Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Sielankowa Toskania jest jak dobra przyjaciółka
Toskania: kawa, wino, spritz
Rytm naszego dnia wyznaczają, jak to w Toskanii, przystanki na espresso. Podczas kawki Tomek opowiada o swoich przygodach. Najbardziej podoba mi się anegdota o znajomym kominiarzu, którego wysłano kiedyś do toskańskiej rezydencji Stinga. Skończywszy pracę, Giovanni spotyka na korytarzu Dustina Hoffmana. Ten, zaskoczony, zamiera na widok czarnego od sadzy mężczyzny, a jego zdumienie zamienia się w szok, gdy nieznający innych słów po angielsku Giovanni szczypie go w policzek i radzi „Don’t worry, be happy!”.
Tomek stara się również wytłumaczyć nam zawiłości demarkacyjne okolicy. Il Pino, Certaldo, Barberino, wszystkie położone są w dolinie rzeki Elsy, stąd w nazwach niektórych z nich (tak jak Barberino) przydomek „Val d’Elsa”. Cała prowincja zaś należy do rejonu Chianti Classico – to tu, jak przekonują miejscowi staruszkowie, których Tomek wita z imienia, produkuje się najlepsze wino na świecie. Na winie, mimo całodziennej degustacji, się nie znam, przypada mi za to do gustu spritz. Z klasycznym szprycerem nie ma to nic wspólnego – ten aperitif skomponowany jest z prosecco, wody gazowanej i, to najważniejsze, z gorzkiego likieru aperol. Do tego kawałek cytryny, limonki lub pomarańczy oraz miseczka czipsów gratis. Mógłbym pić i pogryzać cały dzień. Ale Tomek ma dla nas w Toskanii jeszcze wiele atrakcji.
NA TEMAT:
Toksańska la famiglia
Wita nas głowa wystająca z krzaków. Należy do Pietro Elia Maddalena – to znaczy przez niego została wykonana. Pietro w swej willi w Bagnano prowadzi kursy ceramiki dla pasjonatów z całego świata; my zastajemy u niego grupę Amerykanek, które przyjechały tu na kilkutygodniowy plener. Akurat wypalają własnego projektu kafle, używając japońskiej techniki raku – projekty z gliny wyjmowane są z pieca i wrzucane do wiadra z trocinami, gdzie na chwilę stają w płomieniach. Sam Pietro uchodzi za jednego z największych artystów ceramików we Włoszech. Tomek pracował u niego przed laty, jak sam mówi, był chłopcem do wszystkiego; dziś jest przyjacielem rodziny. Na jego widok Pietro rzuca wszystko i zaprasza nas na (kolejną dzisiaj) kawę.
Zresztą gdziekolwiek się pojawimy, Tomek traktowany jest jak rodzina. Przedstawia nam lokalne postaci, których inaczej nie mielibyśmy szans poznać: angielski dżentelmen spotkany na drodze okazuje się zaprzyjaźnionym malarzem, najbliższym sąsiadem Tomka. W pobliskim zameczku przechadzamy się po ogrodach, jakbyśmy byli w domu. Podchodzi do nas uśmiechnięty staruszek, który właśnie skończył czyścić basen; biorę go za dozorcę, a tu proszę – to właściciel posiadłości. I on ściska Tomka serdecznie. A my? Nie ma co ukrywać, jesteśmy tu turystami, ale dzięki Tomkowi tubylcy i nas traktują jak członków tego rozległego toskańskiego klanu. Wszystkie drzwi są dla nas otwarte, odkrywają się przed nami tajemnice, o które nawet byśmy nie pytali: tu opustoszałe miasteczko renesansowe, którego próżno na mapie szukać, tam 300-letnie piwnice z beczkami wielkości TIR-ów. W ten jeden dzień zobaczyliśmy, przeżyliśmy i skosztowaliśmy z tatą więcej niż przez cały pozostały tydzień. Na swojej stronie internetowej Tomek ostrzega: „Zorganizujemy ci czas tak, że będziesz prosić o chwilę wytchnienia”. Mieszanka wrażeń i wina sprawia, że gdy przychodzi pora się pożegnać, wsiadam do samochodu na miejsce pasażera i natychmiast zasypiam. Po przebudzeniu dochodzę do wniosku, że i Karol, i Grześ dobrze mi poradzili. Już nigdy więcej nie powiem, że jadę „do Toskanii”. Od tej pory jeździć będę, po prostu, do Tomka.
„Po pierwsze”, radzi Grzegorz Piątek, znawca Włoch oraz niuansów współczesnego stylu życia, „nigdy nie mów, że jedziesz na wakacje do Toskanii. Tak robią tylko japiszony”. Biorę sobie to do serca, zresztą tak naprawdę wybieram się do sąsiedniej Umbrii. Po drugie? „Musisz wpaść do Tomka”. Kim jest Tomek, nawet nie pytam; karnie notuję numer telefonu i obiecuję wykonać polecenie. Po maratonie, jakim jest trasa Warszawa – Umbria, i to pokonana w jeden dzień, ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, to kolejne 150 km za kierownicą. Tyle dzieli dom nad jeziorem Trasimeno, który wynająłem z rodziną i przyjaciółmi, od miasteczka Il Pino, gdzie mieszka legendarny Tomek. Ale ciąży nade mną obietnica. Werbuję więc ojca. „Nie pożałujesz”, obiecuję mu, choć tak naprawdę nie mam pojęcia, w co nas pakuję.
Toskania - Pino jest polskie
Tomek wypatruje nas z drogi. Mimo map i GPS-u udało nam się zgubić (nigdy więcej nie będę narzekał na oznakowanie polskich dróg), nie obyło się więc bez desperackich SMS-ów. Pierwsza rzecz, jaką proponuje nasz zbawca, to obiad. Już go lubię. A gdy nalega, żebyśmy jeszcze przed obiadem wypili lampkę prosecco, rozumiem, że było warto. Siedząc na tarasie z widokiem na pagórki porośnięte winem, słuchamy historii Tomka z Tarnowa, który trzynaście lat wcześniej przyjechał do Włoch, by pracować jako kominiarz. Za nim przyjechała Asia, teraz są małżeństwem, urodził im się właśnie syn; Tomek przejął stopniowo cały przysiółek Pino, który odkrył przed laty, czyszcząc w pobliżu kominy. „Wszyscy dookoła wiedzą, że Pino jest polskie”, chwali się Tomek.
Rzeczywiście, każdy samochód zaparkowany pod ogromnym dębem z huśtawką ma polskie rejestracje. To goście wynajmujący tutaj apartamenty. Sama posiadłość na wzgórzu nie należy oficjalnie do Tomka, ale on jest tu panem domu i to on na stronie www.winoispiew.com zachęca do toskańskiej sielanki. Jak podkreśla, przyjeżdża się tu po to, żeby nie mieć sąsiadów. Najbliższym miasteczkiem jest oddalone o 6 km Certaldo; w samym Pino poza gośćmi Tomka nie ma żywej duszy. Jednak nie czujemy się odcięci od świata. Dookoła są winnice, słoneczniki i cisza, która wcale nie jest ciszą, lecz nieprzerwanym koncertem cykad. W którąkolwiek stronę spojrzeć, widać pagórki, a na nich wille, wsie, kościoły, zameczki. Gdyby nie samochody, które co jakiś czas przejeżdżają drogą łączącą wszystkie te przysiółki, widok jak z renesansowego obrazu. A tu, u Tomka, jak w „Ukrytych pragnieniach” Bernardo Bertolucciego (proszę wybaczyć, ale film ten jest i zawsze będzie moją prywatną miarą toskańskości) – na ziemi żwir, na domach bluszcz, na podwórku stół z karafką wina, ktoś drzemie na ławce, pies sapie w cieniu niskiego murku, za którym w dół, w kierunku wyschniętego strumyka, ciągną się winnice i gaje oliwne. Toskania, o jakiej marzyłem. Powitalna lampka prosecco już pusta, butelka zresztą też. Pora na obiad.
Parmigiano non grata
Kolejny taras, kolejne wino. Całe szczęście, że tata dał się wrobić w rolę kierowcy. Tym razem nie prosecco, a białe stołowe w dzbanku – we Włoszech rzeczywiście pije się wino jak wodę. Restauracja nazywa się Bustecca i mieści się na wzgórzu (a jakże) w pobliskiej miejscowości Barberino. Obiad można zjeść do 14, potem jest sjesta aż do kolacji. O menu nie ma mowy, Tomek zamawia za nas. Właścicielka knajpy Carla stawia przed nami półmisek spaghetti à la antica mormorazione: olbrzymie krewetki, małże, ośmiorniczki. Dookoła, jak przypuszczam, garni z sałaty. Ale to nie ozdoba – sałatę się je, i to wymieszaną ze spaghetti. Gdy pytam, czy to prawda, że we Włoszech nie posypuje się potraw z owocami morza parmezanem, Carla nawet nie odpowiada, tylko rzuca mi spojrzenie, jakbym splunął właśnie na grób jej matki. Tematu nie drążę. Później zadaję to samo pytanie Tomkowi, który przyznaje, że nie wie, dlaczego w wypadku frutti di mare istnieje parmezanowe tabu. „Włosi mają wiele uprzedzeń kulinarnych”, dodaje, „żeby nie powiedzieć przesądów”. Jednym z nich jest obowiązkowe, prawie dosłowne wylizywanie talerza. Tomek pomaga sobie chlebem, „tak jak to robią na północy”. Tata i ja w ślad za nim. „Bravi”, chwali nas Carla. „Dobrzy chłopcy”.
Polub nas na Facebooku!