Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Kapsztad – jak wygląda życie po apartheidzie
Małgorzata Straszewska, 27.08.2018
W namiocie cyrkowym w centrum miasta trwa próba: jedna grupka dzieciaków żongluje, inni w tym czasie rozciągają się lub tańczą w oczekiwaniu na wejście na scenę. Na koszulce jednego z chłopców widnieje napis „HIV Positive”. Wszyscy są skupieni, a najbardziej wydający polecenia Jason. Wspiera go czuwający nad wszystkim Brent. – Trochę się stresuje, bo uczy się reżyserować, ale świetnie mu idzie – mówi. – To nasz pierwszy show w tym roku. Ruszamy za trzy tygodnie.
Trapez na drzewie
Akurat upadał apartheid, gdy Brent van Rensburg wspólnie z żoną Laurence Estève założyli Zip Zap Academy. Zaczęło się od jednego trapezu zawieszonego na drzewie przy szkole w townshipie Langa. Mianem townshipów określa się południowoafrykańskie biedne dzielnice, często rządzone przez gangi. Obecnie żyje w nich niemal 40% ludności Republiki Południowej Afryki. Choć pierwsze townshipy powstały na początku XX w., ich obecność jest silnie związana z apartheidem: tam osiedlana była czarnoskóra ludność.
W Kapsztadzie największa jest leżąca blisko lotniska Khayelitsha, gdzie mieszkają niemal dwa miliony ludzi. Właśnie stamtąd pochodzi duża część wychowanków Zip Zap. Obecnie w szkole działa 10 różnych programów treningowych dla dzieci i młodzieży. Dwa z nich, przeznaczone dla dzieci zarażonych HIV, powstały we współpracy z organizacją Lekarze bez Granic w jednym ze szpitali w Khayelitsha. Dzieci czekają w kolejce na badania, a pracownicy Zip Zap przynoszą minitrampolinę czy pokazują im, jak żonglować. Jeśli mali pacjenci odkryją w sobie talent, dołączają do regularnej grupy Simunye. Teraz wychowankowie Zip Zap występują na całym świecie. Pojawili się nawet w Białym Domu w Waszyngtonie.
Nie tylko cyrk
Wiele uczących się tu dzieci żyło na ulicy lub w schronisku. Najbardziej potrzebujące mogą zamieszkać w nowej siedzibie szkoły, gdzie obecnie odbywa się większość treningów. Mieści się ona w Salt River – okolicy, gdzie Brent dorastał i uczył się w pierwszej szkole cyrkowej w RPA.
– To były szalone czasy – opowiada założyciel akademii, który jako trapezista występował nawet na wysokości 50 m. – Nikt wtedy nie myślał o bezpieczeństwie! Kiedyś kręciło mnie ryzyko, jednak teraz jako nauczyciel bardzo dbam, by nikomu nic się nie stało. Ale Zip Zap to przecież nie tylko cyrk. Naszymi uczniami zajmujemy się kompleksowo, uczymy odpowiedzialności – tłumaczy. – Najważniejsze jest jednak to, żeby bawiąc się i trenując ze sobą, odkryły, że różnice nie mają znaczenia. Wiadomo, że nie każdy ostatecznie zwiąże się z cyrkiem, ale zyskują siłę, wiarę w siebie i motywację do pracy.
Kapsztad – miasto matka
Namiot Zip Zap leży nieopodal Waterfrontu, eleganckiej i zatłoczonej dzielnicy portowej. Dzisiaj jawi się ona jako wielka świątynia konsumpcji – jest tu ponad 400 sklepów i restauracji. W zeszłym roku swoje podwoje otworzył monumentalny budynek muzeum afrykańskiej sztuki współczesnej Zeitz. Jednocześnie w Waterfroncie mieści się najstarszy port w RPA. Właśnie tutaj wszystko się zaczęło.
Kapsztad, nie bez powodu określany mianem Mother City (miasto matka), powstał w XVII w. z inicjatywy Jana van Riebeecka, pracownika Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Miały się tu zaopatrywać statki płynące z Europy do Indii. Obecnie jest czteromilionową metropolią. W ten sposób na krańcu Afryki pojawili się biali osadnicy – ich potomkami są dzisiejsi Afrykanerzy. Narodził się wówczas język afrikaans, zbliżony do holenderskiego, który obecnie jest jednym z 11 języków urzędowych.
Wokół słychać nieustający wrzask mew. Turyści tłumnie oblegają ustawione w kilku miejscach specjalne „ramki do zdjęć”. Konstrukcje znajdują się w punktach, z których szczególnie dobrze prezentuje się symbol Kapsztadu – Góra Stołowa. Jej charakterystyczny płaski wierzchołek najczęściej otula kołderka z chmur. Monumentalny masyw widać właściwie z każdego miejsca w mieście.
Kolory wolności
Po intensywnym dniu spędzonym w Zip Zap idziemy do Marco’s African Place – właściciel jest pierwszym czarnoskórym restauratorem w Kapsztadzie. Lokal specjalizuje się w kuchni afrykańskiej, a głównym językiem, którym posługują się bywalcy, jest khosa. Kiedy Marco otworzył ten lokal w 1997 r. i pojawili się w nim pracownicy nowego rządu, biali goście byli przekonani, że to obsługa.
Pomalowany w charakterystyczne wzory budynek Marco's African Place mieści się w Bo-Kaap. Okolica słynie z domów mieniących się wszystkimi kolorami tęczy. Dzielnica powstała w XIX w. w związku z uwolnieniem należących do holenderskich kolonizatorów niewolników. Wyznawali oni islam, pochodzili głównie z Malezji, Indonezji, Cejlonu i Madagaskaru. Tutaj, przy Dorp Street, pod koniec XVIII w. powstał pierwszy w RPA meczet. Wyzwoleńcy zaczęli więc osiedlać się w jego pobliżu.
Społeczność południowoafrykańskich muzułmanów zyskała określenie cape malay. Barwy na ich domach rozkwitły po zniesieniu apartheidu. Przedtem budynki były białe – jak większość kolonialnej zabudowy w RPA. Czy są symbolem odzyskanej wolności? Według prawa ich architektura nie mogła podlegać żadnym modyfikacjom, zostało jednak pole do popisu, jeśli chodzi o ich kolorystykę.
Kapsztad po apartheidzie
Równie barwne, co okolica, są przeróżne figurki wykonane z koralików. Oglądamy je w siedzibie organizacji non profit Monkeybiz. Żyrafy, nosorożce, małpy, jeżozwierze – gdy się przyjrzeć im z bliska, każda postać jest inna. Są efektem pracy 450 kobiet pochodzących z townshipów.
– Teoretycznie segregacja rasowa upadła – mówi Kathleen z Monkeybiz. – Ale powstała gigantyczna przepaść ekonomiczna, z którą bardzo trudno sobie poradzić. Dlatego powstają takie inicjatywy jak nasza: dajemy narzędzia i możliwość zarabiania pieniędzy. Kobiety pracują we własnych domach, a wypłatę dostają na założone przez nas konto bankowe. Ich dzieła są sprzedawane na całym świecie.
Bo-Kaap jest wyjątkowym miejscem z jeszcze jednego powodu. Kiedy nastał apartheid, kryterium podziału społeczeństwa była rasa: biała, czarna i kolorowa (osoby o mieszanym pochodzeniu), oddzielną grupę stanowili Azjaci, ale tym mianem określano wyłącznie Hindusów. – Jesteśmy pierwszym pokoleniem po zniesieniu apartheidu, które może zawierać mieszane małżeństwa – mówi Yoann, który wraz z żoną o indyjskich korzeniach prowadzi tutaj pensjonat. – Gdybyśmy związali się przed nim, nasze dzieci zostałyby rozdzielone: jedno z nich ma jaśniejszą skórę, a drugie ciemniejszą.
W miastach mogli żyć tylko biali. Tymczasem Bo-Kaap było jedynym rejonem, gdzie o mieszkaniu decydowało wyznanie.
Społeczeństwo RPA wciąż mierzy się z nierozwiązanymi problemami – stopniowo uczy się znosić podziały i żyć w różnorodności. Dlatego organizacje takie jak Monkeybiz i Zip Zap Academy mają pełne ręce roboty.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Seszele: czy raj może się znudzić?
- Seszele i ich orzechy w kształcie... pośladków [ZDJĘCIA]
- Safari na własną rękę. Wyprawa 4x4 przez RPA
- Pustynny blues. W Algierii odkrywamy, co gra w duszy Tuaregom
- Jak Marrakesz stał się celem pielgrzymów i turystów
- Ola Ciupa na Zanzibarze. Ciekawostki o rajskiej wyspie w Tanzanii