Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Południowe Maroko – od Jebel Toubkal po Saharę
Przemysław Sytek, 6.07.2015
Jebel Toubkal i Atlas Wysoki
Gdy wdrapiemy się na dachy „malinowego miasta” (tak potocznie nazywa się Marrakesz, z uwagi na kolor budynków), zobaczymy z nich ośnieżone szczyty. Najwyższy wśród nich, Jebel Toubkal (zdj. shutterstock.com) wznosi się na wysokość 4167 m n.p.m. Część zachodnia pasma Atlasu oferuje wiele szlaków o różnej trudności, stoki narciarskie w Ukaimeden, trasy kolarskie i konne. Teren jest w miarę zaludniony, dzięki temu nie ma kłopotu ze znalezieniem noclegu w schronisku czy z wynajęciem muła do transportu bagaży. Surowe życie w górskich przełęczach uczyniło lokalnych Berberów wyjątkowo wytrzymałymi.
Francuscy kolonizatorzy dopiero po 21. latach od zajęcia Maroka zdołali przejąć władzę w górach. Pewnie byłoby to niemożliwe, gdyby nie pazerność ówczesnego paszy Marrakeszu – Thamiego El Glawi. W zamian za podarowane bogactwa sprzedał swój lud i do dziś jego nazwisko pozostaje w Maroku synonimem zdrady.
Góry kryją w jaskiniach ryty naskalne z czasów prehistorycznych, przedstawiające zwierzęta i sceny walk. W górskich dolinach znajdziemy też hodowle krokusów, z których pozyskuje się cenny szafran, do dziś stanowiący jedną z najdroższych przypraw. Od stuleci dodaje się go tu do herbaty – z domieszką szafranu rozgrzewa podobnie jak nasza góralska. Szafranowe „mussem” (święto) to wielkie wydarzenie w tej okolicy.
Ubrane w tradycyjne stroje berberyjskie kobiety wychodzą o świcie i śpiewając lokalne pieśni, zrywają pręciki z krokusów. O tym, jak żmudne to zajęcie, świadczy fakt, że ze 140 kwiatów uzyskuje się tylko jeden gram przyprawy, a krokusy kwitną jedynie przez 20 dni w roku. Trzeba się więc pośpieszyć, aby zbiory były obfite.
Filmowe Maroko
Zjeżdżając z górskich przełęczy na południe Maroka, po kilku godzinach widzimy, jak ośnieżone szczyty ustępują miejsca niewielkim pagórkom porośniętym ciernistymi krzewami i ogromnym, kamienistym pustkowiom zwanym „hamada”, zwiastującym bliskość Sahary. Trasa wzdłuż koryta rzeki Draa, niegdyś najdłuższej w Maroku, obfituje w wiele ksarów (ufortyfikowanych wiosek) i agadirów (spichlerzy). W tych budowlach wędrujące karawany chroniły niegdyś siebie i swój towar przed rabusiami z pustyni.
Najwygodniejszą bazą do zwiedzenia okolic okazuje się miasto Ouarzazate. Założone pierwotnie jako francuski garnizon stało się „filmowym” centrum Maroka. W okolicznych malowniczych ksarach i kasbach (siedliskach), nakręcono sceny do wielu znanych superprodukcji filmowych. Na skraju miasta wybudowano rozległy kompleks Atlas Film Studios, a w samym mieście działa Muzeum Filmu, w którym ospały przewodnik oprowadza mnie bez pośpiechu po filmowych scenografiach i kolekcji naprawdę wiekowych kamer.
Największą atrakcją regionu jest jednak pobliski ksar Ait Benhaddou (zdj. shutterstock.com). Wznosi się na wzgórzu, u którego stóp płynie niewielka rzeka. Sprawiający wrażenie warownej twierdzy ksar zbudowano z „pisé”, mieszanki czerwonej gliny i słomy, która jest tradycyjnym budulcem w tych okolicach. To tutaj właśnie nakręcono sceny do takich kinowych superprodukcji jak „Lawrence z Arabii”, „Gladiator” czy „Pod osłoną nieba”.
Ksar jest nadal zamieszkany. Wystarczyło zapytać napotkanego staruszka, gdzie mieszka i czy można zobaczyć jego dom, a on bez oporów mnie po nim oprowadził. Wnętrze było czyste i zadbane, ale wyjątkowo skromne, tak jak i życie większości mieszkańców południa Maroka.
Gdy jedziemy w kierunku Sahary po wielkich imponujących pustkowiach hamady, zwróćmy uwagę na tajemniczy znak, namalowany na przydrożnych głazach. To symbol Tuaregów, „wolnych ludzi”, mieszkańców pustyni, którzy w ten sposób oznaczają swoje terytoria i manifestują swoją niezależność.
Sahara
Klejnotem w koronie magicznego południa jest pustynia (zdj. shutterstock.com). Kierując się w stronę pustynnych szlaków, po drodze mijam dolinę Wadi Dara i ogromne gaje palmowe, skąd pochodzą najlepsze w Maroku daktyle. Nie miejmy jednak nadziei na samotny spacer wśród palm. Natychmiast po opuszczeniu samochodu zostaniemy otoczeni przez kilkuletnie dzieci oferujące nam przepyszne zresztą daktyle.
Pięcioletni Aziz towarzyszy mi wytrwale przez oazę, szarpiąc mnie za nogawkę, abym tylko nie zapomniał nabyć u niego kilku pudełek daktyli. Ciekawostką jest odkrycie, że pomiędzy dostojnymi rzędami palm rośnie cebula. Prawdziwa piaszczysta Sahara zaczyna się około 30 km na południe od miasta Zagora, miejsca, gdzie kiedyś zbierały się karawany. Swoisty szyld na skraju miasta głosi, że trud wędrówki na wielbłądzie do świętego Timbuktu będzie trwał aż 52 dni.
Dalej, po minięciu małego miasteczka M’Hamid, oczom wędrowca ukazują się wreszcie ogromne piaszczyste wydmy, obwieszczające, gdzie zaczyna się pustynia. Będąc tutaj, nie można sobie odmówić noclegu w pustynnej oazie. Marokańskie przysłowie głosi, że „kto nie spędził nocy na pustyni, ten nie widział gwiazd”. Podpisuję się pod nim obiema rękami.
Opuszczając ocean piasku, zamieniam go na ten prawdziwy, Atlantycki. Sto kilkadziesiąt kilometrów na południe od turystycznego Agadiru znajduje się kawałek raju. Dzikie i puste plaże w Legzirze zadowolą chyba najbardziej wybrednych poszukiwaczy „własnego” kawałka plaży, ponieważ w Legzirze do dyspozycji dostają ich kilometry.
Legzira Beach
W pobliżu znajduje się miasteczko Sidi Ifni, była kolonia hiszpańska, która przetrwała tu aż do 1969 roku, co wyraźnie widać w miejskiej architekturze, nawiązującej do stylu art déco. Jednak największą atrakcją są tutejsze plaże i schodzące do morza wybrzeże klifowe, w którym morskie fale wypłukały oryginalne „bramy”. Przechodząc pod nimi, trzeba pamiętać, aby wrócić przed przypływem, spóźnienie może w efekcie oznaczać nocleg na wysepce odciętej od stałego lądu. Sam śpieszę, aby zdążyć – w Legzirze wynająłem pokój w gospodzie, gdzie do snu ukołysze mnie huczący ocean.
Następnego dnia podczas spaceru po plaży spotykam rybaka, który rozkłada na piasku sieci. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jak okiem sięgnąć, nie widać żadnej łodzi. Po wymianie uprzejmości mężczyzna wyjmuje z torby sporą rybę i demonstruje ją z dumą. Okazuje się, że radzi sobie bez łodzi: wypływa co rano wpław na płytkie, przybrzeżne wody i zastawia sieć, a po kilku godzinach po prostu ją wyciąga. W efekcie w jego torbie znajduje się całkiem sporo sztuk.
Miejsca, które odwiedziłem na południu Maroka, to jedynie niewielka część wspaniałości tego kraju. Jego niezmiernie bogata kultura, historia i krajobrazy naprawdę warte są porzucenia leżaka przy hotelowym basenie.
Polub nas na Facebooku!