MYANMAR

Mrauk U w Birmie – co stało się z dawnym imperium?

Anita Andrzejewska, 28.09.2018

Mrauk U (Arakan, Birma)

fot.: shutterstock.com

Mrauk U (Arakan, Birma)
Wciśnięte między pasmo gór i morze leży miejsce, gdzie czas płynie w odwrotnym kierunku. Niegdyś potężny ośrodek międzykontynentalnego handlu i buddyjskiej kultury, dziś region zapomniany, nękany biedą i konfliktami etnicznymi. A jednak mieszkańcy z dumą podkreślają swoją odrębność od reszty wielonarodowego kraju.

Mały samolot nisko i powoli krąży nad Zatoką Bengalską, w miejscu, gdzie rzeka Kaladan wpływa do oceanu szerokim, rozgałęzionym korytem. Wśród bezładnych meandrów wody i lądu widać nagich do pasa rybaków, krzątających się przy sieciach. Za chwilę lądujemy w Sittwe, stolicy birmańskiego stanu Rakhine. Odbieram bagaż bezpośrednio z samolotu, przy huku maszyn, i po pasie startowym przechodzę do malutkiego budynku w szczerym polu. W ciasnej hali pustki, kilka ławek i opuszczony kontuar. Na zewnątrz trzy budy z blachy falistej konkurują o klientelę, wabiąc wypłowiałymi napisami i plakatami z birmańskimi gwiazdami estrady.

Na widok garstki przyjezdnych z plastikowych krzesełek podrywają się mali chłopcy i wrzeszcząc, próbują zaciągnąć gości do swoich stolików. Twarze mają wymalowane we wzory pastą z kory drzewa tanaka, która chroni skórę przed słońcem, a kobietom służy także za makijaż. Chłopcy wyglądają jak małe, chude duszki, o ciele dziecka, ale surowych, zmęczonych oczach i poważnej twarzy. Do późnej nocy naganiają klientów ulicznym herbaciarniom, sprzątają, sprzedają tanie drobiazgi, walcząc o przetrwanie.

NA TEMAT:

W upale i kurzu nie chce się jeść, więc zamawiam tylko zieloną herbatę, zapominając, że jest tutaj bezpłatnym dodatkiem. Zostawiam chłopcu napiwek, ale on nie rozumie tego gestu, biegnie za mną i oddaje pieniądze. Wiele nie zarobi, bo dziś oprócz mnie przyleciało do Sittwe tylko kilku miejscowych oraz Damian, Francuz z międzynarodowej organizacji humanitarnej. Pracuje wśród ludzi Rohingya, ponad półmilionowej mniejszości muzułmańskiej, pozbawionej prawa do ziemi, pracy, przemieszczania się, zawierania legalnych małżeństw. To praktycznie bezpaństwowcy, niechciani ani tu, ani w sąsiednim Bangladeszu. Damian cieszy się, kiedy uda się choćby jednej osobie załatwić pozwolenie na wyjazd do pracy do miasta albo umieścić dziecko w szkole.

W przytoczonej nędzą prowincji od dziesiątek lat niewiele się zmienia, choć ostatnio, wskutek złagodzenia polityki zagranicznej i otwarcia Birmy na świat, o strategiczny port w Sittwe konkurują inwestorzy z IndiiChin.

Nieliczni turyści przybywają tu głównie po to, by łodzią udać się do Mrauk U i zwiedzić setki buddyjskich świątyń.

Chłopiec w Sittwe (Arakan, Birma)
Chłopiec w Sittwe (Arakan, Birma), fot. shutterstock.com

Sittwe

Królestwo Rakhine do osiemnastego wieku było potęgą regionu Zatoki Bengalskiej. Portugalczycy zmienili jego nazwę, oryginalnie oznaczającą „lud, który zachował swoją rasę”, na prościej brzmiące Arakan. Arakańczycy datują swoją historię od 3000 r. p.n.e. i znają imiona 243 rodzimych monarchów, kolejno władających tym, wówczas niezależnym, krajem. Najświetniejszy okres królestwa był zarazem początkiem jego końca. Zadufani w swą siłę władcy napadali i anektowali ziemie sąsiadów, często wynajmując do pomocy portugalskich korsarzy, aż birmański król położył temu kres. Podbił kraj w 1784 r., wygnał ostatniego władcę i symbolicznie wywiózł najświętszy wizerunek Buddy Mahamuni do Mandalay. Dziś Arakan współtworzy Związek Myanmar, wieloetniczne państwo zamieszkiwane przez ponad sto narodów.

Pobyt w stołecznym Sittwe przenosi mnie w nieznane mi dotąd realia. Senne, nadmorskie miasteczko, gdzie główną ulicą szwendają się chude, bezdomne psy, a najczęstszymi pojazdami są rowerowe ryksze, nocą tonie w ciemności – od 22 do 6 rano wyłączany jest prąd.

Tuż przed świtem najtłoczniej jest na targu rybnym, na którym wyładowywany jest towar z nocnych połowów. Przy wejściu drobna, starsza kobieta z wielkim mozołem taszczy ogromne bloki lodu i kruszy je w ręcznej maszynie na korbę. Odór patroszonych ryb jest trudny do zniesienia, kupuję więc girlandy z pachnącego jaśminu i, jak inne kobiety, wpinam we włosy.

Handlarki ćwiartują mięso, oferując pełen asortyment wodnych stworzeń: ryby, ośmiornice, krewetki, ślimaki, wędzone żaby i morskie koniki. Pomiędzy nimi z trudem balansuje tragarz z naramiennymi nosidłami, na których piętrzą się wielkie blade płaszczki. W zadaszonej części targowiska zwisają ponacinane cielska suszonych ryb. Mężczyźni przerzucają góry maleńkich rybek i krewetek. Przetwory z owoców morza są wszechobecne w birmańskiej kuchni. Głównym dodatkiem i źródłem białka jest pasta rybna, a podstawą śniadania mohinga – pożywna zupa na wywarze z ryb, w Arakanie podawana z gotowanym jajkiem, chrupiącą łodygą lotosu, prażoną cebulką, świeżą kolendrą i chili.

Łodzie rybackie w Sittwe (Arakan, Birma)
Łodzie rybackie w Sittwe (Arakan, Birma), fot. shutterstock.com

Przy wyjściu z targu, na niewielkim drzewie śpi niewzruszenie chmara owocowych nietoperzy, podczas gdy nadbrzeże tętni życiem. Tragarze, brnąc po uda w zgniłozielonym szlamie, spychają w kierunku wody lub wyciągają na ląd łódki pełne ludzi i bagaży. Ich pałąkowate nogi uginają się pod ciężarem pakunków. Ktoś przenosi na brzeg starego, niedołężnego mnicha w czerwonych szatach, ktoś inny taszczy resztkami sił zardzewiały silnik, każdy coś dźwiga, w tę i we w tę, pomiędzy miastem a statkami. Pracuje też banda dzieciaków z worami na plecach, przeczesując sterty odpadów, pod przewodnictwem bosonogiej, chudziutkiej nastolatki. Wystrojona jest w kolorową spódnicę i kwiecistą koszulę. Twarz pobielona tanaką, usta uszminkowane, kwiaty we włosach. Taka śliczna przystaje na murku, pozuje do zdjęcia. Prawdziwa królowa śmietniska.

W zatoce robotnicy łatają i smołują stare, drewniane statki. W bocznych uliczkach kobiety z grubymi cygarami w zębach, od rana do wieczora przesiewają góry ryżu. Inne układają na powierzchni drogi kamienie, które mężczyzna w kaloszach zalewa wrzącym asfaltem z wielkiej konewki. Po uliczkach krąży sprzedawca betelu. Podaje na prawo i lewo, czasem wprost do ust, liściaste zawiniątka, barwiące na karminowo usta i zęby. Żucie betelu, wypity w kucki słodki czaj czy szybka partyjka gry w go na krawężniku to dla Arakańczyków krótkie chwile wytchnienia w wypełnionej ciężką pracą teraźniejszości.

Mrauk U (Arakan, Birma)
Mrauk U (Arakan, Birma)

Mrauk U

Wsiadam na prom w górę rzeki. Ściśnięty na krzesełkach, podłodze i pakunkach tłum cierpliwie znosi deptanie przez współpasażerów i podaje sobie ponad głowami niezliczone bagaże. Na każdym postoju na pokład wciskają się handlarze, by sprzedać garść świeżych ślimaków czy prażonej cieciorki. Młodzieńcy w heavy-metalowych koszulkach brzdąkają na gitarze przy wtórze gdaczącego drobiu.

Po siedmiu godzinach wysiadam w Mrauk U, stolicy królestwa Rakhine u szczytu jego potęgi, od 1430 do 1784 r. W opisie ojca Manrique, portugalskiego zakonnika, XVII-wieczne miasto jawi się jako jedno z najbogatszych w ówczesnej Azji, bronione głęboką fosą, o 41 spichlerzach i polach nawadnianych przez doskonały system irygacyjny. Do portu wpływały statki z Indii i Bengalu, pełne tekstyliów, przypraw, koni i niewolników, a z powrotem wywoziły ryż, słonie, drewno i kość słoniową. Dziś Mrauk U to wioska otaczająca stertę kamiennych ruin, w której trudno dopatrzeć się ogromnego pałacu o komnatach wykładanych drzewem sandałowym, pełnych szczerozłotych posągów, wysadzanych szlachetnymi kamieniami.

W świątyni Koe-taung, Mrauk U (Arakan, Birma)
W świątyni Koe-taung, Mrauk U (Arakan, Birma), fot. shutterstock.com

Zachowało się jednak ponad 700 świątyń, które masywną architekturą z kamienia przypominają obronne forty. W ciemnych, chłodnych korytarzach skrywają tysiące rzeźb. W przybytku Shit-taung 80 tys. reliefów na ścianach ukazuje króla Min Bin z żoną i dworem, obrazy z Dżataki (opowieści o poprzednich wcieleniach Buddy) i sceny z życia codziennego – tak szczegółowe, że wyliczono na ich podstawie 64 rodzaje damskich fryzur, modnych na początku XVI w.

Świątynia Koe-taung, zbudowana przez syna Min Bina, przestraszonego przepowiednią rychłej śmierci, mieści 90 tys. wizerunków Buddy.

Te budowle to nie martwe muzea. W labiryntach korytarzy przesiadują mniszki paląc cygara, a młodzi mnisi chowają się przed surowym przeorem. Pod świątyniami pasą się kozy, chłopi orzą pola z pomocą wołów, dzieci grają w piłkę. Wieczorem przy studniach i nad wodnymi oczkami toczy się życie towarzyskie. Mieszkańcy przychodzą się wykąpać, poplotkować i  zaczerpnąć wody do wielkich, metalowych dzbanów, noszonych przez kobiety na głowie, a przez chłopców na narzuconym na ramiona kiju. Tylko nieliczni mają dostęp do bieżącej wody i elektryczności w centrum wioski.

Najpiękniejszy w Mrauk U jest codzienny spektakl o świcie, oglądany w samotności ze wzgórza, na którym stoi złota świątynia Shwe-taung. W szarej poświacie unoszą się gęste mgły pomieszane z dymami palenisk w budzących się zagrodach. Unoszące się tumany powoli odsłaniają łagodne pagórki, zarysy palm i wreszcie sylwetki świątyń w złocistych promieniach słońca.

Wiza do Birmy

Najbliższa ambasada Birmy znajduje się w Berlinie. Łatwo załatwia się wizę w Bangkoku – wystarczy złożyć wniosek przed 11.00, a będzie gotowa po południu lub następnego dnia. Jest ważna 4 tyg., nie można jej przedłużyć, ale w zasadzie bez konsekwencji można zostać w Birmie dłużej, płacąc niewielką opłatę za każdy dodatkowy dzień pobytu.

Dojazd do Birmy

Możliwości dostania się do Birmy drogą lądową są bardzo ograniczone. Z Tajlandii można przekroczyć granicę w Mae Sot na jeden dzień albo w Mae Sai, co umożliwia poruszanie się tylko w ograniczonym okręgu Kengtung wyłącznie z wynajętym przewodnikiem. Tanie loty oferują linie azjatyckie z Bangkoku. Od niedawna bezpośrednio z Europy do Yangon latają raz w tygodniu linie Condor z Frankfurtu. Do Sittwe dolecieć można tylko samolotem z Yangon (ok. 130 dolarów w jedną stronę) lub dopłynąć łodzią z Taunggok (9 godzin, trzy razy w tygodniu). Drogi lądowe do Mrauk U są zamknięte dla obcokrajowców.

Noclegi

Tylko licencjonowane miejsca mogą przyjmować obcokrajowców. Najprzyjemniej zatrzymywać się w małych, prywatnych pensjonatach i w ten sposób wspierać mieszkańców, zamiast nocować w dużych, rządowych hotelach. Nocleg ze śniadaniem zwykle kosztuje w nich od 25 USD za pokój.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.