Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Leżajsk czeka na dzień cudów. Wkrótce tysiące chasydów przyjadą tu na jorcajt
Bartek Kaftan, 22.02.2017
Ohel brzęczy jak ul. W środku duchota, aż okulary zachodzą parą. Izba nabita po brzegi, ktoś przepycha się w kierunku grobu, nad głową trzyma karteczkę. Dopada malowanej na złoto kraty, całuje papier, upuszcza go na płytę, całą już obsypaną prośbami. Wyciąga psalmy, recytuje. Modlitwa powraca jak fala odbita od ścian, kołysze rozgadaną ciżbę mocniej i mocniej. Kiwają się brody i kapelusze, dłonie wyciągają ku niebu. Chłopak z pierwszymi kępkami zarostu na rumianych policzkach przymyka oczy, przyciska księgę do piersi i tuli jak kochankę. „Człowiek całe życie jest zanurzony we śnie, z którego budzi się tylko wtedy, gdy opowiada o świętych” – powiadał rabin Nachman z Bracławia. Jest 20. dzień miesiąca adar. W nocy cadyk Elimelech zstąpi do Leżajska.
Kim był cadyk Elimelech?
„Wrzeszczą wstrętne słowa i gestykulują jak obłąkani. Każdy dzień jest dla nich święty. Mury się trzęsą podczas ich modlitw” – tak w XVIII w. rabini skarżyli się na chasydów. Od lat zalecali Żydom pobożność i posłuszeństwo, a tu nagle samozwańczy kaznodzieje zaczęli namawiać do radosnych modłów, śpiewu, tańca. Ludzie słuchali chętnie, zwłaszcza na Podolu, spustoszonym podczas powstania Kozaków i wojen Polski z Turcją.
Najsłynniejszym z mędrców był Baal Szem Tow. Początkowo sam skłaniał się ku ascezie. „Nosił tylko turlik wełniany, a z butów wyłaziły mu palce. Chodził do mykwy nawet w miesiącu tewet [grudzień-styczeń]. Podczas modlitwy kapały z niego krople potu wielkości fasoli” – głosi księga Sziwchej. W 1739 r. wyruszył do Jerozolimy. Dotarł tylko do Stambułu, ale wrócił odmieniony. Od tureckich sufich przejął zwyczaj wprowadzania się w modlitewny trans. „Zaczął wykonywać straszne ruchy, wyginał się do tyłu, aż jego głowa zbliżała się do kolan… miał oczy wytrzeszczone, wydawał głosy i rzucał się jak zarzynany wół” – zapisano w Sziwchej. Teraz z całą mocą potępiał umartwianie się. „Jest to decyzja płynąca z przygnębienia oraz smutku i Szechina (boska obecność – red.) nie w nich panuje, lecz w radości ze spełniania przykazań” – rugał w liście jednego z uczniów. Tradycja głosi, że wraz z następcą, Dow Berem z Międzyrzecza, wychował ich trzystu. Z imienia znamy czterdziestu. Z czasem sami, jak ich mistrzowie, stali się cadykami – przywódcami wspólnot i pośrednikami między ludźmi a Bogiem.
Był wśród nich Elimelech, który w 1772 r. zaniósł przykazanie radości z Podola do Leżajska. Na jego dwór ściągali Żydzi (bywało, że i chrześcijanie) – po radę, nauki, pomoc. Także w sprawach beznadziejnych, bo cadykowi przypisywano moc czynienia cudów. Potrafił uzdrawiać chorych, wejrzeć w cudze myśli, skłonić cesarza do odwołania nieprzychylnego Żydom dekretu. Przed śmiercią napisał list, obiecując wstawiennictwo w niebie każdemu, kto będzie się do niego modlił. Pielgrzymi nie przestali więc wędrować z karteczkami do drewnianego ohelu na wzgórzu.
Pielgrzymki na jorcajt w Leżajsku
– Bóg obdarzył go tą mocą – kiwa głową młody chasyd. Sprzedaje monety, pobłogosławione, jak mówi, przez potężnych rabinów. – Ale żaden nie może się równać z cadykiem z Leżajska! – zastrzega. – Mówimy: „Oby twoja dusza była czysta jak ciało Elimelecha”. Nigdy nie zbrukał go grzechem, potrafił podporządkować je swej woli, więc i Stwórca nagiął własną, dając mu moc czynienia cudów. Dlatego tu przyjeżdżamy.
– Każdy ma jakieś problemy: z kobietą, dziećmi, zdrowiem, pieniędzmi – wylicza Yankel. O swoich mówić nie chce. Twierdzi, że przyleciał z Nowego Jorku, bo lubi gwar, spotkania, atmosferę. Rozmawiamy w jadłodajni przy kirkucie. Tłum rozgadanych chasydów je fasolowy czulent i kugel z ziemniaków. – Wszyscy ci ludzie wierzą, że w jorcajt Elimelech czyni cuda, spełnia prośby. Dziwisz się, że taki tu hałas i rwetes? Przecież każdy ma do cadyka interes. Nie przyjeżdżamy, by oddać hołd, tylko załatwić konkretną sprawę – spogląda przekornie spod futrzanej czapy.
Niektórzy liczą nie tylko na cadyka. Na ulicy Górnej przy kirkucie i na ścieżce do ohelu co chwila ktoś prosi o datek. Brodaci mężczyźni potrząsają puszkami, nadstawiają misy. – Tojere Juden! Grojse micwa! – wykrzykują w jidysz przez megafon, namawiając do dawania jałmużny.
– Kto przychodzi do cadyka z prośbą, powinien spełnić dobry uczynek. Dlatego na jorcajt przyjeżdżają organizacje dobroczynne, ludzie zbierają na leczenie dziecka czy wesele córki – tłumaczy Marcin Cohen. Od urodzenia mieszka w Manchesterze, ale „ć” wymawia bezbłędnie. Jego dziadkowie pochodzili z Przemyśla. – Opłaca się przyjechać z daleka, bo do Leżajska pielgrzymują bogaci ludzie. W kilka godzin można zebrać kilkaset dolarów, bilet lotniczy zwraca się z nawiązką. Widzisz tamtego chłopaka? Pochodzi z Izraela, kojarzę go z Manchesteru. Często kręci się przy takich okazjach – wskazuje dwudziestolatka z rudymi, zmierzwionymi pejsami. Dawniej tacy jak on włóczyli się pewnie z targu na jarmark, z odpustu na jorcajt. Pieszo, z kosturem, czasem na furmance, jak się gospodarz zlitował.
Powrót do korzeni
– Handlowało się na klepisku na rynku. Latem tonął w kurzu, po deszczach w błocie – Anna Ordyczyńska oprowadza nas po przedwojennym Leżajsku. W kamieniczkach przy rynku działały żydowskie sklepy, kościół pw. Jezusa Miłosiernego był cerkwią. Pani Anna nie pamięta miasteczka, w którym mieszkali razem Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Niemcy, ale zna je z opowieści teściowej, Janiny Ordyczyńskiej. – Wychowała się na Górnej. Mieszkały tam dwie chrześcijańskie rodziny, poza tym sami Żydzi. Z najlepszą przyjaciółką Mice chodziły na spacery, randki, przedstawienia w Proświcie, ukraińskim domu kultury. Rozmawiały w dwóch językach: teściowa jidysz znała od dziecka, Mice polski ze szkoły. Po wojnie wyjechała do Hajfy, pisały do siebie listy – opowiada. Nie wszyscy z 1500 leżajskich Żydów mieli tyle szczęścia. Jednych Niemcy wypędzili za San, do Sowietów, innych zamknęli w getcie. Ordyczyńscy ukrywali potomków cadyka. Gdy po wojnie przyjechali podziękować, po synagogach, mykwie, grobowcu nie było śladu.
– Ohel odbudował kuzyn teściowej Kazimierz Gdula. Niemcy więzili go w Mauthausen razem z leżajskim rabinem Friedmanem. Przyrzekli sobie, że jeśli ocaleją, postawią cadykowi nowy grobowiec – opowiada pani Anna. Po wojnie Gdula został burmistrzem. W 1956 r. pewnej nocy do jego domu zapukał Boruch Safir, dawny przyjaciel i komunista, który złudzenia co do ZSRR stracił w Workucie. W Leżajsku zaczął szukać pamiątek po Żydach. Na Towarowej cudem wypatrzył płytę z grobu Elimelecha, wmurowaną inskrypcją do ziemi. Jak inne macewy posłużyła Niemcom do wybrukowania ulic. Gdula uznał, że czas spełnić obietnicę. – Napisał do Friedmana, do Wiednia, ten ogłosił zbiórkę. Na początku lat 60. stanął nowy ohel, murowany – chwali pani Anna. Klucz trafił do jej teściowej. – Początkowo Żydzi przyjeżdżali ukradkiem, w nocy. Szli na Górną 12, pukali, teściowa wychodziła otworzyć. Pierwsze większe grupy zaczął organizować pochodzący z Bochni nowojorski rabin Mendel Reichberg. Czarterował całe samoloty – wspomina pani Anna, która odziedziczyła po teściowej fascynację chasydzką kulturą. Prowadzi poświęconą leżajskim Żydom stronę internetową, przychodzi na każdy jorcajt, filmuje, rozmawia. Dobrze czuje się wśród tysięcy pielgrzymów. – Mnie się podoba, jak tak chodzą po mieście, środkiem ulicy maszerują z bagażami, rozmawiają w jidysz. Lubię ten klimat.
Grajmy Panu
Zapada zmrok, dopala się 21 adara. W ohelu ścisk, Żydzi stoją wokół, oblegają grobowiec. Jedną ręką łapią za kraty w oknach, dotykają ścian, przekrzywionych macew, pni drzew, w drugiej trzymają księgi. Jakby modlący się człowiek spinał słowo ze światem.
Przed kirkutem tłum gęstnieje. Gra klarnet, mężczyźni biorą się za ramiona, stają w kręgu. Brodacz z błyskiem szaleństwa w oczach intonuje pieśń, inny częstuje śliwowicą, dwóch leje oliwę w ogień. – Rebe, rebe, rebe – niesie się po Górnej. Buchają płomienie, blask tańczy na twarzach, krąg wiruje, szybciej i szybciej, ktoś bierze klarnecistę na barana. – Laj, laj, laj! – krzyczą w mrok, w którym nikną kiwające się sylwetki w kapeluszach.
– Rebe, jak rozumieć słowa psalmu: „Dobrze jest śpiewać naszemu Panu”? – zapytano kiedyś Elimelecha. – Dobrze jest, kiedy człowiek sprawia, że Bóg w nim śpiewa – odparł cadyk.
***
Artykuł o jorcajcie w Leżajsku znajdziecie w marcowym wydaniu magazynu „Podróże”.
W numerze również: stolice Europy na wiosenny weekend: podziemna Moskwa, Praga dla miłośników herbaty i Amsterdam z dziećmi, dla spragnionych słońca Hiszpania i Lazurowe Wybrzeże, a dla szukających przygody reportaże z Angoli i Spitsbergenu.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Kultowe knajpki w Kazimierzu nad Wisłą. Sprawdzone adresy
- Ciekawe miejsca, lokale i noclegi w Krynicy Zdroju
- Biebrza i jej rozlewiska to inny świat. Najlepiej odkrywać go z tratwy
- Były ruiny – są puby i pracowanie. Kamienice w Budapeszcie żyją nowym życiem
- Najlepsze miejsca na kawę w Warszawie. 10 kawiarni w Śródmieściu z genialną...
- Wizyta w Muzeum Wsi Lubelskiej jest jak podróż w czasie!