Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Norweskie fiordy – które na początek?
Agnieszka Rodowicz, 7.03.2018
Na pierwsze spotkanie z fiordami wybieram się z grupą znajomych nad Hardangerfjord. Po drodze zatrzymujemy się w Bergen. Zaczynamy zwiedzanie od nabrzeża ze znanym targiem rybnym. Fisketorget to królestwo ryb, krabów, krewetek, homarów, małży i ostryg – surowych, gotowanych, wędzonych, sprzedawanych na kilogramy i sztuki, w postaci sałatek, sushi czy kanapek.
Potem wędrujemy na Stare Miasto, czyli Bryggen. Jego charakterystyczne drewniane domy znajdują się na liście UNESCO. Niemal każdy ma inny kolor. Dawniej najwięcej malowano na specyficzną czerwień, która powstawała z połączenia białej (najtańszej) farby z rybią krwią. Między domami ciągną się wąskie przejścia, galeryjki, schody i pomosty. Ten nietypowy układ urbanistyczny nie zmienił się od setek lat, ale jako że drewniane Bergen kilka razy płonęło, to z najstarszej zabudowy nie zostało wiele.
Na koniec wizyty robimy zakupy w supermarkecie i ruszamy w kierunku Jondal. Drogą należącą do Narodowych Szlaków Turystycznych (lista najpiękniejszych tras w Norwegii) jedziemy do Ulvik, wśród kwitnących czereśni i jabłoni. Okolice fiordu Hardanger słyną z łagodnego klimatu i sadów owocowych. To tu wyrabiane są norweskie cydry. W Ulvik odwiedzamy Ulvik Frukt & Cideri, gdzie poznajemy tajniki produkcji trunku. A po dniu pełnym wrażeń odpoczywamy w naszym domku.
NA TEMAT:
Lodowiec między fiordami
Następnego dnia ruszamy wcześnie rano w kierunku Jondal. Krajobraz zmienia się całkowicie. Droga pnie się coraz wyżej i wyżej, roślinność rzednie, po jakimś czasie już tylko trawy huśtają się na wietrze. Z czasem ustępują miejsca porostom, a potem niemal gołym skałom przypominającym cielsko wielkiego zwierza.
Choć jest czerwiec, pokrywają je płaty śniegu. Po skałach spływają strumyczki z topiącego się lodowca Folgefonna, trzeciego co do wielkości w Norwegii. Leży on na górzystym płaskowyżu między fiordami Hardanger, Sor i Akra. Z powodu globalnego ocieplenia powoli znika, ale wciąż jeszcze można po nim wędrować, wyłącznie w towarzystwie przewodnika.
Zarezerwowaliśmy wcześniej wycieczkę w biurze Folgefonni Breforarlag (www.folgefonni-breforarlag.no). Dostajemy raki, uprząż i czekany, wiążemy się linami i ruszamy na jeden z jęzorów – liczący ponad tysiąc lat Juklavassbreen. Zgrzytamy rakami po nagich skałach, chrupiemy po śniegu. Wielka biała przestrzeń wokół tonie we mgle. Dochodzimy do lodospadów i głębokich rozpadlin. Lód wydaje się błękitny, ale to tylko złudzenie.
Przed nami wyrasta pionowa ściana. Przewodnik pokazuje, jak ją pokonać. Trzeba wbić czekan w lód i podciągnąć się na nim, pomagając sobie przodami raków. Okazuje się to całkiem proste. Przewodnik idzie pierwszy i wkręca w lodowe ściany śruby, do których wpina ubezpieczającą nas linę, ostatni wykręca je i zabiera. Po kilku godzinach wracamy zmęczeni nie tylko wędrówką, ale i koncentracją, jaką trzeba utrzymać podczas lawirowania między lodowymi rozpadlinami. Ale następnego dnia czeka nas jeszcze większy wysiłek.
Trolltunga i najlepsze selfie na świecie
Wcześnie rano ruszamy w kierunku Oddy, a potem przez Tyssedal do płatnego parkingu w dolinie Skjeggedal. Zaczynamy podejście. Im wyżej, tym więcej śniegu. Z góry widać ciemnozieloną taflę jeziora Ringedalsvatnet. Zatrzymujemy się na odpoczynek po osiągnięciu płaskowyżu, na którym rozsiadło się kilka drewnianych domków. Pięknie tu, ale robi się coraz zimniej, ruszamy więc dalej.
Przeskakujemy mniejsze strumyki, przechodzimy drewnianymi kładkami ponad większymi i maszerujemy to w górę, to w dół. Mijamy turystów z plecakami – będą pewnie nocować z widokiem na fiord. Byłoby wspaniale, ale nie zazdrościmy im dźwigania ciężarów, bo i bez nich nie idzie się łatwo.
Po pięciu godzinach stajemy na skalnej półce niemal zawieszonej w powietrzu nad błyszczącym w dole jeziorem. Siadamy na skraju skały z nogami drżącymi ze zmęczenia i strachu. Obowiązkowo robimy zdjęcie, jako że Trolltunga to według rankingów jedno z najlepszych na świecie miejsc na selfie. Potem sięgamy po kanapki i czekoladowe batony, bo czeka nas jeszcze 10 km wędrówki. Na dół wracamy skonani. Ale było warto – nie tylko stanąć na Języku Trolla, ale i zobaczyć obłędne widoki!
Sognefjord
Następnego dnia żegnamy Hardangerfjord i jedziemy nad Sognefjord, najgłębszą i najdłuższą z zatok, wcinającą się w głąb lądu na 204 km. Po południu docieramy na Kjornes Camping nieopodal Sogndal, leżącego pośrodku fiordu. Nocujemy nad samą wodą.
Rano jedziemy do Flåm, skąd wybieramy się na wycieczkę szybką łodzią (www.fjordsafari.com, wycieczka z degustacją lokalnych kozich serów). Choć to początek lata, to dostajemy ciepły, wodoodporny kombinezon, czapkę i rękawiczki. Łódź mknie po wodzie i natychmiast robi się o 10 stopni zimniej. Przez lornetki obserwujemy pływające w fiordzie delfiny i wypoczywające na skałach foki. Zatrzymujemy się pod wodospadami, które spływają długimi, białymi nitkami z samej góry.
Podpływamy do kilku małych wiosek. Drewniane domki na palach stoją tuż nad wodą. Zatrzymujemy się w Undredal słynącym z produkcji kozich serów. Próbujemy czterech rodzajów – mnie najbardziej do gustu przypada brązowy, z serwatki i 10-procentowej krowiej śmietany, który słodko-słony aromat zawdzięcza karmelizacji. Do serów dostajemy podobny do macy flatbre, konfitury z moroszek, jagód i malin oraz śmietanę. I pyszny sok jabłkowy.
Po trzech godzinach wracamy i wsiadamy do starej kolejki Flåmsbanna (www.visitflam.com), która w ciągu godziny pokonuje przepiękną trasę między położonym nad morzem Flåm a górską stacją Myrdal na wysokości prawie 900 m n.p.m. Przejeżdżamy przez 20 tuneli i tuż obok wodospadów, podziwiając widoki na góry i fiord.
Kajakiem pod lodowiec
Ostatniego dnia jedziemy nad polodowcowe jezioro Styggevatnet, w którym przegląda się Austerdalsbreen, jedna z odnóg Jostedalsbreen – lodowca największego nie tylko w Norwegii, ale i całej Europie. Tam czeka już na nas przewodnik z Ice Troll. Wkładamy kapoki, wsiadamy do żółtych kajaków i płyniemy przez turkusowe jezioro, mijając dryfujące w wodzie mniejsze i większe góry lodowe (www.icetroll.com).
Po dwóch godzinach wiosłowania zbliżamy się do wysokiej na 45 m, zanurzonej w jeziorze ściany lodowca. Co jakiś czas z hukiem obłamują się wielkie kawały lodu i wzburzają nawet dwumetrowe fale. Bywa to bardzo niebezpieczne, dlatego nie możemy podpłynąć do lodowca na mniej niż 500 m.
Po południu przesiadamy się do łodzi motorowej, którą przewodnik zabiera nas z powrotem, ciągnąc uwiązane z tyłu kajaki. W drodze powrotnej przejeżdżamy jeszcze tzw. Snovein – śnieżną drogę z Lærdal do Aurland. Otwarta jest tylko od czerwca do października, a na resztę roku znika pod śniegiem. Nawet latem leżą tu jego płaty.
Droga wiedzie przez malowniczy płaskowyż, wśród jeziorek, w których odbijają się ośnieżone szczyty, chmury i czerwone, drewniane domki. Stajemy przy punkcie widokowym Stegastein na wysokości 650 m n.p.m., skąd ostatni raz patrzymy na Sognefjord. To już koniec naszej wycieczki. Szkoda, bo tyle jeszcze można by tu zrobić: pojeździć na rowerze, pożeglować, przejść via ferratę, skoczyć na bungee, polecieć paralotnią… A przede wszystkim popatrzeć na oszałamiające krajobrazy.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również: