Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Atrakcje Lanzarote nie z tej ziemi. Ta wyspa przypomina inna planetę
Mieczysław Pawłowicz, 11.06.2018
Gdyby nie zapalane o zmierzchu światła Arrecife i Puerto del Carmen, lądowanie na lotnisku Lanzarote mogłoby przypominać lądowanie na Księżycu. To samo musiał zapewne czuć Neil Armstrong przed swoim „małym krokiem dla człowieka, ale wielkim skokiem dla ludzkości”. Zresztą NASA w ramach szkolenia pokazywała astronautom zdjęcia z tej kanaryjskiej wyspy, żeby wiedzieli, jakich widoków mogą się spodziewać.
NA TEMAT:
Wulkaniczne podziemia Lanzarote
Kto przespał lądowanie, ten na pierwszą wycieczkę powinien udać się na północ wyspy. To obowiązkowy punkt każdej wycieczki po atrakcjach Lanzarote. Niewielką La Graciosę – jedną z trzynastu Wysp Kanaryjskich – widzimy ze stromego klifu niczym z okien samolotu. I nawet jeśli ktoś narzekał na ponure pola wulkaniczne, przez które przejeżdżał, to teraz zmieni zdanie. Tym bardziej, jeśli uda mu się spojrzeć pod twardą skorupę lawy.
Między portem Arieta a Orzola znajdują się dwie atrakcje, których nie wolno pominąć na turystycznym szlaku. Geneza ich powstania w obu przypadkach jest podobna. Gorąca lawa zastygała na zewnątrz, ale w środku płynna nadal sunęła do Atlantyku. Powstał w ten sposób system grot i podziemnych korytarzy. Jednym z najbardziej niezwykłych jest Cueva de los Verdes. Warto właśnie stąd zacząć zwiedzanie podziemi wulkanicznych, żeby przekonać się o ich właściwościach akustycznych, a także ulec fantastycznym złudzeniom. Zgodnie z życzeniem przewodników, nikomu nie zdradzam niespodzianek, jakie nas tam czekają, ale nie powstydziłby się ich nawet David Copperfield.
Tuż obok znajduje się Jameos del Aqua, olbrzymi dwukilometrowy korytarz, którego wnętrzem płynęła niegdyś lawa, jest teraz jednym wielkim ogrodem i rezerwatem. Do ogromnej pieczary, gdzie w podziemnym jeziorku żyją białe, ślepe kraby schodzi się jak do kościoła. Niestety, podniosły nastrój podkreślony przez hipnotyzującą muzykę dzwonków niszczy czasem zwykła gadanina zbyt wielu turystów.
Cezar Manrique i jego dzieło
Lanzarote mogłaby zostać zabudowana przez hotelowe wieżowce, gdyby nie twórca wyjątkowej architektury wyspy, Cezar Manrique. Malarz, rzeźbiarz, architekt – artysta awangardowy i postać nietuzinkowa. W czasie wojny domowej w Hiszpanii walczył po stronie generała Franco. Potem studiował na Uniwersytecie La Laguna i w Akademii Sztuk Pięknych San Fernando w Madrycie. Po jednej z wystaw w Nowym Jorku zmęczony wielkomiejskim życiem postanowił wrócić na rodzinną wyspę Człowiek nie został stworzony do życia w takiej sztuczności – pisał do swego przyjaciela Pepe Damasco.
Manrique wrócił do Hiszpanii w samą porę. Pobliska Gran Canaria już wystrzeliła dziesiątkami wysokich hoteli, a w stolicy Lanzarote właśnie postawiono kilkunastopiętrowy klocek Gran Hotelu. Od tego czasu architekt wziął sprawy w swoje ręce. Zapewne przydało się umiłowanie dyktatury – tym razem bez armii i karabinów. Manrique wprowadził reżim architektoniczny. Oferował swoje usługi władzom i bezpłatnie przygotował kilka projektów domków nawiązujących do tradycji. W chudych latach miejscowa ludność nie mogła sobie pozwolić na inną farbę niż pochodzącą z pokruszonego wapienia. To dlatego teraz wszystkie domy są pomalowane na biało. Nie jest to jednak jedyny przejaw działalności artysty. Wizytówką wyspy stały się obiekty wykorzystujące jej naturalne walory.
Purpurowe Wyspy i wulkaniczne wino
Obok Jameos del Agua taką wizytówką w miejscowości Guatiza jest Ogród Kaktusów. Dobrze, że nastała era fotografii cyfrowej, bo niemal każdy turysta wpada w szał fotografowania. Znajduje się tu ponad tysiąc gatunków rozmieszczonych na czarnej i rudej ziemi, naturalnych kolorach tej wyspy. Jak wszystko w projektach Cezara Manrique, sam ogród jest zbudowany koliście niczym krater wulkanu, co jest także nawiązaniem do tradycji.
Przed erą turystyczną i tworzywa sztucznego na kaktusach żerowała niepozorna mszyca, Dactylopius coccus. Jej karminowy barwnik, koszenila, był niegdyś głównym produktem eksportowym zarówno Lanzarote, jak i pobliskiej Fuerteventury. Kolor ten stosowano do farbowania czerwonych mundurów armii angielskiej i strojów kardynalskich w Watykanie. To dlatego czasem wyspy nazywa się Purpurowymi (podobnie jak te przy wybrzeżu marokańskim). Po wynalezieniu sztucznych barwników zapotrzebowanie radykalnie zmalało, jednak nawet jeśli nie służymy królowej Elżbiecie II, koszenilę spotykamy w życiu codziennym. Słynny włoski aperitif Campari swój kolor zawdzięcza właśnie koszenili. Nie jest to więc właściwy drink dla ortodoksyjnych wegetarian. Powszechnie stosowane jest farbowanie choćby czereśni koktajlowych czy... jogurtu truskawkowego. Dla niepoznaki produkty mają na etykietach z nazwami składników symbol E120.
Skoro hodowla mszyc na kaktusach jest już nieopłacalna, to co można uprawiać na tej wulkanicznej pustyni? Nie ma tu naturalnych źródeł słodkiej wody. Jak więc wytrzymują tu rośliny, niepodlewane przecież wodą odsalaną?
Okazuje się, że już dawno mieszkańcy potrafili wykorzystać wulkaniczny żużel. Porowate grudki świetnie absorbują wilgoć z powietrza. Wystarczy więc przysypać np. krzewy winne kilkunastocentymetrową warstwą takiej gleby i problem podlewania mamy z głowy. Delikatne winogrona chroni dodatkowo od wiatru sieć niskich murków.
Podobne do olbrzymich plastrów miodu plantacje zajmują centralną część Lanzarote, ale turyści odwiedzają je równie tłumnie jak plaże. Wino „wulkaniczne” jest doprawdy wyborne, a prócz winnic warto też odwiedzić Casa Museo del Campesino, gdzie zobaczymy jak wyglądało życie „conejeros”. Tak potocznie nazywają się mieszkańcy wyspy, ze względu na króliki będące podstawą ich wyżywienia.
Park Narodowy Timanfaya
Osiemnastowieczne przekleństwo wyspy – seria wybuchów wulkanicznych – jest teraz jednym z błogosławieństw wykorzystanych przez genialnego architekta. Park Narodowy Timanfaya stał się światowym rezerwatem biosfery. Obszar można zwiedzać autobusem. Przez kosmiczne krajobrazy prowadzi droga niewiele szersza od pojazdu, budowana bez pobocza, tak aby zniszczyć jak najmniejszą część pola lawy. Nic dziwnego, ślad stopy odciśnięty w takim wulkanicznym podłożu może zachować się przez kilka lat! Dlatego bez sprzeciwu wsiadamy do zamkniętego pudełka autokaru. Przez chwilę rzeczywiście można uwierzyć, że jesteśmy na innej planecie i nie wiadomo, czy za bezpiecznymi oknami znajdzie się wystarczająca ilość tlenu. Tym bardziej, że grzeje nie tylko słońce z góry, ale i ziemia z dołu.
Obok restauracji zbudowanej tylko i wyłącznie ze szkła i stali turystom pokazuje się trzy doświadczenia. W pierwszym strażnik parku wykopuje nieco żwiru wulkanicznego, ot tak, tuż spod powierzchni i podaje nam do rąk. Nikt jednak nie utrzymuje długo garstki kamyków – najpierw ciepłe, nagle zaczynają parzyć ręce. Mają prawo, ich temperatura sięga 60 stopni Celsjusza.
Drugie doświadczenie jest jeszcze bardziej efektowne. Nad wylotem minikrateru ułożone są suche krzewy. Przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje. Powolna smuga dymu jest nie większa od papierosowej. Nagle bucha ogień i w oka mgnieniu trawi wysuszony krzew. To dlatego restauracja musiała być zbudowana z niepalnych materiałów. Jednocześnie jest to jedno z niewielu miejsc na Ziemi, gdzie można zamówić danie z grilla wulkanicznego.
Wykopanie wielkiej studni to jak dostanie się do wnętrza piekieł. Niejedna łopata rozgrzana do czerwoności po prostu się stopiła.... Lekki zapach siarki i wszędobylski diabełek, symbol zaprojektowany oczywiście przez Manrique, nasuwają jednoznaczne skojarzenia. O tym, że wnętrze jest jeszcze dość aktywne i naprawdę piekielnie gorące, przekonuje nas trzecie doświadczenie.
W ziemię wbito sześciometrowe rury, do których strażnik wlewa nieco wody. Jeszcze nic się nie dzieje i wszyscy czekamy z napięciem. Kiedy strażnik stwierdzi, że już pora, wlewa całe wiadro i na wszelki wypadek odskakuje szybko, i to na stronę nawietrzną. Powstający minigejzer ogłusza i zaskakuje świstem i hałasem. Strumień wody i pary wybija w górę na kilkanaście metrów i aż trudno uwierzyć, że jest to tylko kilka litrów.
Nie przegap na Lanzarote:
- Park Timanfaya. Obejmuje swoim zasięgiem Góry Ognia na Lanzarote. Pola lawowe powstały w czasie wybuchów w latach 1730-36 i ponownie w 1824 r. Można je podziwiać w trakcie objazdowych wycieczek autokarowych. Turyści przyjeżdżający własnymi autami muszą je zostawić na parkingu przed Centrum i przesiąść się do autokarów podstawionych przez władze parku. Autobusy odjeżdżają w miarę zapełniania się miejsc. Największe kolejki tworzą się ok. południa.
- Jameos del Aqua. Bajkowe jeziorka położone w tunelu lawowym, słynące z obecności małych ślepych krabów albinotycznych (Munidopsis polimorpha), jednego z symboli wyspy. Czynne od 10 do 18.30, a we wtorki i soboty dodatkowo od 10.00 do 24.30. Bilet kosztuje 9,5 euro, dzieci (7-12 lat) - 4,75 euro.
- Ogród Kaktusów. Ponad 7 tys. kaktusów reprezentujących 1100 gatunków. Naprawdę trudno uwierzyć, że jest ich aż tyle i że są tak różnobarwne. Jedna z największych atrakcji Lanzarote, do której można dojechać komunikacją publiczną. Czynna w godzinach od 10 do 17.45. Bilet wstępu kosztuje 5,80 euro, dzieci (7-12 lat) - 2,90 euro.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Ibiza klubowo, kulinarnie i aktywnie. Co zobaczyć na wsypie?
- Kreta - co warto tu zobaczyć, zjeść i kupić na pamiątkę?
- Malta straciła Lazurowe Okno. Symbol wyspy Gozo zniknął
- Wyspy Owcze – dlaczego warto odwiedzić pochmurny archipelag na Atlantyku
- Samochodem przez Irlandię Północną jedną z najpiękniejszych tras na świecie
- Rodos – najlepsze miejsce do nauki windsurfingu