Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Morze Martwe wysycha. Zobacz je, zanim zniknie
Michał Janczura, 15.05.2017
Z Jerozolimy nad Morze Martwe jedzie się kilkadziesiąt minut. Po drodze mijamy skałę z narysowaną na niej błękitną, poziomą linią. To ona wskazuje nam, że właśnie zjeżdżamy poniżej poziomu morza. W okolicy nie ma nic szczególnego, może poza miejscowym beduinem i jego wielbłądem, z którym za kilka szekli można zrobić sobie zdjęcie. Wkoło pustynia, a my cały czas jedziemy w dół, aż do starożytnej osady Kumran.
W 1947 roku młody chłopiec szukał tam zaginionej kozy, a dokonał wielkiego archeologicznego odkrycia. W jaskini znalazł gliniane dzbany, a w nich antyczne rękopisy. Po specjalistycznych badaniach okazało się, że część z nich to najstarsze zachowane manuskrypty Starego Testamentu.
Każdy, kto przyjeżdża nad Morze Martwe prędzej czy później przekonuje się, że niemal wszystkie zakątki wokół niego kryją wyjątkową historię.
NA TEMAT:
Morze Martwe ucieka
Z Kumran już widać taflę wody. Do brzegu Morza Martwego jest nie więcej niż kilometr. Po drodze moją uwagę przykuwają porzucone budynki. Brakuje okien, widać że od jakiegoś czasu nikt z nich nie korzysta. – Dlaczego one są opuszczone? – pytam mojego izraelskiego znajomego, który bezradnie wzrusza ramionami. – Morze nam ucieka – odpowiada z lekkim uśmiechem.
Morze Martwe wysycha, fot. Shutterstock.com
Na początku brzmi to jak kolejna miejscowa przypowieść, którą trudno mi zrozumieć. Dopiero po chwili tłumaczy, że Morze Martwe wysycha. Brzeg, nad którym kilkadziesiąt lat temu stały hotele i restauracje, sukcesywnie się od nich oddala. Na szczęście dla turystów, Morze Martwe nie zniknie w ciągu przynajmniej paru najbliższych lat.
Morze Martwe: fakty i mity
Wycieczkę wzdłuż jego brzegów zacznijmy od wyjaśnienia kilku powszechnie znanych sądów: po pierwsze, Morze Martwe nie jest żadnym morzem – to jezioro. Za to smakuje jak morze (nie polecam próbować), ale każdy geograf powie, że to słone jezioro bezodpływowe.
Po drugie, termin „poziom morza” nie ma tu zastosowania. Lustro wody znajduje się jeszcze 418 m niżej (według innych źródeł 420, a nawet 422 m) i przyznam szczerze: dziwne to uczucie, gdy stojąc nad brzegiem, uświadamiasz sobie, że znajdujesz się w najniższym punkcie Ziemi. Niżej możesz być już tylko pod wodą.
Jest jeszcze trzeci fakt, który najlepiej wytłumaczyła mi przewodniczka jednej z grup turystycznych. – Woda w tym miejscu jest tak słona, że aż gęsta. Dlatego nie sposób w niej utonąć – słuchający jej turyści jakby odetchnęli z ulgą, a ja wreszcie zrozumiałem, dlaczego na pocztówkach znad Morza Martwego ludzie swobodnie unoszą się na wodzie i czytają gazetę.
36, 40, 46 stopni w cieniu
Gdy wyjeżdżałem z Jerozolimy, 36 stopni było dla mnie szczytem upałów, okazało się jednak, że może być jeszcze cieplej. Dojeżdżam do Jerycha. To uważane za najstarsze miasto świata leży kilka kilometrów od morza. Jestem przekonany, że termometr w samochodzie się zepsuł. Nie może być przecież 46 stopni! Dwie, trzy, może cztery sekundy wystarczą, aby moja koszulka całkowicie przylepiła się do ciała.
Nieprzyzwyczajeni do takich upałów, bierzmy przykład z miejscowych. Czapka czy chusta na głowę nie są rzeczami rekomendowanymi, je po prostu trzeba tutaj mieć. Plus woda. Zapasy kurczą się w mgnieniu oka, bo gdy temperatura powietrza dochodzi do 50ºC w cieniu, co chwilę chce się pić.
Możemy za to oszczędnie używać kremu z filtrem. To kolejna nietypowa zaleta tutejszego mikroklimatu. Nie wchodząc w przyrodnicze szczegóły, okazuje się, że nad Morzem Martwym słońce nie jest tak groźne dla skóry, jak mogłoby się wydawać. Parująca woda i grubsza w tym miejscu warstwa ozonowa tworzą skuteczną barierę przed promieniami słonecznymi.
Morze Martwe dla zdrowia
Morze Martwe ma jedynie kilkanaście kilometrów szerokości. Nie ma tu nieograniczonych, morskich przestrzeni – z jednego brzegu doskonale widać drugi. Właściwie nie ma tu nic, co kojarzyłoby się z klasycznym pięknem przyrody. Już z daleka widać sól, która grubymi warstwami osadza się na wybrzeżu. Z odległości kilkudziesięciu metrów wygląda to jakby w środku pustyni spadł śnieg. Jeżeli gdzieś rosną rośliny, wyglądają na mocno wyschnięte. – Martwa kraina – mówię do mojego towarzysza, a ten, chyba przyzwyczajony do takich refleksji, z przekonaniem odpowiada, że to jedno z najzdrowszych miejsc na Ziemi.
Paradoksalnie nadmorski mikroklimat sprawia, że ludzie przyjeżdżają tutaj zdrowieć. Niejeden lekarz z Polski zalecił swoim pacjentom kurację nad Morzem Martwym, bo jezioro jest jednym wielkim ośrodkiem SPA. Znajduje się w nim ponad 20 rodzajów minerałów, a blisko połowa z nich nie występuje w żadnych innych wodach na Ziemi. Natura sama leczy tu dolegliwości układu nerwowego, reumatyzm czy choroby skóry, bo morska sól nawilża skórę, a nie wysusza.
Wzdłuż wybrzeża można trafić też na liczne gorące źródła siarkowe. Niemal wszystkie ulotki turystyczne i przewodnicy przekonują, że kąpiel w nich to najlepszy sposób, by pobudzić pracę układu krwionośnego i dotlenić organizm. Pomaga już samo leżenie na plaży czy spacerowanie.
Część minerałów zawartych w wodzie unosi się, a ich wdychanie pozwala się wyciszyć i zrelaksować. Poza tym powietrze ma tu więcej tlenu, co naturalnie pomaga w oddychaniu. Nie wiem dokładnie, jak to działa, ale przez cały pobyt chodzę zrelaksowany i odprężony. Nawet brak szaty roślinnej ma tu same zalety – chorzy, np. alergicy, nie muszą wdychać pyłków. Zanieczyszczeń też jest mało, bo oprócz samochodowych spalin, środowisku niewiele zagraża.
Kąpiel w Morzu Martwym
Chyba każdy, kto się tu wybiera, chce chociaż przez chwilę dryfować na powierzchni wody. Problem jednak w tym, że do Morza Martwego nie każdy powinien wchodzić. Jeżeli mamy uszkodzony naskórek, a nawet małe zranienie, nie powinniśmy nawet zbliżać się do wody. Podobno w średniowieczu torturowano skazańców, posypując rany solą – sądzę, że odczucia mogą być podobne.
– Ten człowiek ma hemoroidy – mówi mi jeden z miejscowych na widok turysty, krzyczącego z bólu kilka metrów od brzegu. Nie wiem, skąd to wiedział i nie chciałem w to wnikać, ale przykład był bardzo wymowny. Podobno lepiej też nie wchodzić do wody zaraz po goleniu.
Warto pamiętać, że Morze Martwe nie sprzyja pływaniu, a najmniejszy kontakt oka z wodą jest nieprzyjemny i niebezpieczny. Trzeba natychmiast je przemyć np. pod prysznicem, dostępnym jednak tylko na wydzielonych plażach.
Pamiętajmy też, że najwięcej zapłacimy za wejście na plaże obfitujące w legendarne lecznicze błoto, którym masowo okładają się turyści.
Okłady z błota
Fot. Shutterstock.com
Jedziemy krajową „90” z północy na południe, najniżej położoną drogą świata. Po jednej stronie ciągną się góry, po drugiej – morze. Co kilkanaście kilometrów, pośrodku niczego, wyrasta małe miasteczko. To kompleksy luksusowych hoteli, które mają przyciągać tu bogatych turystów. Jest ich coraz więcej. Hotelowy boom wiąże się z badaniami naukowymi i produkcją kosmetyków.
Na początku XX wieku stało tu jedynie kilka hotelików. Wszystko zaczęło się, gdy wypuszczono pierwsze produkty na bazie substancji wydobywanych z morza... Dziś w niemal całym nadmorskim rejonie można znaleźć hotele o różnym standardzie, w których magnesem na turystów są zabiegi SPA. Ośrodki prześcigają się w urozmaicaniu swojej oferty, ale za luksus na pustyni trzeba słono zapłacić. Nawet najtańsze turnusy są droższe niż wczasy w najpopularniejszych śródziemnomorskich kurortach. Od czasu do czasu można trafić na ofertę, która nie zrujnuje naszego portfela.
Na pustyni poza hotelami nie ma zbyt wielu atrakcji. Na szczęście Jerozolima i Tel Awiw leżą ok. 70 i 100 km dalej.
Przejdź do GALERII, żeby zobaczyć najpiękniejsze miejsca wokół Morza Martwego.
W przypływie niepohamowanej ciekawości odwiedzam jeden z wielu sklepików na wybrzeżu. Jest ich tutaj tyle, że trudno do któregoś w końcu nie trafić. Półki zastawione są kosmetykami. Wszystkie opakowania obowiązkowo z napisem „Dead Sea”. Są mydełka, szampony, kremy i balsamy.
Staję przy jednym z regałów z podejrzanie wyglądającymi woreczkami. Ktoś zapakował do nich błoto i sprzedaje je po kilkadziesiąt złotych za sztukę. Słowem, złoty biznes. Mój izraelski towarzysz nie kryje oburzenia, widząc mój śmiech, i zaczyna tłumaczyć, że to przecież najlepsze błoto na świecie. Dodaje też, że sama Kleopatra setki lat temu kazała je sobie przywozić.
Na początku podchodziłem do tego sceptycznie, ale okazało się, że błoto jednak się sprzedaje. Klienci chwytają po kilka worków i pędzą do kasy. O co w tym wszystkim chodzi? Oczywiście o minerały – wszechobecne i wszystko leczące. Sam smaruję się nimi na plaży. Po 20 minutach okład zaczyna jednak nieźle piec. Widząc moją reakcję, starsza pani z polskiej wycieczki z matczyną czułością recytuje zalecenie z przewodnika. Zmyłem, jak przykazała, i przyznam szczerze, uczucie „po” jest niesamowite. Nawet facet odkrywa, że to całkiem przyjemne mieć delikatną skórę.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Kazachstan to kraj nie tylko stepów i jurt. Odkrywamy jego piękno
- Szukamy raju w Tajlandii Południowej. Jak znaleźć wyspę na wymarzony urlop
- Festiwal dla ludzi o mocnych nerwach. Przekłute policzki i siekiery w plecach....
- Do Kazachstanu pojedziemy bez wizy. Już od Nowego Roku!
- To koniec wspinaczek na pagody w Mjanmie
- Miasto marzenie. Jak dziś wygląda Suchumi?