Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Półwysep Helski: Trup tkwi w szczegółach
Mariusz Czubaj, 8.02.2011
Autor kryminałów chcąc nie chcąc staje się podróżnikiem. Musi bowiem nasycić akcję drobiazgami i szczegółami, które sprawią, że cała opowieść wyda się czytelnikowi wiarygodna. Choć Marek Krajewski każdemu kojarzy się z Wrocławiem, ja zaś swoich bohaterów zmuszam do wędrówek po Warszawie, tak się składa, że akcję naszej drugiej powieści - wydanych w lutym "Róż cmentarnych" - postanowiliśmy osadzić na Półwyspie Helskim. Niemniej wyprawę w poszukiwaniu trupa zaczęliśmy od Trójmiasta. Właśnie tam, w Gdańsku-Przymorzu, mieszka główny bohater powieści, nadkomisarz Jarosław Pater. Mieszka zresztą nie byle gdzie, bo w jednym ze sławnych "falowców" - blokowisku blokowisk, kwintesencji gierkowskiej wielkiej płyty o fantazyjnym kształcie, przypominającym pofalowaną blachę. Świat wokół "falowców" w ostatnich latach się zmienił: wyobraziłem sobie, że Pater dzień w dzień widzi wykopany między blokami olbrzymi dół, jakby wzięty żywcem z polowań na prehistoryczne gady, w rzeczywistości przeznaczony na kolejny hipermarket. Taki widok, podobnie jak obraz mieszkańców przesiadujących w letnie dni na asfaltowym podwórku, grających w karty i uzupełniających płyny (jak mawiają komentatorzy sportowi), sprawia, że Patera trudno uznać za urodzonego optymistę. I bardzo dobrze. Bo bohater kryminału musi być ponury. Skoro już wiem, gdzie mieszka mój bohater i jak pofalowane życie wiedzie, muszę znaleźć mu miejsce działania. Gdzie zatem najlepiej popełnić zbrodnię? Tu wątpliwości nie mieliśmy żadnych - tylko we Władysławowie. Jeśli "falowiec" jest blokowiskiem bokowisk, to "Władek", jak pieszczotliwie mówi się o kurorcie, jest spędowiskiem spędowisk. Czymś na kształt turystycznego pandemonium. Dla autorów powieści kryminalnych Władysławowo jawi się niczym raj. Dziesięciotysięczne miasteczko, które na dwa miesiące rozrasta się dziesięciokrotnie, stając się ludzkim mrowiskiem. Na plaży trudno o miejsca stojące, a co dopiero o komfortową pozycję horyzontalną. W takim tłumie przyjezdnych, uznaliśmy, łatwo o zbrodnię, sprawcy zaś można szukać jak igływ stogu siana.
"Władek" żyje swoim własnym rytmem, który staraliśmy się odtworzyć: rano (w słoneczny dzień już o siódmej-ósmej) rozpoczyna się proces grodzenia. Pierwsi plażowicze schodzą nad wodę, wytyczając parawanami teren dla siebie i rodziny. Około czternastej "Władek" wyrusza na "dorsza z nocnego połowu" (w rzeczywistości łowionego zimą), chrupie panierkę, pije piwo i pozbywa się zatłuszczonych tacek. Około dwudziestej drugiej ustawiają się kolejki po gofry, lody i zapiekanki. Gdy dzień jest pochmurny, przybysze wsiadają w samochody, by ugrzęznąć w korku kierujących się na Hel (a w godzinach popołudniowych wracających z powrotem). Amatorzy piwa z puszek mogą zauważyć, że barmanki otwierają je za pomocą łyżeczek. Dlaczego? Ano dlatego, że wszystkie mają tipsy ze słoneczkami, gwiazdkami oraz innymi wzorami stanowiącymi przedmiot troski i czułości. Powtórzmy raz jeszcze: pisarz kryminalny musi być podróżnikiem. Gdy pisze w stylu retro, czasem wystarczy, że ślęczy nad starymi mapami. Gdy jest pisarzem współczesnym, musi odwoływać się do zaobserwowanych realiów, by stworzony przez niego świat miał dla czytelnika odpowiednią konsystencję i smak. A skoro jesteśmy już przy zapachach: krzyżówka przypalanej na grillu cebuli, pizzy, ryby oraz bitej śmietany także jest czymś, czego pominąć nie sposób. "Władek" to wreszcie miejsce letniego lansu. Jedni pokazują się na tarasie najbardziej ekskluzywnego hotelu zaprojektowanego na turecką modłę, inni - ci są w zdecydowanej większości - w rozciągniętych siatkowych koszulkach i klapkach przechadzają się reprezentacyjną Aleją Gwiazd Sportu. Wyobraźmy więc sobie scenę: samotna dziewczyna przybywa do "Władka", poznaje mężczyznę, idą na drinka podawanego w skorupie kokosa, później wędrują na plażę, a potem... A potem pojawia się problem. Zaraz, zaraz: jak tu zabić na oczach ludzi zaludniających plażę? Jak pozostawić ciało, gdy jest się wystawionym na dziesiątki spojrzeń dniami i nocami? Jak uczynić to niepostrzeżenie? Początkowo pomyślałem, by umieścić zwłoki w koszu plażowym takim jak w filmie "Zbrodniarz i panna" ze Zbigniewem Cybulskim i Ewą Wiśniewską. Zrezygnowałem z tego pomysłu, podobnie jak i innego - by dowieźć ciało na brzeg łódką. Marek Krajewski zaproponował nawet, by zwłoki umieścić w zjeżdżalni prowadzącej do nadmuchiwanego basenu. Aż wreszcie pojawiło się całkiem inne rozwiązanie, którego rzecz jasna nie zdradzę. Cóż, na Półwyspie każdy ma, co chce. Jedni snują się po Jarmarku Morskim zwanym "Budapesztem" (bo buda obok budy stoi), ja zaś szukałem odpowiedniej lokalizacji dla trupa. I nie przeszkadzały mi w tym tabliczki "Brak wolnych miejsc", jakimi ozdobiony był niemal każdy z nadmorskich pensjonatów.
Polub nas na Facebooku!