TONGA

Z dziećmi na środku Pacyfiku. Rodzinna wyprawa do Królestwa Tonga

Anna Alboth, 5.01.2016

Wyspa w Krolestwie Tonga

fot.: Anna Alboth

Wyspa w Krolestwie Tonga
18 tysięcy km na zachód od Polski albo 16 tysięcy km na wschód. Spakowaliśmy naszą czteroosobową rodzinę w dwa wielkie plecaki i odważyliśmy się polecieć w dzicz, bez planu.

Czasem, gdy ląduje się w Królestwie Tonga, pierwszą rzeczą, jaka ci się przytrafia, jest spotkanie z królem. Ale jeśli nie ma się tego szczęścia co my, z Nuku’alofa, stolicy Tonga, należy uciekać jak najszybciej.

Szarobure, niewielkie miasto, wciąż lekko zniszczone po prodemokratycznej rewolcie w 2006 roku, bez duszy i atrakcji. Są świnie na ulicach i wszystko jest powolne: „może dziś, a może jutro?”, „kto wie, kiedy”, „gdy przestanie padać”, odpowiadają ludzie.

NA TEMAT:

Na głównej wyspie Tongatapu, poza stolicą też niewiele jest do zrobienia, więc pozostaje odwiedzanie pobliskich wysepek (jak Pangaimotu czy ’Eua), albo kilkudziesięciogodzinny rejs promem do ciekawszych zakątków kraju. Wyprawa do grupy wysp Ha’apai zajmuje 16 godzin, ale przez archipelag na początku 2014 roku przeszedł huragan, po którym niewiele zostało.

Dlatego warto popłynąć dłużej, całą dobę, i dotrzeć na północne Vava’u. Można też polecieć małym samolotem, trwa to 45 minut.

W podróży ma się albo czas albo pieniądze, prawda?

Wyspy Pacyfiku: w drodze na Vava'u

Fot. Anna Alboth

W drodze na Vava'u

Parę dni wcześniej kupujemy bilet i sprawdzamy, czy prom rzeczywiście wypłynie. Już na dwie godziny przed odcumowaniem w porcie zbierają się tłumy pasażerów z matami, pudłami i tobołkami, a każdy z nich walczy o miejsce w kolejce, jak najbliżej furtki, przez którą wchodzi się na statek. Warto próbować, bo od tego zależy, obok kogo spędzi się kolejną dobę, i gdzie: w przejściu, przy burcie, wejściu do toalety. Można oczywiście zapłacić dużo więcej za dwuosobową kabinę, ale co to za przygoda!

My lądujemy na samym środku pokładu, między kobietami z dziećmi. Częstujemy się nawzajem orzechami ziemnymi, gryzami kanapek i pomarańczami, zakładamy promowe przedszkole, dużo rozmawiamy. Trwa nieustanna, przymusowa interakcja.

Wyspy Pacyfiku: Przeprawa promem na Vava'u

Fot. Anna Alboth

– Jesteście najfajniejszymi białymi ludźmi, jakich widziałam – szepcze mi do ucha staruszka, siedząca w kącie promu. Wcześniej nawet jej nie zauważyłam. Musiała być gdzieś pomiędzy tymi setkami oczu, które patrzyły na nas przez całą dobę.

Archipelag Vava’u to ulubiona przez żeglarzy (bo najbezpieczniejsza) przystań na całym Pacyfiku – Port of Refuge, kilkadziesiąt małych wysepek (w tym te bezludne, na jednej z nich trochę pomieszkamy) i błękitna woda. Codziennie się kąpiemy, Tom nurkuje, a czasem wybieramy się na wyprawy kajakiem, by odkrywać jaskinie.

Jachtostopem przez Pacyfik

Ludzie spotykani w tongijskich portach mówią tak: – O tej porze roku strasznie trudno jest znaleźć łódź, musielibyście poczekać jakiś miesiąc czy dwa. – Potem wyjaśniają nam: – Ale nawet za miesiąc czy dwa, bez przygotowania i zaplanowania dużo wcześniej, ze znalezieniem łódki może być poważny problem. Na końcu dodają: – A jeśli już byście jakąś znaleźli, to myślicie, że ktoś zabrałby ze sobą całą waszą czwórkę? Autostopem na żaglówce z dziećmi?!

Ale, jak to mówią? Chcieć to móc? Udało się! Mamy do wyboru kilka możliwości rejsu: na ogromnym trzymasztowcu, z sympatycznym Holendrem, albo z... polską parą. Wystarczy trochę poszukać, pogadać, pouśmiechać się, popytać.

Mój mąż chodzi do barów dla żeglarzy, rozmawia przez kanał radiowy dla żeglarzy (w kawiarni Café Tropicana w Neiafu, gdybyście się tam wybierali), spotyka się z kapitanami, przekonując ich, że będziemy sympatyczną i łatwą w obsłudze załogą.

Jachtostopem przez Pacyfik

Fot. Anna Alboth

Ludzie podróżujący łodziami najczęściej zabierają innych (o ile w ogóle zabierają obcych), którzy mogą być po drodze pomocni: umieją naprawić silnik, są nawigatorami, znają podstawy medycyny. Albo chociaż mają jakieś żeglarskie doświadczenie.

My mogliśmy obiecać śpiewanie piosenek! Ale z Ewą i Jankiem, jedynymi Polakami, jakich spotkaliśmy na Pacyfiku, zaprzyjaźniamy się od razu. Nie dość, że są po prostu świetnymi i bardzo ciekawymi ludźmi, to do tego są dziadkami szóstki wnuków i bardzo za nimi tęsknią. Mają kamizelki ratunkowe dla małych dzieci, pudło z zabawkami i pozytywne nastawienie.

Życie na łodzi

No to płyniemy! Woda, niewiarygodne ilości wody! Żeglujemy cztery dni i noce, nie widząc ani jednej innej łodzi. Dni na oceanie płyną szybko. Dużo szybciej niż się tego spodziewałam.

Wyspy Pacyfiku: życie na jachcie

Fot. Anna Alboth

Najpierw trochę się obawiałam: co można robić tak długo w jednym miejscu, czy dziewczynki nie będą się nudziły, czy nie będą chore? Ale życie na łodzi jest takie samo, jak wszędzie indziej: trzeba przygotować jedzenie, zjeść, pogadać, pograć w gry, poczytać, zdrzemnąć się, wyspać się.

A w międzyczasie: obserwować ocean, zmieniać żagle, zmoknąć w czasie burzy, poprzelewać deszczówkę, poczuć się źle, poczuć się dobrze, poczuć się szczęśliwym.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.