Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Casapueblo: Perełka architektury i atrakcja Urugwaju
Agnieszka Drewno, 14.10.2011
Carlos Páez Vilaró 1 listopada tego 2008 roku skończy 85 lat. Osiadł na stałe w Casapueblo. Ma tam pracownię. Rzadko udziela wywiadów, jednak kiedy poprosiłam go o rozmowę, nie odmówił. Była to historia człowieka ciekawego świata, odważnego, podejmującego wiele ryzykownych wyzwań, z determinacją wierzącego w sprawiedliwość losu i przeznaczenie. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego przewodnika. Oderwany od sztalug, z plamami od farb na ubraniu, oprowadza mnie po muzeum, które sam wymyślił. Zadbał o każdy szczegół – choćby ten, że jest ono czynne przez wszystkie dni w roku, od rana do zachodu słońca. Vilaró jest największym artystą w swym kraju i jednym z najznakomitszych w Ameryce Łacińskiej. Mimo to widzę w nim skromność i pokorę. Czy nauczył się jej w Afryce? Jego fascynacja Czarnym Lądem sięga lat 60. ubiegłego wieku i trwa do dziś. Na początku było zgłębianie tajemnic obrzędów ciemnoskórych Urugwajczyków, których przodkowie przybyli do Ameryki Łacińskiej. Pamiętam, jak zachęcona pełnym kolorów i nut opisem jednego z ich zwyczajów kilka dni później zobaczyłam i usłyszałam candombe – paradę w „czarnej” dzielnicy Montevideo. Była jak przeniesiona z obrazów mistrza, wypełniona śpiewem, tańcem i dźwiękiem bębnów – ulubionych instrumentów artysty. Jest ich wiele w Casapueblo. Niektóre ozdobił on sam. Tambor, przy którym stoimy, przywiózł z Gabonu. Choć mieszkał na wyspach Polinezji, w Brazylii, Nowej Gwinei, na Filipinach i w Hongkongu, sercem zawsze wraca do Afryki.
NA TEMAT:
Arysta o Wielu Talentach
Dla Páeza Vilaró sztuka nie kończy się na malarstwie. Wspomina, jak pisał scenariusz do filmu „Batouk” w reżyserii Jeana Jacques’a Manigota i moment, gdy zdecydowano, że obraz ten zamknie Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes. „Minęło już ponad 40 lat”, zamyśla się. Mówi mi o ludziach, których poznanie wywarło na nim ogromne wrażenie. Byli wśród nich pisarze i poeci. Jedna z sal muzeum nosi imię Pabla Nerudy. „Neruda był gościem u mnie w domu w latach 60. Do dziś pamiętam nasze pełne metafor rozmowy i dyskusje”. Zatrzymujemy się przy dużym czarno-białym zdjęciu, które zajmuje prawie całą ścianę w jednej z sal muzeum. Widzę na nim dwóch przystojnych, opalonych, uśmiechniętych mężczyzn na tle malowidła ściennego. Ten z prawej – wyższy, młodszy – to Vilaró. Ten z lewej to Picasso. Nie da się nie zauważyć wpływu Picassa na obrazy Vilaró. Oglądając jego prace, od razu przychodzą na myśl portrety Dory Maar. Z kolei w zielonej rybie, którą pokazuje mi artysta, dostrzegam podobieństwo do symbolu Mirador del Río i innych prac Césara Manrique. W odpowiedzi na pytanie, czy w jednej z podróży do Afryki zatrzymał się po drodze na Lanzarote, dostaję tajemniczy uśmiech. Patrzę na portret kobiety i dostrzegam zegar. Nie jest on płynny, miękki jak camembert roztapiający się w słońcu, ale mimo to natychmiast przywodzi na myśl Salvadora Dalego.
Fascynacja Czarnym Lądem
Gdziekolwiek spojrzę, widzę detale powiązane z Afryką. Senegal, Liberia, Nigeria…, pan Vilaró robi tubylcom tatuaże…, Czad, Kamerun…, artysta maluje murale, które do dziś zdobią pałace rządowe i szpitale…, Kongo… Podchodzę bliżej do zdjęcia, na którym obok malarza stoi lekarz. „To Albert Schweitzer. Byłem jakiś czas u niego w Lambaréné”, odpowiada na niezadane jeszcze pytanie. Mówi mi o bólu i cierpieniu chorych na trąd. Jednocześnie o cieple i nadziei, jaką dawał im doktor Schweitzer. Nadziei, której, jak wielokrotnie powtarza, nigdy nie wolno tracić. Bierze głęboki oddech. Nasza rozmowa musiała dotrzeć do tego punktu. Cofnąć się do 12 października 1972 roku.
Siła Przeznaczenia
Tego dnia z lotniska w Montevideo, drużyna rugby z ekskluzywnego Old Christian College, do którego uczęszczają dzieci najznakomitszych urugwajskich rodzin, udaje się do Santiago de Chile na mecz. Niewielki samolot, wynajęty specjalnie na tę podróż, z powodu złych warunków atmosferycznych zmuszony jest do lądowania w Mendozie u podnóża groźnych Andów. Następnego dnia pogoda jest lepsza i samolot udaje się w dalszą część trasy. Nadając komunikat do wieży kontroli lotów w Santiago, drugi pilot podaje złe współrzędne i w konsekwencji otrzymuje pozwolenie na obniżenie wysokości lotu. To ostatnia wymiana informacji między wieżą a samolotem, po którym ginie ślad. Na pokładzie jest 5 członków załogi i 40 pasażerów. Jednym z nich jest syn artysty Carlitos, osiemnastolatek. Rozpoczynają się intensywne poszukiwania, które trwają 142 godziny bez przerwy. Nad Andy wylatują 53 samoloty. Akcja nie przynosi żadnego rezultatu. Oczywiste było, że samolot się rozbił. Szansa, że ktoś ocalał, oceniana była jak jeden na milion. A jeśli nawet, to czy ktoś mógłby przeżyć bez ogrzewania, odpowiedniego ubrania i pożywienia, w temperaturze, która nocą spadała poniżej –25ºC? ”Nikt nie wierzył w cuda, a ja wiedziałem, że on żyje”, Carlos Páez Vilaró zawiesza głos. Wszyscy mówili mu, żeby dał spokój, żeby nie wydawał pieniędzy na kolejne samoloty i ekipy szukające zaginionych, że jego działania nie mają żadnego sensu. „Chodziłem do jasnowidzów i czarowników, chwytałem się wszelkich możliwych sposobów, by odnaleźć moje dziecko. Ani przez chwilę nie straciłem nadziei. I wiesz co? Po 70 dniach zostali odnalezieni. Przypadkiem. Chilijski chłop zauważył po drugiej stronie rzeki dwóch mężczyzn. Machali do niego. Rzucił im kamień zawinięty w papier, na którym oni napisali: „Jesteśmy z samolotu, który rozbił się w Andach. Jesteśmy Urugwajczykami”. Pomógł im. Na pewno widziałaś film, który powstał na bazie tego zdarzenia, więc nie będę już opowiadał, co im pozwoliło przeżyć. Zginęło 29 osób, przeżyło 16. Wśród nich mój syn”...Artysta milknie na chwilę, po czym dodaje: „Casapueblo jest hołdem złożonym nadziei i życiu. Hołdem dla wszystkich, którzy zginęli w tej katastrofie i którzy przeżyli, oraz przede wszystkim dla niewidzialnej siły, która nie pozwoliła mi nigdy zwątpić”.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Ameryka Łacińska – TOP 20 najpiękniejszych miejsc
- Tylko dla odważnych! Volcano boarding, czyli zjazd na desce po zboczu aktywnego...
- Jak podróżować bezpiecznie po Ameryce Łacińskiej?
- Santiago de Chile – latynoski duch budzi się nocą
- Panama: Na Styku Dwóch Ameryk
- Nauka w dżungli lepsza niż w klasie. Travel schooling, czyli szkoła w podróży