu nawiązującym do czasów pierwszej młodości tego miejsca.
Na rekonstrukcji mazurskiego pieca wiejskiego z XVIII w. widnieją ryciny przedstawiające rośliny włókniste używane niegdyś przy produkcji papieru, a wnętrza pełne są starych, eleganckich mebli pieczołowicie wyszukiwanych na targach i aukcjach staroci. Zamiarem właścicieli jest też, by zgodnie z duchem miejsca, dom stopniowo zapełniał się klasyką literatury oraz dokumentami przedstawiającymi historię produkcji papieru czerpanego. – To prywatny dom. Przyjeżdżają do niego ludzie podobni nam, którzy chcą poczytać książkę, porozmawiać przy kominku czy pograć na pianinie – podkreśla Wioletta. Pomysł na nowe życie nadał temu miejscu inną jakość, która przyciąga coraz więcej gości.
Kilometr 79: Powrót do szkoły
W Kadzidłowie (nieleżącym nad Krutynią, ale wartym krótkiej wycieczki) było trochę na odwrót. – Ludzie pukali nam w szybę i pytali, czy nie mamy do sprzedania wody albo jedzenia. Zaczęliśmy prowadzić kiosk. Wtedy pytali o coś ciepłego, więc sklep z czasem trochę się rozrósł – wspomina Danuta Worobiec, która z mężem prowadzi legendarną Oberżę pod Psem. Mieszkają obok Parku Dzikich Zwierząt – umożliwia on spotkanie z mazurską fauną nie tylko szczęściarzom i dlatego jest bardzo popularny, choć głównie w okresie letnim. – Niemal wszyscy narzekają, że sezon trwa krótko, ale jednocześnie nastawiają się tylko na atrakcje związane z naturą. Postanowiliśmy, że u nas będzie inaczej. Mamy otwarte przez cały rok – mówi Krzysztof Worobiec. Zdecydował się przybliżać gościom nieprzyrodnicze elementy mazurskiego świata.
Oberża jest częścią projektu osady kulturowej. Mieści się w stuletnim drewnianym domu zrekonstruowanym belka po belce, podobnie jak pozostałe budynki tworzące prywatny skansen. W jednym z nich można zamieszkać, a w najstarszym – chałupie podcieniowej z początku XIX wieku – obejrzeć wystawę. Największy z „eksponatów” wypełnia całe pomieszczenie. To zachowana w świetnym stanie pruska klasa szkolna. Wygląda, jakby dzieci dziś rano wybiegły z niej na wakacje i miały wrócić we wrześniu.
Kilometr 101: Naturalne formy
Nowy Most, z którego zrobiliśmy wycieczkę do Kadzidłowa, to też świetne miejsce na postój po długim lawirowaniu wśród trzcin. Końcowy etap jest bardziej różnorodny. Wciąż sporą atrakcją jest omijanie przeszkód i przyglądanie się ważkom, ale na trasie pojawiają się także zaciszne jeziorka. Ciszą warto się nacieszyć, bo zaraz za Iznotą Krutynia uchodzi do jeziora Bełdany, a na nim kajaki muszą już walczyć o przestrzeń z żaglówkami i motorówkami. Część osób kończy więc spływ w Iznocie, uznając ją za kres szlaku. Inni płyną dalej jednym z ładniejszych mazurskich jezior i przeprawiają się przez śluzę w Guziance. Tu w pokonaniu różnicy poziomów pomaga nie miejscowa młodzież, a zaawansowana hydraulika, ale cena za usługę jest podobna.
Celem takiego przedłużonego spływu jest Ruciane-Nida, jedno z kilku miasteczek, które stały się bazami do eksploracji mazurskiej przyrody. Choć w sezonie bywa dość gwarne, to Aleksandra Mysiorska, która mieszka tu od urodzenia, opowiada nam, że zna w okolicy miejsca, w które prawie nikt nie zagląda. Natura jest najczęstszą inspiracją Oli w pracy – tworzeniu artystycznej i użytkowej ceramiki – a jej ulubioną formą stała się kula. Sferyczne lampiony powstają w pracowni na poddaszu, a potem zdobią ogród pensjonatu jej rodziców. Wypełniony intrygującymi formami, przypomina miniaturę słynnego parku Güell w Barcelonie. To widok równie niespodziewany, co odnaleziona klasa z pruskiej szkoły czy chłopcy przewożący kajaki koło starego młyna. Mazury potrafią i lubią zaskakiwać. Także tym, że wyjazd na spotkanie z naturą niepostrzeżenie może zmienić się w poznawanie inspirujących ludzi.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Weekend w Puszczy Knyszyńskiej – Supraśl, kajaki i tatarskie smaki
- Lanckorona na weekend. Drewniane wille i artystyczny slow life godzinę drogi od...
- Najciekawsze trasy rowerowe w Warszawie
- Krynica-Zdrój z dziećmi. Weekend pełen przygód
- Połonina Caryńska: trasa krok po kroku. Czy to najładniejsza bieszczadzka...
- Safari na Podlasiu. Spędź weekend w pływającym domu