Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Cztery stany w dwa tygodnie. Jak zaplanować road trip na zachodzie USA
Karolina Tomas, 22.10.2018
Pacific Coast Highway
Dni: 1-4 (3 dni w San Francisco)
San Francisco jest już tylko mglistym wspomnieniem. Kierujemy się na południe słynną Pacific Coast Highway. Nie zaprowadzi nas do samego Los Angeles. W lutym 2017 r. osuwiska zablokowały przejazd w kilku miejscach (droga jest znów przejezdna od lipca tego roku). Do Miasta Aniołów moglibyśmy dojechać szybciej, ale nie chcemy rezygnować z przelotnego romansu ze stanową jedynką.
Przystanków robimy wiele, choć tak naprawdę zależy nam głównie na spacerze po Monterey – zobaczeniu wzgórz, na których paisanos, bohaterowie „Tortilla Flat” Steinbecka, wlewali w siebie galony wina, oraz mariny, przy której Madeleine i Celeste z serialu „Wielkie kłamstewka” popijały kawę. Po przejechaniu rozpiętego między klifami mostu nad Bixby Creek z żalem zawracamy. Do Hollywood mkniemy autostradą międzystanową.
NA TEMAT:
Los Angeles
Dni: 5-7
Los Angeles pozostawia niedosyt. W studiu Warner Bros. przekonujemy się, że kawałek trawnika może zagrać Central Park, a nieduży basen – jezioro, morze albo ocean. Odwiedzamy miasteczko, które potrafi wcielić się w dowolne miejsce – Europę, Stany, Australię. Stajemy też w kolejce do wysłużonej kanapy, na której przez 10 sezonów zasiadali „Przyjaciele”.
Na Hollywood Boulevard przechodnie co rusz padają na kolana – zdjęcie z rozgwieżdżoną płytą chodnikową to obowiązkowy punkt wycieczki. Gwiazd jest już ponad 2600. Przy Michaelu Jacksonie w wielu oczach zakręci się łza, przy Shakirze zakręcą się biodra. Mniejszy sentyment budzi Donald Trump – z premedytacją zadeptywany lub umieszczany w dość krępujących kadrach.
Ale nie dla gwiazd chciałoby się tu wrócić. Tęskno do oceanu i życia na plaży. Venice Beach przygarnia każdego – artystę, turystę, hipstera, bezdomnego. Za dnia w skateparku kółka deskorolek nie przestają się obracać, na boiskach – piłki trafiać do koszy. Przy promenadzie ciała się tatuują, a warkoczyki – zaplatają.
Po zmroku wesoły rozgardiasz cichnie. Z ciemności wyłaniają się twarze rozświetlane migotaniem policyjnych kogutów. Nocą Venice Beach Boardwalk staje się obozowiskiem tych, którzy mieli w życiu mniej szczęścia lub właśnie tu, na ulicy, je odnaleźli.
Santa Monica to zgoła inny obrazek. Bywalcy rzeźbią tu sylwetkę i rosną w siłę na przyrządach do ćwiczeń. W powietrze co jakiś czas wzbija się chmura talku, a tuż za nią akrobaci. Trudno oderwać wzrok od pięknych ciał i precyzyjnych ruchów. W lunaparku na drewnianym molo chłopcy wygrywają pluszaki dla dziewcząt, by za chwilę porwać je do wagoników diabelskiego młyna i być może pocałować w świetle zachodzącego słońca. Tutaj też stoi znak obwieszczający koniec legendarnej Route 66. Dla nas jest on jednak jej początkiem.
Route 66
Dzień: 8
Route 66 była jedną z pierwszych utwardzonych autostrad przecinających USA. Prowadziła przez osiem stanów, z Illinois do Kalifornii. Wzdłuż trasy szybko zaczęły powstawać stacje, motele i jadłodajnie. Wraz ze wzrostem liczby kierowców, turystów i autostopowiczów mnożyły się też legendy. Dziś po dawnej świetności pozostały tylko one i kilka zakurzonych pamiątek.
W Newberry Springs pijemy bezalkoholowe piwo korzenne w towarzystwie Andree Pruett – „boss lady” Bagdad Cafe, gdzie kręcono film o tym samym tytule. W Amboy przystajemy na chwilę u Roya, żeby rzucić okiem na kultową stację benzynową i motel.
Poza tym Droga Matka nie daje w Kalifornii wielu oznak życia. Przez dziesiątki kilometrów nie mijamy ani jednego auta. Ruch przeniósł się na międzystanową czterdziestkę.
Las Vegas i Wielki Kanion
Dzień: 9
Odbijamy w kierunku Las Vegas. Hoteli jest tu mnóstwo, więc dzięki silnej konkurencji łatwo upolować niezły nocleg w dobrej cenie. Mimo to jedynym powodem, dla którego marzę o powrocie do Miasta Grzechu, są maślane, puszyste naleśniki, bekon i jajka w Blueberry Hill. Śniadanie jemy bez pośpiechu. Dziś nie szarżujemy – do przejechania mamy „tylko” 270 mil (ok. 435 km). Naszym celem jest niewielkie Tusayan przy południowej krawędzi Wielkiego Kanionu.
Od wschodu do zachodu słońca wpatrujemy się w tę olbrzymią szczelinę w ziemi – długą na 446 km, szeroką średnio na 16 km. Około 1500 m niżej błyszczą wody rzeki Kolorado. Całe szczęście, że na punkcie widokowym Mather Point są barierki – spacer nad przepaścią nie jest najprzyjemniejszy.
Znacznie lepiej schodzi się w głąb kanionu szlakiem Bright Angel. Obserwujemy, jak zmieniają się formy geologiczne, ale po przejściu dwóch mil krętą ścieżką dno wydaje się tak samo odległe, jak na początku. Jako że nie zabraliśmy dość wody i prowiantu na pokonanie całej trasy (9 mil w jedną stronę), zawracamy. Podejście, choć niezbyt strome, i tak daje w kość.
Kanion Antylopy
Dzień: 10
Czerwona ziemia Arizony rozstąpiła się nie tylko tutaj. Ruszamy do Kanionu Antylopy, który przez miliony lat rzeźbiły woda i wiatr. Jadąc na pace ciężarówki przez pustynny krajobraz i osłaniając twarz przed tumanami kurzu, trudno uwierzyć, że na terenie rezerwatu Indian Nawaho zdarzają się powodzie. To m.in. one wydrążyły w piaskowcu przepiękne korytarze. Efektownie prezentują się zwłaszcza koło południa, gdy światło wpada do środka pod idealnym kątem. Wycieczki o tej porze są najdroższe, ale nie żałujemy ani centa.
Decydujemy się na popularny Upper Antelope Canyon. Na początku listopada nie zobaczymy już słynnych słupów świetlnych (pojawiają się między marcem a październikiem), ale za to zwiedzamy w trochę mniejszym tłoku – w środku jest „tylko” kilka grup. Przewodnik co chwila przystaje i wskazuje fantazyjne kształty – rekina, mumię, smoka. Pomaga też dobrać parametry w aparatach i smartfonach, by każdy opuścił kanion z wyraźnym wspomnieniem.
Horseshoe Bend i Dolina Monumentów
Dzień: 10
Gdy wychodzimy, jest dopiero 13. Postanawiamy wrócić na moment do Page, by jeszcze raz spojrzeć na Horseshoe Bend – miejsce, w którym Kolorado zakręca łukiem przypominającym podkowę. Rankiem rzeka tonęła w cieniu, teraz widzimy ją jak na dłoni. Wystarczy, że chwilę żyjemy na krawędzi, a zaczynamy wierzyć, że możemy wszystko: nawet zobaczyć tego samego dnia Dolinę Monumentów. Nie bierzemy tylko poprawki na zmianę czasu.
W rezerwacie Indian Nawaho obowiązuje jeszcze letni, ale reszta Arizony zrezygnowała z przestawiania zegarów, więc w Dolinie Monumentów jest już o godzinę później. Gdy po pokonaniu 130 mil docieramy do punktu poboru opłat, strażnik nie pozwala nam wjechać. Nasze zbolałe miny najwyraźniej wzbudzają litość, bo w końcu macha ręką i prosi tylko, byśmy się pospieszyli. Mamy pół godziny, nim szlaban odgrodzi trasę widokową.
Kanion Bryce
Dzień: 11
Wieczorem docieramy do Kanab w Utah. Codziennie po zmierzchu staramy się zajechać jak najbliżej kolejnego celu, by z samego rana chłonąć nowe widoki. Tym razem w kanionie Bryce, dokąd z Kanab mamy niedaleko.
Wedle wierzeń Indian Pajutów tereny te zamieszkiwały kiedyś podobne do ludzi istoty. Wstrętne z nich były charaktery. Wypijały całe rzeki, wyjadały orzeszki piniowe co do ostatniego, nie bacząc na pragnienie i głód innych stworzeń. Pewnego dnia miarka się przebrała. Dobroduszny bóg Kojot, który władał wówczas tą ziemią, postanowił zorganizować ucztę i zaprosić na nią wszystkie łapczywe istoty. Nim zdążyły skosztować pierwszy specjał, zamienił samolubny tłum w skały. Tkwi w bezruchu do dziś, poczerwieniały ze złości. Każda kamienna twarz jest przestrogą – lekceważąc przyrodę, ludzie sami zgotują sobie piekło.
Dolina Śmierci
Dzień: 12
W listopadzie w Kalifornii nie jest już piekielnie gorąco. To dobry miesiąc, by spojrzeć śmierci w oczy. Nim jednak stawimy jej czoła, spełniamy marzenie o ostatnim śniadaniu w Vegas. W końcu raz się żyje. Napędzani tą myślą, postanawiamy zaryzykować. W kasynie oddajemy się w rękę bandyty i… tracimy wszystko. Lżejsi o te dwa dolary zbliżamy się do największej depresji Ameryki Północnej.
Do Doliny Śmierci jedziemy przygotowani: mamy baniak z wodą, prowiant, pełny bak. Temperatury nie są zabójcze, ale po co kusić los? Nie chcemy pójść w ślady osadników, którzy w 1849 r., ogarnięci gorączką złota, chcieli skrócić drogę do bogactwa i zabłądzili na pustyni. Cudem przeżyli. Właśnie im miejsce zawdzięcza swoją nazwę.
Mamy tylko jeden dzień, czasu wystarcza na trzy przystanki. Najpierw w Zabriskie Point długo nie możemy oderwać oczu od fantastycznych formacji skalnych. Później szybki spacer po dywanie z soli na dnie wyschniętego jeziora Badwater. To właśnie najniżej położone miejsce na kontynencie – znajdujemy się 86 m poniżej poziomu morza.
Słońce znów dyktuje warunki – wkrótce wybije złota godzina, a przemieszczanie się w największym parku narodowym w kontynentalnej części USA zajmuje sporo czasu. Wygrywamy kolejny wyścig i docieramy w samą porę – ruchome wydmy Mesquite kąpią się w ostatnich promieniach.
Park Narodowy Sekwoi
Dzień: 13
Rodzą się w ogniu. Gruba kora chroni je przed płomieniami, a dzięki temperaturze szyszki wysychają, uwalniając z czasem kolejne nasiona. Poza tym ogień trawi konkurencję. Sekwojom olbrzymim bardzo odpowiadają częste w Kalifornii pożary. Mają płytki, ale rozłożysty system korzeni, więc wolą, by w bliskim sąsiedztwie nie było innych roślin.
Czerwonawe drzewa w Parku Narodowym Sekwoi nie są najwyższe na świecie. Są największe pod względem objętości. Rekordzistą jest General Sherman. Średnica jego pnia u podstawy przekracza 10 m!
W środowisku naturalnym mamutowce olbrzymie – jak brzmi ich właściwa nazwa – można spotkać tylko tutaj: w Kalifornii, w górach Sierra Nevada. A dokładniej na ich zachodnich stokach, wyłącznie na wysokości od 1200 do 2500 m n.p.m. Te kapryśne gwiazdy lasu nie chcą występować nigdzie indziej. Niestety ich wygórowane wymagania mają swoje konsekwencje – jest ich coraz mniej.
Park Narodowy Yosemite
Dni: 14-15
Olbrzymom można przyjrzeć się też w Parku Narodowym Yosemite. „To najwspanialsza ze świątyń Natury, do jakich dane mi było wejść” – pisał John Muir w liście do przyjaciela w 1868 r. To wtedy przyrodnik odwiedził po raz pierwszy tę część Stanów Zjednoczonych. Jego eseje i artykuły do dziś inspirują ludzi do zanurzenia się w przyrodzie po uszy. Muir bardzo mocno angażował się w jej ochronę. Po części dzięki jego staraniom Kongres w 1890 r. podjął decyzję o utworzeniu parku.
W Yosemite w końcu zwalniamy. Dajemy sobie czas na oddech, na spacery po lesie, na dwie noce w tym samym łóżku – w tej podróży to luksus. W dolinie opadły już liście, wyżej spadł pierwszy śnieg. Wkrótce słynna trasa Tioga Road zostanie zamknięta na zimę.
Stany budzą pożądanie – by widzieć więcej i by kiedyś powrócić. Blisko 6000 km w dwa tygodnie – po co się tak spieszyć? „Świat jest wielki i chcę mu się dobrze przyjrzeć, nim nastanie ciemność” – Muir rozumiał.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Brooklyn – co zobaczyć w dzielnicy Nowego Jorku
- Atrakcje Los Angeles. Zwiedzanie Los Angeles jest banalnie proste. To wszystko...
- W Montrealu oddycha się kulturą! Zwiedzamy kulturalną stolicę Kanady
- Wyjazd na Kubę z dziećmi – porady rodziców
- Kobieta weszła na wybieg dla lwów w nowojorskim zoo. Przerażające nagranie
- „Kevin sam w domu". Dom McCalisterów do wynajęcia! Kevin nie jest wliczony w...