Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Pływająca fiesta w Meksyku. Rejs kolorową łodzią w dzielnicy Xochimilco
Bartek Kaftan, 6.07.2016
W wagoniku ścisk – stopa przy stopie, ramię przy ramieniu, dłonie rozpaczliwie szukające oparcia. Przy Estadio Azteca wysiadają rozkrzyczane grupki kibiców w żółto-niebieskich barwach klubu América, ale i wtedy nie robi się luźniej. Zdecydowana większość pasażerów zostaje. Wylewają się na peron dopiero na ostatniej stacji Xochimilco – z koszami piknikowymi, lodówkami turystycznymi pełnymi piwa i napojów gazowanych, w kakofonii meksykańskich przebojów brzęczących ze smartfonów. Ruszają przed siebie, wzdłuż wymalowanych jaskrawymi farbami fasad.
Wraz z nimi przechodzimy przez plac przed kościołem San Bernardino de Siena. Kopuła i przysadzista wieża jako jedyne dźwigają się ponad równą linię parterowych domów. Staroświecko tu i prowincjonalnie. Podróż metrem, a potem kolejką Tren Ligero trwała nieco ponad godzinę, ale wydaje się, że miasto Meksyk ze swymi korkami i wieżowcami zostało gdzieś bardzo, bardzo daleko. Zwłaszcza gdy zza zakrętu wyłaniają się dziesiątki kolorowych łodzi.
Wsiadamy na pokład, sternik zanurza żerdź w wodzie i odpycha się od dna. Ruszamy w labirynt pływających ogrodów i odmęty historii.
Xochimilco – miejsce kwietnych pól
Niedzielna przejażdżka płaskodennymi trajineras w Xochimilco to nie tylko okazja do ucieczki od zgiełku 20-milionowej metropolii, ale też najprawdziwsza podróż w czasie. W żadnym innym zakątku miasta nie zachował się w tak dobrym stanie krajobraz z czasów prekolumbijskich.
Przed pięciuset laty znaczną część Doliny Meksyku, gdzie znajdowała się aztecka stolica Tenochtitlán, wypełniały wody pięciu jezior. Na hiszpańskich konkwistadorach ich widok zrobił ogromne wrażenie: „Kiedy ujrzeliśmy tyle miast i wiosek pobudowanych na wodzie oraz ową prostą groblę wiodącą do Meksyku, wpadliśmy w zdumienie… Widzieliśmy wielkie mnóstwo łodzi – jedne zwoziły żywność, inne wracały z ładunkiem i towarami… Nie można było inaczej poruszać się od domu do domu jak przez drewniane zwodzone mosty albo łodziami” – wspominał Bernal Díaz del Castillo, jeden z uczestników wyprawy Cortésa.
Mieszkańcy kotliny do tego stopnia przywykli do życia na jeziorze, że nauczyli się uprawiać kukurydzę, fasolę, pomidory czy kwiaty na chinampas – nawodnych poletkach. Sztuczne wysepki z drewnianym szkieletem wypełnionym mułem i resztkami roślin były tak żyzne, że plony zbierano trzy razy do roku. Z czasem tafle zazieleniły się mozaikami ogrodów. Najwięcej było ich na słodkowodnym jeziorze Xochimilco. Nie przypadkiem nazwa ta oznacza „miejsce kwietnych pól”. Wypakowane po brzegi łodzie wiozły stąd warzywa tysiącom mieszkańców Tenochtitlánu.
Miasto na wodzie
Hiszpańscy najeźdźcy nie wykazali zrozumienia dla życia na wodzie. Począwszy od XVII wieku, jeziora i mokradła Doliny Meksyku były osuszane i ustępowały miejsca rozrastającej się stolicy. Jako ostatnia wyspa zieleni – tym razem w morzu bruku, betonu i asfaltu – ostało się Xochimilco.
Dziś na chinampas uprawia się głównie rośliny ozdobne i ogrodowe. Można je kupić na nadwodnych straganach albo wprost z łodzi pełnych doniczek, pąków i płatków w najróżniejszych kolorach. – Dawniej tratwy ozdabiane były girlandami kwiatów – opowiada Raul, nasz sternik. – Ale to kosztowne, dlatego teraz zastąpiliśmy je wzorami malowanymi na deskach – dodaje przepraszającym tonem.
Wszystkie trajineras nadal mają własne imiona – po kanałach krążą Marie, Lupity i Juany. Na każdej z szerokich łodzi jest też obowiązkowo długi stół z ławami. Teraz rozumiemy, dlaczego tyle osób jechało kolejką z koszami prowiantu. Co i rusz mijamy pływające fiesty. Całe rodziny i grupy znajomych pogryzają kurczaka albo zanurzają kukurydziane tortille w ostrych sosach.
Fot. Shutterstock.com
Zabrakło jedzenia? Przy burcie pojawiają się czółna-bufety, przekupnie z wiosłami tylko czekają na znak, proponują przekąski. Z ręki do ręki płyną peso, z łodzi do łodzi – śmiechy, toasty, brzęk szkła. Przez gwar przebija muzyka, od dźwięku trąbek aż drży powietrze. Mariachi przeskakują z tratwy na tratwę z pękatymi gitarami i akordeonami. Obcasy kowbojek stukają o pokład, szarmancki ukłon i już płynie melodia.
Z przeciwka nadpływa dyskoteka, kilka dziewczyn tańczy na dziobie, krzyczą razem z wokalistą, słowa znają na pamięć. Meksykański hip-hop dudni z głośnika nad azteckim kanałem. Zaskakująco swobodna atmosfera jak na miejsce wpisane w 1987 roku na listę UNESCO. Ale może to nabożna cisza byłaby tu bardziej niestosowna? W końcu już w czasach Montezumy miasto na wodzie było gwarną, zatłoczoną metropolią – jedną z największych na świecie.
Informacje praktyczne
W rejs po kanałach Xochimilco można wybrać się każdego dnia. Kto chce zobaczyć fiestę na wodzie, powinien dotrzeć tu w niedzielę, kiedy przyjeżdża najwięcej Meksykanów. Do obserwacji przyrody w ciszy i spokoju lepiej nadają się dni powszednie.
Ceny rejsów są stałe – za godzinę płaci się 350 peso od łodzi (ok. 70 zł), a trwająca cztery godziny tzw. wycieczka przyrodnicza, obejmująca także dalsze kanały i uprawy, kosztuje 1400 peso.
Do Xochimilco najszybciej dojedziemy kolejką Tren Ligero ze stacji metra Taxqueña (3 peso).
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Jak podróżować po Peru - porady i bezpieczeństwo
- Boliwia. Śmierć nas nie rozłączy
- Jak podróżować po Meksyku - porady i bezpieczeństwo
- Jak podróżować po Boliwii - porady i bezpieczeństwo
- Rio de Janeiro – Copacabana vs. fawele
- Meksyk poza utartym szlakiem. Niezwykłe laguny, głębokie kaniony i indiańskie...