Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Zamieniła szkolną ławkę na wyprawę do Nikaragui. Jak wygląda edukacja w podróży?
Marta Piskorek, 29.09.2016
Jeden po drugim wychodzą z oceanu w naprawdę szybkim tempie. Wybierają miejsce, po czym zaczynają kopać tylnymi płetwami, by złożyć jednorazowo nawet sto jaj. Kucamy blisko ogromnej skorupy i zastygamy w zachwycie. Słychać ciężkie westchnienia, wydaje się, że żółwica płacze – z oczu wydobywa się śluz wyglądający jak łzy. – Smuci się, bo nie zobaczy już nigdy swoich dzieci – szepcze Sara.
Narodziny żółwi zamiast biologii
Żółwice oliwkowe przybywają na plaże rezerwatu La Flor na południu Nikaragui, gdzie zresztą same się urodziły, by od lipca do listopada składać tu jaja. Choć są najmniejsze z morskiej żółwiej rodziny, to i tak robią ogromne wrażenie. Mogą rosnąć do 80 cm długości, a dorosłe osobniki ważą nawet 45 kg i dożywają setki. Dzięki wcześniejszemu szkoleniu wiemy, jak postępować, by nie przeszkadzać w procesie składania jaj. W ciemności poruszamy się z maleńką latarką świecącą na czerwono. Gdy jakieś jajko nie trafi do dołka, Sara delikatnie pomaga mu się tam znaleźć. Dumna mówi, że jest ciocią.
Żółwiom nie wolno robić zdjęć z fleszem, fot. Marta Piskorek
Małe żółwiki w jajach przebywają w piaskowym inkubatorze 45-50 dni, a ich płeć zależy od temperatury plaży. – Więcej chłopaków rodzi się, gdy temperatura piasku nie przekracza 28 stopni, natomiast powyżej jest więcej żółwich samiczek – opowiada pracownik rezerwatu. Co jakiś czas niebo przeszywają błyskawice – w ich świetle lepiej widzimy ogromne gady. Tej nocy odnotowano ponad sześć tysięcy samic, które przybyły na plażę rezerwatu La Flor, by spełnić macierzyńską powinność. Na pace ciężarówki, w tumanach kurzu, wracamy do miasta. Mimo zmęczenia czuję radość i wdzięczność. Za dziecko śpiące na moich kolanach, za to, że odważyłam się na naszą podróż, za wszystkie te wyzwania i niewygody, o których się później zapomina. Dobrze, że jutro niedziela – możemy odespać nocne eskapady przed poniedziałkowymi lekcjami hiszpańskiego.
NA TEMAT:
Surfing zamiast WF-u
San Juan del Sur to chyba najbardziej turystyczna miejscowość w Nikaragui, położona nad Pacyfikiem w malowniczej zatoce. Jest mekką surferów, którzy często rankiem powtarzają słówka z nauczycielką, a popołudniami przecinają fale na najbardziej znanych plażach w okolicy – najbliższej Remanso i ciągnącej się kilometrami plaży Hermosa. Podczas dwutygodniowego kursu mieszkamy u miejscowej bardzo licznej rodziny, co jest dobrą okazją do praktykowania języka. Poznajemy innych studentów z całego świata i wspólnie spędzamy popołudnia. Sara jest najmłodsza, ale za to najszybciej łapie hiszpański i nowe znajomości.
Sara podczas lekcji surfingu, fot. Marta Piskorek
Kristin, Amerykanka i pasjonatka surfingu, która również mieszka u „naszej rodziny”, spełnia marzenie Sary i uczy ją surfowania. Spełnia i moje, by podczas tej podróży – zamiast pieniędzy – walutą były jak najczęściej umiejętności i talenty, z którymi każdy z nas przychodzi na świat. Ja robię Kristin surferską sesję zdjęciową, a ona uczy moje dziecko nowego sportu. – Mogę zapłacić za surfing tymi dolarami! – śmieje się Sara, puszczając oko do swojej nauczycielki. Trzyma w dłoniach płaskie białe skorupki, zwane piaskowymi dolarami. Są to jeżowce, które żywe mają brązową barwę i tysiące nóżek-rzęsek na wewnętrznej stronie. Martwe zamieniają się w skorupkę z kwiatowym wzorem, ale tak delikatną, że żadna nie przetrwała transportu w plecaku podczas dalszej podróży.
Hiszpański w ekowiosce
Gdy już czujemy się nieco pewniej z hiszpańskim, ruszamy dalej. Chickenbusem do Rivas, potem taksówką do San Jorge, a stamtąd dwie godziny promem przez największe jezioro w Ameryce Środkowej, nazwane Nikaragua. Jesteśmy na wyspie Ometepe. Z lotu ptaka jej kształt tworzy ósemkę „obrysowującą” dwa wulkany. Oba fascynujące, wciąż aktywne – wyższy wznosi się na ponad 1600 m n.p.m. Czas zwolnił, świat jakby opustoszał. Mieszkamy na spokojniejszej części wyspy, gdzie króluje wulkan Maderas. Drogą biegają świnki, na płyciznach jeziora ochładzają się krowy, a po plaży Santo Domingo, łączącej dwa stożki, spacerują dzikie konie. – Mamo, skoro one tak biegają same i samotne, to zabierzmy je do Polski! – przekonuje Sara, miłośniczka koni. Jezioro, zwane słodkim morzem, jest pełne ryb, również drapieżnych jak ryby piły, a nawet rekiny. Na szczęście nie spotykamy ich podczas konnej kąpieli, gdy ochładzamy się po długim galopowaniu.
Petroglify, datowane na 1500 lat p.n.e., znalazłyśmy w ogródku sąsiadów, fot. Marta Piskorek
Mieszkamy w ekologicznej wiosce, zatopione w naturze, z dala od wygód cywilizacyjnych. Rytm życia wyznacza słońce, a gdy zachodzi po 18, na farmie nastaje ciemność. Wyłaniają się z niej świetliki i nasze latarki czołówki, najwygodniejsze w takich warunkach. Trochę zajmuje Sarze przyzwyczajenie się do kompostowych toalet, popiołu zamiast mydła do mycia rąk i skąpo przyprawianej wegańskiej kuchni. Ale zakumplowujemy się z nietoperzem mieszkającym w naszym domku i skorpionami spacerującymi nocą po ścianach. Jest nam tutaj dobrze.
Szkoły językowe
Hiszpańskiego można uczyć się w wielu szkołach w każdym większym mieście Nikaragui. Zajęcia z nauczycielem (który nie zawsze rozmawia po angielsku) prowadzone są jeden na jeden. Najczęściej w pakiecie z kursem mamy zakwaterowanie u miejscowej rodziny wraz z wyżywieniem oraz popołudniowe aktywności. Koszt tygodniowego kursu (5 dni, 4 godziny dziennie) to ok. 345 USD. www.spanishya.com
Geografia na wulkanie
Na wyspie spędzamy dwa tygodnie, eksplorując na skuterku polecane przez mieszkańców miejsca. Do wodospadu San Ramon wybieramy się konno. Zwiedzamy rezerwat przyrody Charco Verde, który swoją nazwę zawdzięcza mistycznym szmaragdowym lagunom. Dwadzieścia hektarów tego suchego lasu tropikalnego jest domem dla wielu zwierząt, ptactwa i różnorodnych roślin. Bawimy się w archeologów i poszukujemy rozsianych po wyspie petroglifów – prehistorycznych rysunków wyrytych w skałach. Okazuje się, że wyspa była zamieszkana już 1500 lat p.n.e., a dawni mieszkańcy stanowili część ruchu migracyjnego z Ameryki Południowej.
Leżakowanie z widokiem na czynny wulkan Conceptión, fot. Marta Piskorek
Jednak najbardziej pamiętamy trekking do laguny wewnątrz wulkanu Maderas (1394 m n.p.m.), a to za sprawą trasy, która zajęła nam prawie 10 godzin! Dla nas to jak wspinaczka wysokogórska połączona ze ślizganiem się w błocie i na mokrych korzeniach. Droga wiedzie przez liczne pola ryżowe, a nim znikniemy w dzikim i gęstym lesie tropikalnym, podziwiamy jeszcze majestatyczny wulkan Concepción w białej czapie z chmur. Przewodnik ma dziś pecha, same kobiety: trzy gadatliwe Włoszki i mama z jedenastolatką. Zaczynamy marudzić już po dwóch godzinach, a po kolejnej prawie płaczemy z bólu, podczas gdy on nie uronił ani kropli potu. Po ponad pięciu godzinach wreszcie jesteśmy na krawędzi krateru. Trzeba jeszcze zejść kilkaset metrów do laguny, która ukazuje się nam w rozpraszającej się mgle. Nie jest błękitna, jak sobie wyobrażałam, tym bardziej nie bucha lawa. Jest za to spokojne jezioro i nie bardzo czuję, że jestem wewnątrz wulkanu. Ładuję akumulatory na drogę powrotną ciszą oraz wszechobecną zielenią i przekonuję Sarę, że powrót będzie dużo łatwiejszy. Docieramy na farmę już po zmroku, przemoczone od strug potu i popołudniowej ulewy. Pewne, że to był nasz pierwszy i ostatni zdobyty szczyt! Sara jest wręcz zdecydowana rezerwować bilety powrotne do Polski. Dziś śmiejemy się z tej przygody i mamy za sobą zdobyte jeszcze inne wulkany i większe góry.
Polub nas na Facebooku!