Sporty ekstremalne

Tylko dla odważnych! Volcano boarding, czyli zjazd na desce po zboczu aktywnego wulkanu

Anita Demianowicz, 12.11.2015

Volcano boarding - Nikaragua

fot.: Anita Demianowicz

Volcano boarding - Nikaragua
Dla niektórych miłośników deski śnieg to za mało. Jedni przenieśli się więc na piaszczyste wydmy, a inni – na czarne zbocza aktywnego wulkanu Cerro Negro w Nikaragui. Tak narodził się nowy sport ekstremalny – volcano boarding.

Półciężarówka z trudem zbliża się do stóp wulkanu Cerro Negro. Powolne tempo wymusza nierówna nawierzchnia. Mimo niewielkiej prędkości, wulkaniczny pył osadza się na naszych ubraniach. Z dołu góra wygląda groźnie i nieprzystępnie. Cerro Negro w języku hiszpańskim oznacza „czarny stożek”. Wokół widać tylko czarny pył i skały. Po raz kolejny nachodzi mnie zwątpienie, czy zjazd z wulkanu to na pewno dobry pomysł. Ochotnicy dopytują się instruktora, z której strony jest trasa zjazdowa i jaki jest jej kąt nachylenia. Z dołu zbocze wygląda na strome.

NA TEMAT:

Cerro Negro

Na wulkan można wejść tylko po to, by spojrzeć w głąb wciąż aktywnego krateru. Trasa pnie się ostro w górę, ale sprawnym fizycznie osobom zajmie to pół godziny. Zejść można na trzy sposoby: wracając tą samą drogą na piechotę, zbiegając w wulkanicznym pyle sięgającym kolan (uczucie podobne do zanurzania się w głębokim śniegu) lub zjechać na desce. Większość wybiera najszybszy sposób – zjazd.

Volcano boarding - Nikaragua

Fot. Shutterstock.com

– Chętnych jest sporo. Tylko nasza agencja odnotowuje średnio sześćdziesięciu śmiałków miesięcznie w niskim sezonie i dwa razy więcej w sezonie wysokim – mówi instruktor agencji Quetzaltrekkers, Jessie Vervliet.

Cerro Negro jest najmłodszym wulkanem w Ameryce Środkowej. Pierwsza erupcja miała miejsce w 1850 r., ostatnia w 1999 r. Stożek nie jest wysoki, wznosi się na zaledwie 726 metrów n.p.m., dlatego zjazd na desce trwa jedynie kilka minut. Zbocze nachylone jest pod kątem około czterdziestu stopni. Odcinek zjazdowy liczy sześćset metrów. Jest to jednak sześćset metrów ostrej jazdy bez trzymanki.

Jak to się zaczęło?

– Surfowanie po Cerro Negro zapoczątkował Australijczyk Darryn Webb w 2005 r. – opowiada instruktor Johnny. – Ale nim powstała deska, której dziś się używa, zjeżdżano na zwykłych deskach surfingowych, pudłach kartonowych czy materacach. Darryn Webb, po tym jak wpadł na pomysł volcano boardingu, otworzył hostel w pobliskim mieście León i zaczął organizować zjazdy z wulkanu. Obecnie oferują je niemal wszystkie agencje turystyczne w mieście.

– A ty zjeżdżałeś? – pytam przewodnika przed podjęciem decyzji o surfowaniu po wulkanie. Mimo że wdrapałam się na szczyt, wciąż nie mam pewności, czy zjazd nie jest zbyt ryzykowny. Johnny potakuje: – Wszyscy przewodnicy muszą chociaż raz spróbować. – Tylko raz? Nie chciałeś więcej? Tym razem chłopak zaprzecza ruchem głowy. Widać, że nie za bardzo chce się wdawać w szczegóły. Jego zadaniem jest zachęcić do zjazdu, a nie od niego odwieść. – Jeden raz stanowczo wystarczył – mówi w końcu, podnosząc nam tym sposobem poziom adrenaliny.

Volcano boarding - Nikaragua

Fot. Anita Demianowicz

Widząc naszą niepewność, od razu tłumaczy, że bezpieczeństwo zależy od indywidualnego podejścia do zjazdu każdego z uczestników. Ci, którzy pragną bić rekordy prędkości, czasami mogą źle skończyć. – Prędkość można kontrolować – tłumaczy instruktor Jessie Vervliet. – Wystarczy odpowiednio balansować ciałem. Nachylając się bardziej do przodu, zwalniasz, odchylając do tyłu, przyspieszasz. Nogi rozstawione równo po obu stronach deski również wpływają na zmianę szybkości. Są tacy, którzy jadą z prędkością 20 km/h, ale rekord to 89 km/h. W naszej agencji nie zachęcamy do szybkiej jazdy i dzięki temu odnotowujemy zaledwie kilka nieszczęśliwych wypadków rocznie. Najczęściej są to złamania kości ramienia, ręki czy obojczyka – mówi.

Strach pomyśleć, ile takich wypadków odnotowują agencje, które mniej dbają o bezpieczeństwo. 89 km/h to rekord ustanowiony przez zjeżdżających z wulkanu na desce, ale ogólny rekord prędkości został ustanowiony w 2002 r. przez rowerzystę Érica Barone, który osiągnął 172 km/h. Sukces przypłacił jednak licznymi złamaniami i innymi obrażeniami, zmuszającymi go do kilkumiesięcznego pobytu w szpitalu.

Pochyl się, by zwolnić

Zielone drewniane deski i worek tego samego koloru, kryjący w swoim wnętrzu wysłużony jednoczęściowy kombinezon, rękawice i gogle w przezroczystej oprawie, znajdują swoich właścicieli już u stóp wulkanu.

Deska wygląda jak kawałek grubszej dykty, z lekko zawiniętym w górę końcem, do którego przyczepiono sznurek. Żadna filozofia. Spód jest metalowy, przednia zaś część obłożona specjalnym materiałem zmniejszającym tarcie.

Volcano boarding - Nikaragua

Fot. Anita Demianowicz

Przewieszam deskę przez ramię. Żwir chrzęści pod stopami, pył wzbity krokami idących przed nami przykleja się do spoconego ciała. Wejście nie jest trudne i czasochłonne, ale deska nieco ciąży. Niektórym tak mocno, że co chwilę robią przerwę na łyk wody.

Gdy spoglądam w dół, widzę ciągnący się sznurek postaci. Głodnych adrenaliny nie brakuje. Krater wciąż aktywnego wulkanu nie jest tu główną atrakcją, choć większość idzie spojrzeć w jego wnętrze. Narzucam niebieski kombinezon, zakładam gogle i rękawiczki, niestety dziurawe. Pomna dobrych rad, naciągam na uszy, usta i nos bawełnianą bandanę.

Do startu! Gotowi! Zjazd!

Na szczycie stoi już kilka grup. Uważnie słuchają wskazówek instruktora – każdy chce dojechać w jednym kawałku. Nikt nie wychodzi przed szereg, nie pcha się na ochotnika jako pierwszy.

– Chcę mieć to już za sobą – mówię, choć jeszcze kilka minut wcześniej byłam pewna, że o żadnym zjeździe mowy nie będzie. Tłum rozstępuje się, robiąc miejsce instruktorowi, gdy ten zbiega z wulkanu, by zająć swoje stanowisko w połowie trasy. Czerwona chorągiewka – czekasz, zielona – ruszasz! – rzuca w moim kierunku. Łapię za sznurkowe cugle i bez zastanowienia odpycham się.

Deska zaczyna sunąć. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Wbijam mocniej pięty w podłoże, nie chcąc rozpędzić się ponad miarę, i pochylam się bardziej do przodu. Czarne grudki co chwilę uderzają w plastikową powierzchnię okularów ochronnych. Żwir zbiera się coraz bardziej na desce, prześlizguje się między stopami a drewnianą dyktą, zmniejszając prędkość. Strach gdzieś uleciał i pozostał jedynie spokój i ogromna radość.

Volcano boarding - Nikaragua

Fot. Anita Demianowicz

Pod koniec deska sama zaczyna zwalniać i bezpiecznie wyhamowuję. Zeskakuję i macham instruktorowi na znak, że wszystko w porządku. Na nowo unosi się zielona chorągiewka.

– Ale zabawa! – wykrzykuje Emma, Brytyjka. – Tylko ten piach jest wszędzie! Jej twarz pokrywa czarny pył, zostawiając jedynie czyste fragmenty wokół oczu, w miejscu okularów. – Mam go nawet na języku i w uszach! – zauważa z niesmakiem.

Każdy kolejny śmiałek, kiedy jest już na dole, szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. Mało kto chce zjeżdżać drugi raz. Niektórzy wolą nie kusić losu, cieszą się, że zaliczyli zjazd i nic się im nie stało. Innych zniechęca myśl o ponownej wspinaczce, ale wszyscy mamy ogromną satysfakcję, że doświadczyliśmy czegoś, co możliwe jest tylko w jednym miejscu na świecie – na wulkanie Cerro Negro w Nikaragui.

Chcesz spróbować?

Volcano boarding można uprawiać w Nikaragui na aktywnym wulkanie Cerro Negro, który znajduje się około 25 km na północny wschód od miasta León. Można się tam dostać na własną rękę, nawet na piechotę. Na miejscu nie ma możliwości wypożyczenia desek do zjeżdżania, wszyscy przyjeżdżają więc z agencjami turystycznymi.

W León jest ich kilka. Najpopularniejsza mieści się w Big Foot Hostel (www.bigfoothostels.com). Jeśli jednak preferuje się bardziej kameralny wyjazd, w kilka osób, a nie w kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt, warto postawić na inną agencję, np. Quetzaltrekkers (www.leon.quetzaltrekkers.org).

Wspinaczka na wulkan zajmuje około 30 min. Trzeba dźwigać ze sobą sprzęt do zjazdu. Cena oscyluje w granicach 25-30 dolarów za osobę, w zależności od liczby chętnych, i obejmuje transport, wstęp na wulkan, wypożyczenie sprzętu, często również lunch.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.