Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Rejs z Wysp Kanaryjskich na Karaiby: trasa, porady, najpiękniejsze miejsca
Karolina Sulej i Mateusz Kubik, 22.10.2015
Wbrew oczekiwaniom pogoda w Las Palmas nie dopisuje. Mieszkańcy Gran Canarii zgodnie twierdzą, że takich opadów najstarsi górale nie pamiętają. A my przed wypłynięciem mamy bez liku prac przygotowawczych: od uszczelnienia mocowania masztu z pokładem po wysuszenie łódki. Trzeba zrobić aprowizację na 35 dni. Zakładamy, że podróż zajmie nam około dwudziestu dni, ale trzeba mieć zapas na „niespodziewane wydarzenia”.
Zakupy dowożą nam busami. Pół tony wody pitnej, niezliczona ilość owoców i warzyw, suche pieczywo, mięso, gomółki serów, suszone kiełbasy, wino i whisky. Wszystko to zajmuje całą kabinę. Trzeba również przejrzeć łódkę od stępki po top masztu, sprawdzić wszystkie systemy, części zapasowe, takielunek, zatankować, słowem zrobić wszystko, żeby ustrzec się przed awarią. Pracujemy od świtu do zmierzchu. Znajomy mówi nam, że wszystkie pytania, lęki i wątpliwości mijają w momencie oddania cum. Tego się trzymamy.
NA TEMAT:
Rejs przez Atlantyk
Uciekamy przed nadchodzącą z północy sztormową pogodą. Odbijamy o świcie. I rzeczywiście wszystkie troski zostają na lądzie. Nasze codzienne sprawy i zmartwienia, reisefieber, nieodebrane maile, wszystkie rzeczy, o których zapomnieliśmy i które mogliśmy zrobić lepiej. Przed nami długa droga. Osiem godzin samolotem to około 20 dni naszym jachtem.
Pierwsza doba na morzu zawsze obfituje w przygody. Niektórzy chorują, wszystko jest trochę niezdarne, trzeba się odnaleźć w swoich rozchybotanych łóżkach, w kambuzie, czyli jachtowej kuchni, której pozycja zupełnie nie chce być pozioma. Płyniemy z równym, dosyć silnym wiatrem z prawej burty – 7 węzłów. Nasze dobowe przeloty nie spadają poniżej 160 mil.
Po trzech dniach po chorobie morskiej nie ma już ani śladu, robi się coraz cieplej, humory dopisują. Wszyscy wchodzimy stopniowo w rytm pływania. Jeszcze mamy na sobie wysokie buty i kurtki, bo wiatr chłodny, a w nocy wilgoć, ale powoli czujemy obietnicę zmiany. Dzień na jachcie jest przeznaczony na gotowanie, czytanie, dyskusje, okazjonalną szklankę whisky.
W piątek otwieramy szampana – przekroczyliśmy zwrotnik Raka. Kolejnego dnia będziemy świętować zmianę kursu na zachodni. Jesteśmy zadowoleni. W ciągu 5 dni zrobiliśmy 700 mil i, minąwszy lewą burtą Wyspy Zielonego Przylądka, weszliśmy w strefę pasatu półkuli północnej. Pogoda dopisuje. 26-28 stopni, wiatr dokładnie w plecy, ciepłe noce. Spotykamy wielkie stado delfinów – kilkadziesiąt sztuk. Wszyscy się cieszą jak małe dzieci, łącznie z delfinami, które traktują naszą łódkę jak ruchomy plac zabaw. Sporo na środku oceanu jest też ptaków. Poza nimi, dwoma wielorybami, czterema statkami i dwoma jachtami spotkanymi na trasie jesteśmy zupełnie sami.
W dzienniku z tego okresu zapisujemy, żeby często patrzeć w niebo. Jest niesamowite. Nigdy w życiu nie widzieliśmy niczego podobnego. Miliony gwiazd wyglądają, jakby ktoś rozsypał diamenty różnej wielkości, oświetlające wraz z Księżycem drogę przed nami. Nie ma nic przyjemniejszego niż moment, kiedy stoi się w nocy na dziobie, słychać szum wiatru, pracę kadłuba i żagli. Tchnie z tego spokój, którego nie można zapomnieć i do którego tęskni się już zawsze.
Karaiby na horyzoncie!
Wszyscy wpadamy w miłą rutynę. Doskonale radzimy sobie w naszej niewielkiej, 15-metrowej izolacji. Żeby się jednak nie nudzić za bardzo, tydzień po wypłynięciu, po pokonaniu 1100 mil morskich, rwiemy genuę, czyli przedni żagiel. Rozdarcie ma 150 cm i stawia pod znakiem zapytania komfort dalszej drogi. Kursem z wiatrem bez genui nie popłyniemy. Szyjemy żagiel przez 20 godzin bez przerwy. Wygląda jak pozszywany Frankenstein, ale działa – to najważniejsze. Kąpiel na środku oceanu jest pewnym zadośćuczynieniem za tę ciężką pracę. Po 20 dniach o świcie widzimy ląd. Przed nami rozciąga się panorama Martyniki. Po bokach widać też Dominikę, Gwadelupę i St. Lucię.
Cały artykuł o rejsie na Karaiby przeczytasz w listopadowym wydaniu magazynu Podróże.
Polub nas na Facebooku!