Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
„Pasterze umiera”. Za 100 lat po tym lodowcu nie będzie śladu
Tekst i zdjęcia Agnieszka Janczura (Jakubowska), 26.09.2018
Późną wiosną Karyntia świeci pustkami. Minęły prawie dwa miesiące, odkąd zamknięto większość wyciągów i opuścili ją ostatni narciarze. Jedyny tłum to kilku trekkersów w Heiligenblut, którzy przyjeżdżają, żeby szturmować najwyższy szczyt Austrii – Grossglockner albo trawersować lodowiec. Do miasta wpada się przeważnie na chwilę, by rzucić okiem na relikwie Świętej Krwi w kościele św. Wincentego i metalowy krzyż na tle Grossglocknera przypominający, że wycieczki w Alpy to nie przelewki.
Lodowiec-pułapka
Na lodowcu trzeba myśleć szybko, ale poruszać się powoli i ostrożnie. Największy we wschodnich Alpach, mimo zaledwie 8 kilometrów długości, Pasterze tylko wygląda niepozornie. Wewnątrz jest pocięty głębokimi szczelinami, których z wierzchu nie widać, bo kryją się pod kilkumetrową warstwą śniegu. Lodowiec przypomina trochę pole minowe i musimy nauczyć się po nim poruszać. Lekcji udziela Georg, alpejski przewodnik, który wiosną i latem „dorabia” na lodowcu. Ciemny grunt (to przeważnie przybrudzony lód i skały) jest pewniejszy i czasem musimy nadłożyć drogi albo się nagimnastykować, żeby ominąć białe dziury. W naszej grupie nie ma osiłków ani atletów, więc kiedy trzeba ocenić szerokość szczeliny i ją przeskoczyć, przeważnie zaczyna się przepuszczanie w kolejce. Trasę wytyczamy sobie na bieżąco i w dowolnym momencie możemy ją zmodyfikować, ale pułapek i tak nie da się ominąć. Przelatujemy nad szczelinami w na tyle dużym rozkroku, na ile pozwala uprząż.
Georg czuwa i co parę metrów wbija w śnieg sondę, która zanurza się w nim prawie po sam koniuszek. Kawałek rurki wystarczy, żeby sprawdzić grunt i ocenić, na ile opłaca się postawić następny krok. Zanim nabierzemy wprawy, kurczowo trzymamy się jego śladów. Dwie godziny to za mało, żeby poczuć się wystarczająco pewnie. Ale odpowiednio długo, żeby zobaczyć, jak lodowiec zmienia kolory i kształt. Podziemna rzeka nieustannie żłobi przepaście. Najgłębsze mierzą kilkanaście metrów.
Pasterze to nie tylko największy, ale i najszybciej topniejący lodowiec we wschodnich Alpach. Co roku traci średnio 7-8 metrów szerokości i skraca się o 20-40. – Lodowiec umiera – ubolewają miejscowi i regularnie stawiają na szlaku tablice wskazujące, dokąd w danym dziesięcioleciu sięgało jego czoło. Od pierwszej płyty z 1960 r. przy stacji kolejki odsunął się już prawie o kilometr.
„Topniejący” biznes
Aby dogonić lodowiec świeżo udeptanym szlakiem, łączącym Alpy i Adriatyk, rezerwujemy godzinę. Ścieżka schodzi ostro w dół doliny i zamienia się w błotnisty korytarz. Biegnie po szczątkach paleolitycznego lasu, który lodowiec zrównał z ziemią jak buldożer. Wszystko wydarzyło się 10 000 lat temu, kiedy masy lodu pokryły dolinę (i prawie całą Karyntię) aż po otaczające ją trzytysięczniki. Cofający się lodowiec odkrywał resztki drewna, które wymieszały się z okruchami skał i minerałami. Ich drobinki, za radą Georga, wklepujemy sobie w twarz. W niektórych hotelowych spa piasek z Pasterze wykorzystuje się do peelingu.
Lodowca żal, ale miejscowi wiedzą, że jego topnienie ma swoje plusy. Największym biznesem, jaki rozkręcili, są wycieczki w głąb lodowych korytarzy. Przez trzy miesiące wakacji, za ok. 100 euro dziennie, turyści w asyście przewodnika zapuszczają się w szczeliny, wyposażeni w raki i liny. Dziś na taką wyprawę jest za ciepło, dlatego zdejmujemy uprzęże i chowamy je do pokrowców ze sprzętem asekuracyjnym.
Wiosną i latem lodowiec znika szybciej. By urósł o 1 metr, potrzebuje aż 10 razy więcej śniegu – w teorii 15-20 zimnych lat – a to w praktyce jest mało prawdopodobne. Globalne ocieplenie trawi lodowce na całym świecie. Może poza Karakorum, gdzie lodu jakimś cudem jest więcej niż kiedyś. Meteorolodzy szacują, że przy obecnym tempie topnienia Pasterze zniknie za 100-250 lat.
Im dalej od lodowca, tym bezpieczniej, a szlak zaczyna trzymać się ścian doliny. Miejscami jednak nogi zapadają się po kostki w piasku. Dwa kroki w przód, jeden w tył, dwa do przodu i znów się cofamy. I tak do 2010 r. – do pierwszej tablicy na trasie. Zwarty zespół, który tworzyliśmy na początku, na ostatnim podejściu dzieli się na grupki. Pierwszy na górę wbiega Georg. Ten wysoki, szczupły facet ma w sobie tyle siły, że zdołałby przejść trasę jeszcze raz. Tymczasem wdrapujemy się za nim w kilkunastometrowych odstępach.
Najwyższa droga w Alpach
Punkt widokowy Franz-Josefs-Hohe, gdzie prawie 160 lat temu Franciszek Józef I podziwiał Pasterze oraz Grossglockner, i skąd tradycyjnie ruszają wycieczki na lodowiec, dzieli tylko 16 kilometrów od naszego hotelu w Heiligenblut. Ale na pokonanie samochodem łączącej oba punkty Drogi Wysokoalpejskiej (popularnej drogi nr 107) trzeba liczyć prawie pół godziny. To najwyższa trasa w całych Alpach (ze średnią wysokością 2500 m n.p.m.). W latach 30., kiedy powstała, miała ożywić turystykę Austrii i przełamać powojenny impas ekonomiczny. Dziś, i to zaledwie przez połowę roku, kiedy pozwalają na to warunki pogodowe, jeździ nią blisko milion osób.
W surowy krajobraz Wysokich Taurów wkomponowało się urokliwe Heiligenblut, dokąd skręcamy ze sto siódemki. Liczące niespełna 1500 mieszkańców, typowo alpejskie miasto na styku Tyrolu i Salzburga, cieszy się międzynarodową sławą. Upodobali je sobie Słoweńcy, Niemcy, Włosi. Mieszka tu też pewien Holender i Węgier, który założył knajpę z rodzimą kuchnią. Gdy powstała Droga Wysokoalpejska, Heiligenblut z mało liczącej się wioski zamieniło się w prężną bazę wypadową trekkersów i wspinaczy szturmujących okoliczne szczyty. Z czasem miasto wyszło naprzeciw oczekiwaniom narciarzy i stworzyło siatkę tras narciarskich (jeszcze w 1975 r. obejmowała ona lodowiec). Dziś to rodzinny ośrodek na uboczu wielkich kurortów, z 55 kilometrami tras obsługiwanych przez 12 wyciągów. Niższe ceny skipassów niż w Kitzbühel i ambitne trasy przyciągają w to miejsce również Polaków.
Trekking praktycznie
Jak się ubrać
Zainwestuj w ubiór: buty stabilizujące kostkę, wygodne górskie spodnie i ciepłą kurtkę. Przydadzą się porządne narciarskie rękawice, okrycie głowy i twarzy – bo pogoda na lodowcu często się zmienia, a także krem przeciwsłoneczny. Sprzęt alpinistyczny zapewni nam przewodnik, ale pamiętajmy o kijach trekkingowych.
Kiedy i za ile
Wyprawy organizowane są od 19.06 do 14.09. Trwają min. 4 godz. Dorośli – 95 euro, dzieci (min. 6-letnie; do 16 lat) – 80 euro. W cenie dojazd z/do Heiligenblut Drogą Wysokoalpejską (od maja do listopada, płatna 33 euro; www.nationalpark-hohetauern.at).
Ice trek
To popularna forma eksplorowania lodowców, np. na Islandii, w Norwegii i Argentynie. Oferty skonstruowane są tak, by każdy mógł spróbować swoich sił w trekkingu. Są więc lekkie spacery po lodowcu i jego odnogach, i bardziej ryzykowane wyprawy w głąb szczelin. Dla osób z jeszcze lepszą kondycją, na pokrytym w 60% przez lód Svalbardzie, organizowane są kilkudniowe wycieczki z obozami w pobliżu lodowca. Koszt wyprawy wynosi od kilku tysięcy złotych.
Polub nas na Facebooku!