Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Argentyna - spacer po Księżycu
- Andy
- Argentyna
- Dolina Księżycowa
- Garganta del Diablo
- koka
- Park Narodowy Iguazu
- Północna Argentyna
- wodospady Iguazu
Zuza Reda, 18.08.2011
Północna część Argentyny potrafi oziębić nawet najbardziej rozgrzane rytmem tanga i winem z Mendozy serce. Surowość krajobrazu, bezkompromisowe skały i pustka: tu ledwo dociera cywilizacja. Jednak gdy w końcu dojdzie się do ukrytego gdzieś w górach miasteczka czy napotka doglądającego swych alpak pasterza, okazuje się, że niegościnność przyrody całkowicie neutralizują mieszkańcy rejonu. Zaskakująco otwarci i hojni zapraszają nieznajomego do wspólnego picia świeżo zaparzonej mate i częstują liśćmi koki.
NA TEMAT:
NA SREBRNYM GLOBIE
Tylko dzięki założeniu, że im surowsze tereny, tym większa przygoda, zdołaliśmy zmobilizować się do opuszczenia Buenos Aires. Ruszyliśmy na zachód, w kierunku Andów. Wybór padł na malutkie San Augustinillo de Valle Fertil, z którego najbliżej jest do Naturalnego Parku Regionalnego Ischigualasto (w języku Indian Keczua: „miejsce gdzie schodzi Księżyc”). Do parku, znajdującego się na liście UNESCO, nie można wjechać samodzielnie – takie rozwiązanie chroni krajobraz przed zadeptaniem. 40-kilometrową trasę pokonuje się w grupie, samochód za samochodem. Turystów jest niewielu – naszego poranka zebrało się tylko sześć aut. Podczas zwiedzania można zatrzymać się w kilku wyznaczonych miejscach, wyjść z pojazdów, nieco oddalić od grupy. Dolina Księżycowa jest skalną dokumentacją historii świata. Spotykane tu formacje powstały około 250 milionów lat temu, w czasach gdy Pangea zaczęła powoli pękać i stopniowo przemieniać się w poszczególne kontynenty. Pozostałością mijających mileniów są szczątki dinozaurów, surrealistyczne formacje skalne (jedna z nich w kształcie zdeformowanego sfinksa), pagórki przypominające planetarny horyzont czy płaski plac, na którym leżą nierównomiernie porozrzucane kamienne kule o półmetrowej średnicy (o ich pochodzenie do dziś spierają się geolodzy). To, co urzeka poza widokami, to niewyobrażalna cisza. Czas zastygł. Jedynym ruchem są latające nad nami sępy.
DUMA NARODOWA
W kolonialnej Salcie, skrywającej dawną hiszpańską architekturę, stragany z wyrobami z wełny alpaki (kuzynki lamy) i knajpki z włoskim jedzeniem, jakiego nie powstydziłby się rzymski kucharz, powoli wracam do rzeczywistości XXI wieku. Cała Argentyna, prócz wołowiny, słynie z pysznej kuchni, obfitej w pasty i pizze, którą spopularyzowali napływający tu w okresie powojennym Włosi. Do dziś to, co najbardziej wyróżnia Argentyńczyków spośród pozostałych nacji kontynentu, to ponadprzeciętny wzrost, jasna karnacja. Ta europejska uroda jest zarazem dumą narodu, jak i powodem do żartów pozostałych mieszkańców kontynentu. Nasze dowcipy o przywarach narodowych, obrazowane w kawałach o zbyt poważnym Niemcu, rozhulanym Rosjaninie i zawsze zaradnym niczym MacGyver Polaku, w Ameryce Łacińskiej zastępowane są dowcipami o puszących się Argentyńczykach: „Jak popełnia samobójstwo Argentyńczyk? Wspina się na szczyt swego ego i skacze”. Z drugiej strony tutejsi mieszkańcy zapominają – lub też nie chcą pamiętać – że ich mało południowoamerykańskie rysy to skutek brutalnych rozrachunków z ludnością rdzenną, jakie z niebywałą konsekwencją prowadzone były przez stulecia. Rezultatem była praktycznie całkowita eksterminacja Indian i ich kultury, tak zachwycających w innych krajach Ameryki Południowej: Boliwii czy Peru.
POWYŻEJ CHMUR
Decyduję się na zwiedzanie okolic Salty, korzystając z oferty jednej z licznych agencji turystycznych. Jeszcze przed świtem pod mój hotel podjeżdża półterenowa honda. Dosiadają się pozostali uczestnicy eskapady i zaparzają gorzką mate, którą częstują wszystkich pasażerów. Najczęściej wybieranym środkiem transportu do Salty jest kolej – słynny „pociąg do chmur” („tren a las nubes”), który rok temu wznowił kursowanie, po latach bezczynności spowodowanej przepychankami między remontującymi trasę inwestorami. A było co remontować: zbudowano ją przecież w 1921 roku i jest ona trzecią najwyżej położoną trasą kolejową świata. Zabiera podróżnych w 13-godzinną podróż „do nieba” wzdłuż 13 wiaduktów, 21 tuneli, 29 mostów, w tym tego najwyższego, na sam koniec trasy, na zawrotnej wysokości 4200 m n.p.m. Przy sprzyjającej pogodzie z perspektywy wagonu można patrzeć na chmury kłębiące się poniżej mostu. Alternatywną opcją, by zniwelować 130-dolarowy wydatek na pociąg, jest właśnie pokonanie tej samej trasy samochodem. Droga biegnie wzdłuż torów, co jakiś czas przecinając je w dole tunelem, by nagle przejechać ponad nimi wiaduktem. Niestety, samochodem nie da wjechać się na najwyższy, ten najbardziej zapierający dech w piersiach most.
COCA I BICA
Nasz kierowca Marco znajduje jednak dla nas pocieszenie: zatrzymujemy się w San Antonio de los Cobres, niesamowitej, położonej na wysokości 3750 m n.p.m. wiosce. Rozczochrane dzieci zamiast szczeniaków noszą na rękach małe kózki, a ich spękane od wiatru i ostrych temperatur buzie uśmiechają się do nas. Niektóre, bez nachalności, proponują nam, byśmy kupili od nich własnoręcznie przez nie udziergane figurki lam, oczywiście z lamiej wełny. Rozgadany i mocno szczerbaty Marco, nieodmawiający proponowanej mu co chwila mate, odwdzięcza się, częstując wszystkich liśćmi koki. W Argentynie roślina ta ani nie rośnie, ani nie jest legalna, jednak władze północnozachodnich prowincji, nierzadko położonych na wysokości ponad 4000 m, przymykają oko na drobny handel i posiadanie niewielkich ilości liści. Przejeżdżając przez wioski, przy każdym krawężniku widać rozłożone kramiki, na których czeka na chętnych „coca y bica” – liście koki i soda. Marco uświadamia mi, że określenie „żuć kokę” ma niewiele wspólnego z rzeczywistym sposobem jej spożycia. Przeschnięte liście, przypominające nieco liść laurowy, zwija się w dość niezgrabną kulkę, którą następnie upycha się za dziąsło tak, by wypchać policzek. W ten sposób nie przeszkadza ona w rozmowie, a zmniejszające zmęczenie i zabijające głód soki stopniowo wydzielają się same. Gdy kulka już się ułoży, przychodzi czas na „bikę” – bicarbonato de sodio, czyli zwykłą, używaną do pieczenia ciast sodę oczyszczoną. Jej działanie zwiększa produkcję śliny, a tym samym intensywniejsze wydzielanie się mocogennych soków. Na efekt nie czekam długo. Na początku drętwieje mi lekko policzek, a po chwili faktycznie przestaję odczuwać głód. Zmęczenie i senność spowodowana rozrzedzonym powietrzem znikają. Mimo że zawartość kokainy w roślinie wynosi tylko 1 procent, a do wyprodukowania kilograma narkotyku potrzeba według różnych szacunków od 45 do 150 kilogramów suchych liści, już po tak małej kulce czuje się efekt jak po wypiciu czterech filiżanek mocnego espresso.
BOSKI GNIEW JEST PIĘKNY
Argentyna jest krajem ogromnym: jej powierzchnia jest prawie dziewięciokrotnie większa niż Polska. Dziesięć godzin to średnia, jaka zajmuje przejechanie z jednego ciekawego miejsca do drugiego. Ale podróżowanie w tej części świata jest zaskakująco komfortowe. Brak rozwiniętej sieci kolejowej kompensuje wysoka jakość usług transportu drogowego. Wszystko pięknie, problem pojawia się jednak, gdy chcę kupić bilet na 23-godzinny przejazd z Salty do Iguazu. W autobusie pierwszej klasy nie ma miejsc na najbliższe dziewięć dni! Zachęcana przez przewodniki głoszące, że „nawet największy znawca wodospadów, taki który myśli, że nic go już nie zaskoczy, w Iguazu oniemieje z podziwu”, jestem zdeterminowana dojechać tam za wszelką cenę, choć czuję już przykurcze i niedokrwistość zagrażającą amputacją nóg po dobie spędzonej w autobusie. Podejmuję jednak ryzyko i wsiadam do najbliższego „pekaesu”. Mniejsza o podróż: na miejscu staje się dokładnie to, co zapowiadano – jestem wniebowzięta. Według wierzeń ludu Guarani wodospady powstały w wyniku gniewu boga lasu, któremu indiański wojownik Caroba porwał kochankę Naipur. Gdy zakochani uciekali rzeką, wściekły bóg stworzył ogromne wodospady, w których wodach zginęła i dziewczyna – zamieniając się w głaz – i śmiałek, przeistoczony w drzewo, które po wieczność będzie spoglądać na swoją kochankę. Wodospady, uchodzące za największe na świecie pod względem ilości wody, jaka przez nie przepływa, znajdują się na terytoriach Argentyny, Brazylii i Paragwaju. Park Narodowy Iguazu zamieszkują pumy, jaguary, iguany i węże, a wśród roślinności można wytropić orchideę oraz inne rzadkie okazy flory. W początkach turystycznej popularności Iguazu istniała możliwość wynajęcia łódki, która podpływała do katarakt od góry, a sternik mocno walczył z prądem tak, by podpłynąć jak najbliżej spadającej wody. Praktyki te zostały zakazane po tragicznym wypadku w 1938 roku. Jedna z łódek nie wytrzymała prądu, spadając wraz ze ścianą wody i wszyscy jej pasażerowie zginęli. Dziś można podpłynąć motorowymi pontonami do podnóża wodospadów (wracając kompletnie przemoczonym) lub przelecieć nad nimi helikopterem.Nie zdążyłam jednak pojechać na brazylijską stronę, by wyrobić sobie własną opinię w odwiecznym sporze o to, w którym z trzech krajów wodospady prezentują się najpiękniej. I bardzo dobrze – będę miała doskonały powód, by tu wrócić.
Informacje
Waluta: Peso argentyńskie (ARS), 1 zł = ok. 1,3 peso. Wiza: Nie ma obowiązku wizowego dla Polaków podróżujących do Argentyny na okres nie dłuższy niż 3 miesiące. Jeśli chcemy zostać dłużej, o wizę należy wystąpić w ambasadzie Argentyny w Warszawie przy ul. Brukselskiej 9. Chcąc przedłużyć pobyt już na miejscu, należy udać się do argentyńskiego urzędu migracyjnego. Dojazd: Najlepiej dolecieć do stolicy Argentyny Buenos Aires. Z Warszawy nie ma bezpośrednich połączeń, przesiadamy się w jednym z dużych portów europejskich lub w USA (konieczność posiadania wizy amerykańskiej nawet jeśli lecimy lotem tranzytowym). Cena biletu w dwie strony to około 4000 zł. Warto sprawdzać połączenia do stolicy Urugwaju Montevideo. Stamtąd do Argentyny przedostaniemy się promem (godzinna podróż), płynąc po ujściu rzeki La Platy. Noclegi: Argentyna ma dobrą bazę noclegową. Ceny w skromnych hotelach zaczynają się od 60 zł za pokój dwuosobowy. W Buenos Aires często brakuje miejsc (także w hostelach), dlatego łóżko warto rezerwować z kilkudniowym wyprzedzeniem. Podróżowanie po kraju: Argentyna może się pochwalić bardzo dobrze rozwiniętą siecią autokarów, w których podróżni mają do wyboru trzy klasy: semi cama (pół łóżko), ejecutivo (klasa biznes) oraz total cama (pełne łóżko). W ostatniej, najdroższej, znajduje się tylko 30 miejsc, a skórzane fotele dwupiętrowego autokaru faktycznie rozkładają się do absolutnego poziomu. Total cama z Buenos Aires do Mendozy (13 godzin): 230 zł. Ze względu na ogromne odległości ci, którzy mają mało czasu, ale więcej pieniędzy, powinni zainteresować się połączeniami lotniczymi. Przelot z południa na północ (nie licząc przesiadek) zajmuje około 6,5 godziny.
Polub nas na Facebooku!