Ciekawe miejsca w Polsce

Po co wyjeżdżać z Polski? „Nie chodzi o miejsce, ale o to, jak spędzamy czas”

rozmawiał: Łukasz Długowski, 8.05.2018

Spływ kajakowy Rospudą

fot.: www.shutterstock.com

Spływ kajakowy Rospudą
Hajstry, rzadkiego bociana czarnego, nie znajdzie się w pobliżu cywilizacji. Adama Robińskiego, autora książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, też trudno spotkać na utartym szlaku. Chadza opłotkami lub po prostu przed siebie, na szagę.

Łukasz Długowski: Po co wyjeżdżać za róg, za dom? Tam przecież nic nie ma.

Adam Robiński: Za każdym rogiem coś jest. Beduin z Wadi Rum ma swoje coś, nepalski Szerpa swoje, no i, dajmy na to, Kurp z Myszyńca, również. Świat składa się z takich pozornie błahych miejsc, których sobie wzajemnie zazdrościmy. Lecimy do Jordanii, Beduin wywozi nas na pustynię, rozpalamy ognisko pod rozgwieżdżonym niebem, rozdziawiamy paszczę z zachwytu na widok Drogi Mlecznej, a w tym czasie nasz gospodarz wypytuje, jaki jest w dotyku i jak smakuje śnieg. My uciekamy od pluchy, brei, przymrozków i wszystkich innych epitetów, które wymyślamy, sfrustrowani brakiem słońca, a on o tym śniegu marzy. My chcemy bezkresnego piachu, on najchętniej by z niego uciekł. Jeśli więc uda się nam na najbliższe otoczenie – mazowieckie pola, świętokrzyskie pagóry czy jakieś poleskie błocko – spojrzeć z perspektywy obcego, to przy odrobinie wysiłku nadamy mu walor egzotyczności. Stanie się atrakcyjne.

Co trzeba zrobić, żeby przeżyć przygodę? Lecieć na drugi kontynent?

Dla jednego niezwykłe będzie tropienie lisa w Puszczy Kampinoskiej, inny musi kajakiem przepłynąć Atlantyk. A niektórzy, jak Bilbo Baggins, dostają dreszczy na sam dźwięk słowa „przygoda". Chyba więc najważniejsze, by uświadomić sobie własne potrzeby i oczekiwania. Pisząc o bliskich podróżach, nie chcę nikogo piętnować. Przecież sam najchętniej załapałbym się na jakiś antarktyczny rejs z Ushuaii lub połaził po Australii śladami Chatwina. Ale nie mogę tego robić co chwila, bo nie mam ani tyle czasu, ani pieniędzy. I wtedy przychodzi zbawienna refleksja, że jeśli w dalekim świecie szukam egzotycznych widoków i kontaktu z nieudomowioną przyrodą, to najpierw poszukam jej blisko domu.

NA TEMAT:

Dlaczego łatwiej nam polecieć na Kubę niż pojechać pod Poznań czy Wrocław?

Jest nieporównywalnie trudniej. Potrzeba więcej czasu, pieniędzy, przygotowań. Wiąże się to z większym stresem i pewnie zagrożeniami. Może właśnie ten wydatek – materialny i emocjonalny – powoduje, że czas spędzony w dalekiej podróży cenimy bardziej niż wycieczkę za miedzę? Oglądałem kiedyś mieszkanie. Właściciel tłumaczył, że nie zna się na sprzęcie AGD, dlatego w sklepie poprosił o najdroższą lodówkę, kuchenkę i zmywarkę. Najdroższe w domyśle znaczyło najlepsze. O ile w przypadku sprzętu domowego taka teza może być do obronienia, to w odniesieniu do wakacji czy podróżowania będzie ślepą uliczką. Bo możemy latać do Indii, Patagonii czy na Kubę, a i tak najlepiej wspominamy beztroskie wakacje młodości, spędzane w kajaku, z namiotem i konserwą turystyczną, gdzieś na Suwalszczyźnie. Chyba więc nie chodzi o miejsce, bliskie czy dalekie, ale o to, jak spędzamy czas. Stanisław Łubieński powiedział, że „Hajstry…” są książką analogową. Lubię analogowe podróże, bo przypominają czasy mojego dzieciństwa czy dorastania.

Suwalski Park Krajobrazowy
Suwalski Park Krajobrazowy, fot. Marek Bednarz / CC BY-SA 3.0 PL / Wikimedia Commons

Jak podróżowałeś, zanim założyłeś rodzinę?

Jeśli nie masz zbyt wielu zobowiązań, to się możesz poszwendać. Więc się szwendałem, głównie po Azji. Wzdłuż szlaków turystycznych, które tylko udają boczne drogi. Za to w Europie, przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, potrafiłem włóczyć się prawdziwie. Kupować mapę Ordnance Survey w skali 1:25 000, a potem jechać np. na północ Szkocji, żeby zanocować na szczycie klifu wycelowanego w Atlantyk. Wspaniała sprawa.

Co się zmieniło po urodzeniu się dzieci?

Czas przestał być mój, do swobodnego dysponowania. Oprócz własnych, coraz rzadszych i krótszych wyjazdów pojawił się nowy typ podróżowania – z rodziną. Gdzie nie moje czy żony potrzeby są na pierwszym miejscu, a dziecięce. Szukanie wrażeń, bodźców ich oczami. Nie Indie, a bałtycka plaża. To uczy pokory. Idziecie oglądać foki w ujściu Wisły, po drodze w lesie dopada was chmara komarów, dzieci płaczą, mają dość. Ty byś szedł dalej, ale zawracacie. Kiedyś pomyślałbyś: „Rany, co za lenie”. Teraz myślisz: „Nie dziś, to innym razem”.

Patrzysz na Polskę jak na poligon przygodowy.

W nowej sytuacji rodzinnej wciąż chciałem dostarczać sobie podobnych wrażeń, których szukałem daleko od domu. To egoistyczna potrzeba. Lubię szukać jej źródeł w historii naszego gatunku, jego migracjach, wędrówkach przez sawannę. Wtedy brzmi to o wiele bardziej wzniośle. Podobno Darwin – podobno, bo znam tę anegdotę z drugiej ręki – zaobserwował kiedyś, jak ranny podczas migracji ptak, nie mogąc dalej lecieć, desperacko próbuje kontynuować wędrówkę na nogach. W „Hajstrach…” jest dużo oszukiwania samego siebie. Jeśli piszę, że pod Wyszkowem znalazłem Arktykę, to piszę to w konwencji, którą na własne potrzeby sobie wymyśliłem. Trawersując Pustynię Błędowską, bawię się krajobrazem, ale nikogo nie przekonuję, że to równie ekscytujące doświadczenie jak wędrówka przez Saharę. Ważne, że sam mam z tego ogromną frajdę.

Często wspominasz w wywiadach mapy. Dlaczego są takie ważne?

Opisują nasz świat tak samo jak książki. I tu, i tu chodzi o opowiadanie historii. Ale w przypadku map więcej zależy od czytelnika. Specjalnie mówię „czytelnika”, bo mapy się czyta, a nie ogląda. Tak samo jak czyta się krajobraz, a potem trzeba jeszcze zinterpretować. Dlaczego skupiska ludzkie pojawiają się w tych, a nie innych miejscach, dlaczego drogi nie idą linią prostą, tylko łamańcami.

Co to jest zatracanie się w krajobrazie?

Nie wiem, czy różni się od zatracania w czymkolwiek innym. Po prostu coś nas wciąga na tyle, że myśli przestają krążyć wokół problemów, stresów, wyzwań, a skupiają się na tu i teraz. To może być cokolwiek: rąbanie drewna, oglądanie meczu na stadionie, czytanie książki. Proste czynności, które w świecie multitaskingu stają się olimpijskim wyzwaniem. Możesz pojechać na drugi koniec świata, zachwycać się tym, jak daleko jesteś od domu i że wszystko jest inne, a potem odpalasz Facebooka i czar pryska. Polityka, znajomi, problemy, wszystko to znów wypełnia ci głowę. Możesz też zostawić komórkę w domu, powiedzieć bliskim, że wrócisz o zmroku i wędrować po pobliskim lesie tylko ze swoimi myślami i obserwacjami. Myślę, że dowiesz się wtedy więcej o świecie, niż będąc na drugiej półkuli przyspawanym do internetu.

Największe krajobrazowe zaskoczenie w Polsce?

Jeśli za element krajobrazu uznamy faunę, to nie mogę wyjść z zachwytu, że w Morzu Bałtyckim są walenie. Morświnów jest niewiele, ale to piekielnie inteligentne ssaki, które żyją sobie obok nas, a my nie mamy o tym zielonego pojęcia. Sporadycznie wynurzają się na powierzchnię, aby zaczerpnąć powietrza. Jeśli morze jest choćby lekko zafalowane, nie sposób dostrzec ich płetwy grzbietowej. Pomijam większe walenie, których obecność na Bałtyku jest fenomenalna, ale to epizody, gościnne występy. Natomiast morświny są gatunkiem rodzimym. Pływałem kiedyś zodiakiem po Cieśninach Duńskich. Tam jest ich dużo więcej i łatwiej je zaobserwować. Od tamtej pory kiedy tylko jestem nad Bałtykiem, jak głupi patrzę przed siebie w nadziei, że coś zobaczę. Myśl o morświnach zapełnia mi głowę, kiedy dzieci dłubią w piasku. Jakoś chętniej dzięki niej ruszam nad Bałtyk.

Bałtyk
Zachód słońca nad Morzem Bałtyckim, fot. Shutterstock.com

Czym jest podwyszkowska Arktyka?

W sensie dosłownym to osuszone bagno rozciągające się między Porządziem a Rząśnikiem, uchwycone po intensywnym opadzie śniegu we wczesnych godzinach porannych. W sensie metaforycznym – pokryty lodem obcy kontynent, a może nawet planeta, gdzie nie spotkasz innego człowieka, warunki będą nieprzyjazne, orientacja w przestrzeni utrudniona, a wrażenia – egzotyczne. Wyszków jest w tym równaniu drugorzędną zmienną.

Mamy w Polsce coś wyjątkowego, czego nie ma za granicą?

Mamy – niedźwiedzie brunatne na wybiegu bezpośrednio przy jednej z głównych arterii stolicy. Ale to raczej nie jest powód do dumy. Kiedy więc to samo pytanie zadaje obcokrajowiec, wolę mówić o Biebrzy, bielikach w krajobrazie wiślanym, Wiśle jako takiej, łosiach i wilkach, do których na szczęście wciąż jeszcze nie zaczęliśmy strzelać. O kilkusetletnich bukach i jodłach na Pogórzu Przemyskim, których jeszcze nie zdążyliśmy wyciąć.

Kim jest Adam Robiński

(ur. 1982 r.) Dziennikarz, pisarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i „National Geographic Traveler”. Pracował w redakcjach „Życia Warszawy”, „Rzeczpospolitej” i „National Geographic Polska”. Finalista Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej za najlepszy wywiad prasowy. Jego pierwsza książka „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg” ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne w październiku 2017 r.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.