Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Asterousia – to tutaj zaczyna się historia Grecji
Łukasz Długowski, 22.06.2018
Kapetaniana
Przed fortecą Koules w Heraklionie, Daskalogiannisa żywcem obdzierano ze skóry. Podobno milczał. Może chciał ulżyć bratu, któremu kazano się przyglądać. Nadaremno, brat i tak oszalał. Był 17 czerwca 1771 r. i wraz ze śmiercią Daskalogiannisa skończyło się kolejne, bezowocne powstanie Kreteńczyków przeciwko Turkom. Spośród 1300 powstańców udało się uciec niewielkiej grupie. Osiedlili się ponad 100 km na zachód od rodzinnej Sfakii. Ich nowym domem stały się zrujnowane, kamienne zabudowania w paśmie górskim Asterousia na południu Krety. Wioska Kapetaniana była w niewiele lepszym stanie pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, kiedy po raz pierwszy przyjechał do niej Marcos, który miał być moim gospodarzem i przewodnikiem. Przyjechał, zakochał się i został.
Kiedy powstańcy wybierali to miejsce na wyspach greckich do życia, pewnie nie brali pod uwagę niesamowitego widoku, jaki roztacza się stąd na Morze Libijskie. Przy bardzo dobrej widoczności przez lornetkę można wypatrzeć oddaloną o blisko 200 km Afrykę. Morze jest błękitne albo ciemnoniebieskie, najczęściej puste i spokojne. Kiedy latem na wybrzeżu jest ponad 30 stopni, tutaj jest nieco ponad 20 – stan idealnej równowagi.
W wiosce mieszka kilkadziesiąt osób, większość to emeryci, młodzi uciekli. Na weekendy i wakacje przyjeżdża klasa średnia z Aten i Heraklionu. W Thalori, agroturystyce Marcosa, szukają tego, co kiedyś było specjalnością całej Grecji: wolnego od chemii jedzenia, gościnności i niczym nieskażonej natury.
Powstańcy-uciekinierzy wybrali to miejsce pewnie ze względu na niedostępność – wioska wciśnięta jest w strome, górskie zbocze, do którego jeszcze 50 lat temu nie prowadziła żadna droga. Dzisiaj jest kilka szutrowych i jedna asfaltowa, wszystkie kręte i strome, nie dla początkującego kierowcy.
Święta góra i mekka wspinaczy
Drugim powodem mogło być bezpośrednie sąsiedztwo Kofinas (1231 m n.p.m.), świętej góry Minojczyków. Kiedy 3500 lat p.n.e. na terenach przyszłej Polski ludzie nie mieli pojęcia, czym jest ziemianka, na Krecie Minojczycy żyli w pałacach wyposażonych w kanalizację, a na szczycie Kofinas oddawali cześć swoim bóstwom. Pozostałości sanktuarium z tamtego okresu zostały odkryte w 1960 r. Były wśród nich gliniane znaki, figurki, metalowe talerze i ofiary wotywne w kształcie ludzkich części ciała. Te ostatnie są najcenniejsze. – Na czarnym rynku możesz za jedną sztukę dostać kilkadziesiąt tysięcy euro – mówi Marcos. Dlatego co roku po górze kręcą się poszukiwacze skarbów z wykrywaczami metali.
Tłum na wierzchołku góry można jeszcze spotkać 14 września, w Święto Krzyża. W małym, kamiennym greckokatolickim kościółku odbywa się obrzęd, który niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem; jest zapożyczony wprost z kultury minojskiej. Na Kofinas rosną trzy drzewa, które wydają małe, czerwone owoce wielkości fasoli. Miejscowi twierdzą, że to jabłka, mające cudowną, uzdrawiającą moc. Dzień wcześniej zrywają je, moczą przez noc w wodzie, żeby następnego dnia ksiądz je poświęcił i rozdał wiernym do jedzenia. Kofinas jest jednym z ostatnich miejsc w całej Grecji, gdzie nadal praktykuje się ten obrzęd.
Kofinas dla wspinaczy
Północna ściana Kofinas, podobnie jak cała okolica, jest najlepszym na Krecie terenem wspinaczkowym. Z tego powodu Czech Zbynek Cepala przeniósł się tutaj jakieś 30 lat temu. W okolicznych skałach wytyczył kilkadziesiąt dróg i napisał o nich już dwa przewodniki. Teraz pracuje nad zamontowaniem via ferraty w kanionie u podnóża Kofinas. – Na razie mamy ubezpieczone 300 m. Trasa najpierw wiedzie wąskim kanionem wysokim na 20-50 metrów. Potem przechodzi na zbocze góry i urywa się nad przepaścią. Na jej skończenie potrzebuję jeszcze kilku lat – opowiada, prowadząc mnie dnem wąwozu.
Chociaż Zbynek zapewnia, że via ferrata należy do łatwiejszych, drżą mi nogi. Za każdym razem, kiedy przepinam uprząż, dwa razy sprawdzam, czy wszystko jest na swoim miejscu. Ale Zbynek ma czas, nigdzie mu się nie spieszy. Tutaj nikomu się nie spieszy.
Pomimo drabinek i stalowych lin wąwóz wciąż nadaje się do uprawiania kanioningu, ale żeby przeżyć prawdziwe wyzwanie, trzeba pojechać do oddalonej o kilkanaście kilometrów wioski Paranymfi. Na jej obrzeżach tryska Ambas, najwyższy, 145-metrowy wodospad na Krecie. Jego pokonanie to już wyższa szkoła jazdy. Przejście całości – 4 km – zajmuje 4 godziny. Tylko przez kilkanaście pierwszych metrów stopy mają się na czym oprzeć, potem wisi się w powietrzu i wierzy w to, że lina się nie przetrze, a uprząż utrzyma ciężar.
Orłosępy i dzikie „dachowce”
Każdego wieczoru obiecujemy sobie z Marco, że następnego ranka wstaniemy o piątej i pójdziemy na szczyt Kofinas. W pobliżu wierzchołka są gniazda zagrożonych wyginięciem orłosępów. W regionie żyje zaledwie kilka osobników. Najłatwiej można je wypatrzyć o wschodzie słońca, siedząc właśnie na wierzchołku Kofinas.
Orłosępy w locie imponują prawie 3-metrową rozpiętością skrzydeł i lekkością, z jaką się poruszają. Według legendy jeden z nich jest odpowiedzialny za śmierć Ajschylosa, wybitnego greckiego tragika z przełomu VI i V w. p.n.e. Podobno ptak pomylił jego łysinę z kamieniem i chcąc rozbić skorupę żółwia, spuścił mu go na głowę. Orłosępy postępują tak do dzisiaj, chociaż częściej niż żółwie zrzucają kości, którymi się żywią. Kawałki, które nie są wystarczająco małe, żeby je połknąć, zrzucają z kilkunastu metrów na skały, stąd miejscowi nazywają je połykaczami kości.
Nigdy nie udaje nam się zebrać odpowiednio wcześnie, żeby je spotkać, ale podczas jednej z przejażdżek samochodem natrafiamy na stado sępów płowych, których na Krecie jest ponad 100. – Jesteś szczęściarzem, Luka. Niektórzy wypatrują ich całymi dniami, a ty za pierwszym razem, przypadkiem, zobaczyłeś 9.
Dużo rzadszy niż sęp jest kreteński dziki kot, który nie występuje nigdzie indziej na świecie. Wygląda mniej więcej jak zwykły dachowiec, ale żyje dziko i unika kontaktu z ludźmi. Po raz pierwszy opisano go w 1953 r., a następnie przez lata uważano za gatunek wymarły. W 1966 r. ekspedycja badawcza Uniwersytetu w Perugii złapała jednego osobnika, a rok później kolejnego znaleziono martwego. Według jednej teorii kot jest po prostu zdziczałą wersją dachowca, według innej – endemicznym gatunkiem, który żył na Krecie, zanim ta 15 mln lat temu odłączyła się od Europy.
Zwierzętami, które w Asterousi występują na pęczki, są za to kozy. Gdziekolwiek pójdę, cokolwiek zjem czy wypiję, wszystko związane jest z tymi zwierzętami. Budzę się i kładę spać przy akompaniamencie beczenia i dzwonków, które wiszą im u szyi. Marcos także ma małe stado liczące blisko 300 sztuk. Codziennie dokarmia je jego ojciec, Michalis. – Karmimy je kukurydzą, choć tak naprawdę nie musimy tego robić, mają wystarczająco dużo zieleniny w górach – wyjaśnia, kiedy jedziemy do nich z paszą. Robi się to po to, żeby mieć je w jednym miejscu na wypadek dojenia albo uboju. Zjeżdżając szutrową drogą, Michalis trąbi bez ustanku, dając kozom znać, że zbliża się czas karmienia. Z okolicznych wzgórz zaczynają spływać beczące, czarno-brązowe strumienie. – Karmienie dzieli się na trzy etapy – opowiada Michalis. Kukurydzę najpierw wysypuję w zamkniętej zagrodzie. Przychodzą do niej najbardziej ufne kozy. Potem w półotwartej dla tych średnio ufnych. A na koniec, na otwartej przestrzeni, wtedy do jedzenia zabierają się dzikusy.
Kiedy wracam, Michalis pokazuje mi małe stado, wypasające się na sąsiednim wzgórzu. – Tu jest jakieś 40 kóz, należą do sąsiada – mówi. Ma 86 lat i kłopoty z sercem, nie może już się nimi zajmować tak jak kiedyś. Chce je sprzedać. Kupimy je, ale pod warunkiem, że będzie nam przy nich pomagał. On i te kozy to całość, nie możemy ich rozdzielić. A poza tym zostało mu pewnie z pół roku życia, niech je spędzi tak jak całą resztę. Kiedy mówię mu, że w moim mieście sąsiad pewnie ucieszyłby się z tego, że komuś się nie powodzi, odpowiada: – Widzisz, nie możesz być szczęśliwy, jeśli twój sąsiad jest nieszczęśliwy. Tworzycie całość, szczęśliwa może być tylko całość.
Klasztor Koudoumas
Całe południowe wybrzeże Krety usiane jest jaskiniami, ale te, które znajdują się na terenie Asterousi, mają szczególne znaczenie. Na kilka tysięcy lat przed naszą erą zamieszkali w nich pierwsi osadnicy, którzy przypłynęli z północnej Afryki. Kiedy w krajach Basenu Morza Śródziemnego zaczęło się rozprzestrzeniać chrześcijaństwo, jaskinie przejęli mnisi, a Asterousia stała się centrum Kościoła greckokatolickiego.
Szczególnie wpływowym ośrodkiem był rejon wokół klasztoru Koudoumas. Ślady pierwszej świątyni pochodzą z V w. n.e., podwaliny obecnego klasztoru powstały prawie 800 lat później. Skupili się wokół niego pustelnicy, żyjący w dziesiątkach pobliskich jaskiń. Warunki były idealne – do Koudoumas nie prowadziła żadna droga, a od reszty Krety oddzielały go wysokie góry. Jedyną możliwą drogą dotarcia było morze i stamtąd właśnie przyszła zguba. – W XV wieku Koudoumas, podobnie jak całe południowe wybrzeże, było regularnie grabione przez piratów – opowiada mi jeden z mnichów. W końcu duchowni przenieśli się w głąb wyspy. Klasztor na ponad 300 lat popadł w ruinę, dopiero w 1870 r. odrestaurowali go dwaj mnisi – Eumenios i Parthenios. Otoczyli go wysokim, kamiennym murem, przez co z zewnątrz Koudoumas przypomina bardziej twierdzę niż miejsce modlitwy. W jednej z kapliczek wystawione są kości i czaszki mnichów służących kiedyś w zakonie. Każda ma wypisaną na czole datę śmierci, imię właściciela i krótką historię życia. Najstarsza pochodzi z 1839 r. – Moja też tu kiedyś trafi – uśmiecha się mój przewodnik.
Koudoumas nadal pozostaje jednym z najbardziej odosobnionych klasztorów na Krecie. Myślałem, że w związku z tą izolacją mnisi będą mrukami poddanymi surowym regułom życia zakonnego. Wręcz przeciwnie. Okazują się brodatymi, przyjaznymi misiami przy kości. Nie wygląda na to, by surowo przestrzegali zasad życia zakonnego i odmawiali sobie przyjemności. Dla mnie, w letnim palącym słońcu, przyjemność może być tylko jedna: kąpiel w morzu.
Koudoumas leży zaledwie 40 m od morza; skracam zwiedzanie i wybiegam za mury. Na plaży nie ma leżaków, parasoli, turystów. Jestem ja, Asterousia i Morze Libijskie. Bezkresny, wielki błękit.
Asterousia praktycznie
Dojazd
Z Warszawy, Katowic i Wrocławia liniami Ryanair do Chanii, na zachodzie wyspy. Wizz Air do Heraklionu, stolicy Krety. Aegean Airlines z przesiadką w Atenach, latają zarówno do Chanii, jak i Heraklionu. Tanie linie lotnicze: ceny od 300 zł/ os. w dwie strony, Aegean Airlines od 1200 zł/os. w dwie strony.
Na wyspie trzeba wypożyczyć samochód albo zamówić transport u Marcosa. Przejazd z Heraklionu zajmuje nieco ponad godzinę, z Chanii dwie. Auto można wypożyczyć na lotniskach, cena za samochód w klasie ekonomicznej zaczyna się od 30 euro za dobę.
Noclegi
W Kapetanianie funkcjonuje tylko kompleks agroturystyczny Marcosa, www.thalori.com. Ceny ustalane są indywidualnie i zależą od długości pobytu. W Ajios Ioannis, wiosce leżącej poniżej, tuż nad brzegiem morza można wynająć pokój. Informacje dotyczące cen znajdziemy w jednej z dwóch miejscowych tawern.
Atrakcje
Kapetaniana i najbliższa okolica niemal nie posiada infrastruktury turystycznej. Marcos jest właściwie jedynym przewodnikiem, który organizuje wszystkie możliwe aktywności: trekking, kanioning, obserwacje ornitologiczne ptaków, zwiedzanie zabytków, jaskiń, wspinaczkę skałkową i transport na małe, zapewniające prywatność plaże. Ceny wycieczek zaczynają się od 20 euro za osobę i zależą od wielkości grupy.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Dlaczego Zakynthos to Zante? Grecka wyspa, która podbiła serca Polaków
- WYSPY GRECKIE Cyklady aktywnie – praktyczne informacje
- Wyspy greckie: 20 najciekawszych wysp greckich na wakacje
- Via ferraty i klasztory na południu Krety, czyli wszystko dookoła inne niż plaża
- Wyspy greckie: Korfu. Na początku był kolor
- Korfu – co warto zobaczyć na najzieleńszej wyspie greckiej?