Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Norwegia: Wyprawa Drogą Orłów i Trolli
Joanna Szyndler, 20.06.2012
Norweskie prawo Allemannstretten mówi jasno: każdy może korzystać z dóbr i uroków tutejszej przyrody! Wszędzie zatem dozwolone jest rozstawianie namiotów (oby tylko na jedną noc i z dala od domostw, zatoczek i punktów widokowych), spacerować po lasach, i tych państwowych, i prywatnych, zbierać grzyby i jagody. Jeśli ktoś zapragnie biwakować dłużej, wystarczy spytać gospodarza o pozwolenie. Dzika przyroda to to, co Norwegia ma najcenniejszego, zaczynając od słynnych fiordów, przez lasy, jeziora, aż po jedne z najstarszych w Europie gór – Gór Skandynawskich. Outdoor jest tutaj sposobem na życie, na wielogodzinne wędrówki wyruszają nawet ci, którzy jeszcze chodzić się nie nauczyli. Na szlakach często można spotkać rodziców wnoszących na szczyt swoje dzieci na plecach. My czasu mamy niewiele, a plan jak zwykle jest napięty. Dlatego krainę fiordów zachodnich przemierzymy czasem o własnych siłach, innym razem samochodem, promem, a nawet canoe. Wybieramy punkty i trasy najbardziej malownicze, aby z góry popatrzeć na mistera norweskich fiordów Geirangera, pokonać niezliczone zakręty słynnej Drogi Orłów i Drogi Trolli. Zanim jednak ruszymy w trasę, chcemy koniecznie spróbować, podobno najlepszych w całej Norwegii, gofrów i ciasta z sosem malinowym w latarni Alnes – samotni położonej na obrzeżach secesyjnego miasta Alesund. Nawet w szczycie sezonu więcej tutaj mew niż turystów. Gdy tylko zejdzie się z utartego szlaku, w Norwegii o „sam na sam z przyrodą” nietrudno.
NA TEMAT:
Alesund
Ze wzgórza Aksla widać Alesund najlepiej: kolorowe kamienice, otaczające miasto wzgórza, wodę i okoliczne wyspy, przystanie i jachty. Dostrzec można także niewielką, czerwoną latarnię morską, która nie prowadzi już łodzi do portu, a stała się za to ulubionym miejscem mieszkańców do wynajęcia na noce poślubne. W latarence Molja, o średnicy zaledwie 3 m2, architekci znani m.in. z projektu opery norweskiej w Oslo zagwarantowali wszystko, co nowożeńcom potrzebne: duże łóżko, łazienkę, barek, ciszę, spokój i przede wszystkim kameralną, intymną atmosferę. Po 418 stopniach schodzę ze wzgórza Aksla, aby w końcu przyjrzeć się latarni i całemu miastu z bliska. Alesund jest jednym z najważniejszych portów na zachodnim brzegu i rybną stolicą Norwegii. To stąd pochodzi większość norweskich dorszy, które – eksportowane na południe Europy – stają się narodową potrawą Portugalii. Kiedyś po rozrzuconym na wyspach mieście trzeba było przemieszczać się promami, dziś wszystkie elementy układanki połączyły tunele. Spacerując wąskimi uliczkami i wzdłuż zatoki, wciąż spoglądam a to w górę, a to w dół, prawie przezroczysta woda pełna jest ryb, skorupiaków i ukwiałów, różnobarwne kamienice Alesund zdobią roślinne ornamenty. Aby odkryć tajemnice norweskiego Art Nouveau, kierujemy się do Centrum Secesji, urządzonego w dawnej, stylowej aptece. Multimedialna winda przenosi nas do początku XX wieku, kiedy to w nocy 23 stycznia 1904 roku wybuchł w mieście wielki pożar, który pozbawił dachu nad głową około 1000 osób. Po tragedii do miasta zjechali architekci i budowniczowie z całej Europy, i w 3 lata postawiono nowe Alesund według panującej wówczas mody – mody na secesję
Alesund - Geiranger
Alesund to nasze miejsce wypadowe, z którego ruszamy w poszukiwaniu najlepszych punktów widokowych zachodniej Norwegii. Bo przecież pięknymi widokami ten kraj stoi. I choć Alesund ma swój miejski urok, to jednak przyroda jest magnesem przyciągającym do Norwegii. Jedziemy wolno, nawet bardzo... Tutaj mało kto wyprzedza, mało kto przekracza dozwoloną prędkość. Przepisem na troszkę nudną, ale za to bezpieczną jazdę są zdyscyplinowani mieszkańcy i wysokie mandaty. Dojeżdżamy do Magerholm, gdzie czeka nas przeprawa promowa do Ørsneset. Wieje tak bardzo, że po 10 minutach podziwiania górzystych, zielonych wysp znów chowam się do samochodu. Czapka i rękawiczki przydają się w Norwegii nawet w środku lata! W miejscowości Hellesylt wsiadamy na kolejny prom. Ten rejs nie będzie już łącznikiem, a główną atrakcją całego wyjazdu. Tym razem mimo chłodu nie opuszczam pokładu nawet na 5 minut. Wpływamy bowiem do fiordu Geiranger otoczony stromymi zboczami – ten najsłynniejszy, najczęściej obfotografowywany fiord świata. Góry niby bardzo wysokie nie są, niższe od naszych Bieszczad, ale gdy patrzy się na prawie pionową ścianę z poziomu praktycznie 0 m n.p.m. zmienia się perspektywa. Od czasu do czasu udaje mi się dostrzec wodospady i opuszczone osady ludzkie położone tuż nad przepaściami. Ostatni gospodarz porzucił dom położony nad fiordem w 1961 roku, a do dziś krążą legendy o przywiązywaniu na linach dzieci do palików, aby przy upadku w przepaść można było wciągnąć je na górę. W zatoce nie jesteśmy niestety sami. Co pewien czas mijają nas ogromne promy z setkami, niekiedy tysiącami turystów na pokładzie. Przy tych olbrzymach nasza łódź wydaje się niewielką Omegą. Kolejki do portu na szczęście nie ma, spokojnie dobijamy do brzegu miasteczka Geiranger. Aby zobaczyć słynny fiord przypływa tu ok. 600 tys. turystów rocznie, co jak na zaledwie 3-miesięczny sezon daje ok. 6 tys. gości dziennie! „Jak znosicie takie tłumy?”, pytam po zejściu z pokładu mieszkańców niewielkiego miasteczka. „Mamy długi czas na regenerację sił. Zimą do odciętego od świata Geiranger nie przyjeżdża prawie nikt”. Miejsce pustoszeje już po południu, gdy promy odbijają od brzegu, mało kto zostaje tu na noc.
Cały artykuł przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu Podróże.
Polub nas na Facebooku!