Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Mauretania – między oceanem a pustynią. Nietypowe atrakcje na krańcu Sahary
Julia Wizowska, 24.05.2018
Nasz samochód osobowy zatrzymuje się na granicy. Czekają przy niej celnicy i dwaj młodzi chłopcy w garniturach i pod krawatami. Funkcjonariusze pytają o cel podróży, chłopaki pokazują legitymacje „Tourist Guide” i zaczynają opowieść o mauretańskich zabytkach. Tyle że w Mauretanii typowy turysta niewiele ma do oglądania. Może pojechać na wschód, do Ataru, w którego pobliżu mieszczą się dwie historyczne osady wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO – Waden i Szinkit (Chinguetti). Albo na południe w region Al Asaba, gdzie znajdują się wykopaliska archeologiczne Kumbi Saleh, średniowiecznej stolicy Imperium Ghany. W
Większa część kraju leży jednak na piaszczystych bezkresach Sahary. To raj dla miłośników antropologii, etnologii i kulturoznawstwa. W porozrzucanych po pustyni wioskach wciąż jeszcze można poznać prawdziwą kulturę dawnych nomadów, na gorących wydmach napić się autentycznej mauretańskiej herbaty, powspominać podróż w węglarce jedyną linią kolejową tego kraju.
Co zobaczyć w Mauretanii
Kto po raz pierwszy zawita do Nouadhibou, drugiego co do wielkości miasta w Mauretanii, ma wrażenie, że składa się ono z samych przedmieść. Na próżno szukać wyrazistych punktów orientacyjnych, placów lub gmachów centrum miasta. Wzdłuż szachownicy równoległych i prostopadłych ulic, w równych rządkach ustawiono tradycyjne, parterowe domy z jasnego piaskowca. Na ich dziedzińcach w berka bawią się dzieci, pod płotami pasą się kozy, wyjadając wyrzucone śmieci.
Nouadhibou zupełnie nie przypomina metropolii i na pierwszy rzut oka nie ma nic do zaoferowania turystom. Tymczasem miasto posiada dwie atrakcje, od których zacząć można wielką mauretańską przygodę. Pierwsza z nich to wizyta na cmentarzysku statków, druga – przejażdżka jedynym kursującym w Mauretanii pociągiem.
Cmentarzysko statków
Kilkanaście kilometrów od miasta, w Zatoce Nouadhibou, spoczywa około 300 zardzewiałych okrętów. Wraki dostarczano z całego świata, urzędnicy za cenę łapówki przymykali oko na porzucanie złomu. Z czasem największe cmentarzysko statków na świecie przestało być tylko i wyłącznie elementem krajobrazu południowej części miasta. Na pokładach porzuconych statków osiedlili się ludzie, uciekający przed biedą i drożyzną mauretańskiej metropolii.
Najdłuższy pociąg
Pociąg odjeżdża ze stacji po 14, ale już o poranku na dworcu panuje ruch. Kobiety handlujące wodą i ciastkami rozkładają stoiska. Dzieci przynoszą gotowane jajka i ziemniaki. Kupią je ci, którzy udają się w kilkunastogodzinną podróż z Nouadhibou na wschód.
Nouadhibou – Tazadid jest jednotorową linią kolejową, łączącą port na północnym zachodzie kraju z kopalniami rudy żelaza w środkowej części Mauretanii. Kursujący w tę i z powrotem pociąg jest uznawany za najdłuższy na świecie. Ponad 200 połączonych ze sobą węglarek tworzy sznur o długości 2,5 km.
Z Nouadhibou pociąg wyrusza pusty. Opróżnione z żelaznej rudy wagony nie wyglądają kusząco, ale to właśnie w nich podróżuje większość pasażerów. Najdłuższy pociąg świata co prawda ma dołączony jeden wagon pasażerski, ale jest w nim duszno, ciasno i drogo. Przejazd kosztuje 40 złotych, więc mieszkańców jednego z najbiedniejszych krajów świata nie stać na taką rozkosz. Dla nich jedyną możliwością przedostania się do wiosek na Saharze jest skorzystanie z darmowych węglarek.
Pociąg stoi na stacji tylko chwilę, trzeba ze wszystkim zdążyć. Pierwsze do wagonów ładuje się wielkie skrzynie – bagaże. Ludzie wsiadają na samym końcu, zdarza się, że wskakują do już rozpędzonego składu. Maszynista nie czeka, siedząc w lokomotywie 2 kilometry od dworca, nie widzi, na jakim etapie są pakujący się do środka pasażerowie. Podróż węglarką rządzi się własnymi prawami. Należy szczelnie zakryć twarz i włosy – inaczej saharyjski piasek zapcha usta i nos, a włosy przerobi na kołtun. Trzeba też unikać kontaktów skóry ze ścianami wagonu. Pokrywający je grafitowy pyłek rudy przykleja się do spoconych dłoni i nie daje się usunąć przez kilka najbliższych dni. Nie warto też podchodzić blisko krawędzi wagonu. Nierównomierna jazda długiego żelaznego węża niejednego śmiałka wyrzuciła „za burtę”. Kilkanaście godzin jazdy mija więc w bezruchu i milczeniu. Nuda. Ale po wydostaniu się z pociągu na swojej stacji, ma się satysfakcję z przeżycia tak ekstremalnej jazdy.
Tom Cruise pustyni
Gdy mówi o bezkresach pustyni w Mauretanii, „Tom Cruise”, syn rybaka, się rozpromienia. Niski, szczupły, o delikatnych rysach twarzy wygląda jak swój hollywoodzki pierwowzór. Zachodni pseudonim dawno temu nadali Abdoulahowi Europejczycy, kiedy chłopak dopiero zaczynał pracę w biznesie turystycznym.
Z „Cruisem” poznajemy się w Atarze, mieście oddalonym o kilka godzin drogi od stacji kolejowej w Chôum, gdzie opuściliśmy węglarkę z zamiarem udania się w głąb piasków. Następnego dnia „Tom” zabiera nas do zabytkowego Szinkitu, potem razem ruszamy też na pustkowia Sahary.
Szinkit
W średniowieczu Szinkit był fortecą, umocnionym przystankiem dla handlowych karawan. Przypominają o tym dziś, wciąż jeszcze dobrze zachowane, mury z żółtego kamienia. I mocne ściany domostw, zbudowanych w XIII wieku. Niemałe wówczas miasto tętniło życiem kulturalnym, Szinkit był najważniejszym w Afryce Zachodniej ośrodkiem edukacji religijnej.
Dzisiaj ulice miasteczka świecą pustkami. Ostatnimi laty na pustynię rzadziej wyruszają też turystyczne karawany. Kiedy odbywał się tu jeszcze rajd Paryż–Dakar, za samochodami podążał tłum fanów. Czasem ktoś się odłączał: jechał na pustynię, zwiedzał zabytki, wspomina „Tom Cruise”. Niegdyś wypożyczał on wielbłądy i z całą ekipą ruszał w głąb saharyjskich piasków. Na dwa dni, pięć, czasem na cały tydzień. Razem z grupą docierał do oazy, rozbijał obozowisko. I cały wieczór spędzał na rozmowie przy herbacie, tej prawdziwej, mauretańskiej, ze świeżą miętą i dużą ilością cukru, przelewanej przed podaniem ze szklanki do szklanki aż do powstania słodkiej i gęstej pianki.
Mimo że turystów niewielu i na piaszczystej prowincji „Cruise” prawie nic nie zarabia, emigrować nie zamierza. Nawet do stolicy Mauretanii, Nawakszutu (Nouakchott), dokąd przenieśli się już jego ojciec i starszy brat. Rodzina woła mnie do siebie. Ale co ja tam będę robił?, pyta nasz przewodnik. Ojciec z bratem są rybakami. Harują na targu rybnym. Ja kocham piasek, a tam przecież jest tylko morze...
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Ruszamy w rejs po Karaibach! Kierunek: Grenadyny
- Podwodny świat cenotes. Zanurkuj w głąb historii Majów
- Riwiera Turecka po raz pierwszy. Co może Cię zaskoczyć?
- 5 rzeczy, które powinniście zrobić na Kubie!
- Malediwy – wyspy, na których mieszkają turyści. I tylko turyści
- Na tej wyspie świnie mają własną plażę. Zamiast w błocie chlapią się w oceanie!