Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Chiny, moja miłość
Jadę do Chin, mówi moja przyjaciółka, która właśnie wróciła z Egiptu.
Zazdroszczę, mówię.
Wolałabym mieć chłopaka, mówi.
E tam, mówię, Chiny lepsze.
No nie, mówi, wolałabym, żeby ktoś się mną zainteresował, ktoś pokochał.
Brakuje ci seksu, kwituję.
Tak, mówi.
Wchodzimy do mojego domu, Gustaw szaleje na jej widok, siadamy przy stole, pijemy herbatę, Gustaw się skrada pod stołem, łasi się, merda ogonem, gwałci jej nogę. Co mam powiedzieć? Chciałaś, żeby ktoś się tobą zainteresował, żeby cię pokochał, chciałaś seksu. No, to masz. Liczę. W przyszłym miesiącu muszę zapłacić: czynsz 500, niania 1000, telefon 70, internet 80, rata za mój komputer 400, za komputer syna 300, za łóżko z Ikei 400, obiady w szkole 100, rada rodziców 200, tenis za dwa miesiące 500, szermierka kwartalnie 300, jedzenie dla Gustawa duża torba 200, ubezpieczenie samochodu 600, oddać dług Izie 300, oddać dług mamie 600, zapłacić mandat za przekroczenie prędkości 400. A fryzjer? A ortodonta dla dziecka? Moja pensja skończyła się w połowie tej listy. Oczywiście, mogłam nie kupić komputera, mogłabym nie mieć samochodu, a zwłaszcza mogłabym jeździć wolniej. Mogłabym nie mieć dziecka. I psa. Wtedy mogłabym sobie pozwolić na podróże. Na szczęście są wyjazdy służbowe. Luksusowe hotele, za które ktoś płaci. Grube materace z białą pościelą i irracjonalną ilością poduszek. Gęste, śnieżnobiałe ręczniki i miękkie białe szlafroki z ogromnymi kapturami. Małe mydełka, szampony i płyny pod prysznic w maleńkich buteleczkach. Miękkie wykładziny w długich korytarzach. Bary z klubowymi, skórzanymi kanapami, na których ponoć siedział Humphrey Bogart. Niektóre z tych hoteli są tak piękne, że biję się z myślami, czy wychodzić na zewnątrz. Rozpamiętuję Hotel Roosevelt w Los Angeles przy alei gwiazd. Przepiękny gmach z 1927 r., w którym rok później odbyła się pierwsza oscarowa gala. Marylin Monroe rezydowała tu przez dwa lata na początku swojej kariery jako modelka - jej pierwsze zdjęcie do kolorowego magazynu zostało zrobione na trampolinie nad basenem. Dziś tej trampoliny nie ma, ale jest za to podwodne malowidło Davida Hockneya. Spali tu Charlie Chaplin, Cary Grant, Frank Sinatra, Elizabeth Taylor. I ja. Ha!
NA TEMAT:
Nigdy wcześniej nie byłam w takim luksusie. Przyjechałam zrobić wywiad z projektantami mody Viktorem i Rolfem, którzy utrzymywali, że można ubrać się rewelacyjnie za grosze. Być może. Na ich pokaz założyłam sukienkę pożyczoną od kolegi z redakcji, Marcina Paprockiego (tak obłędną, że Viktorowi i Rolfowi zbielały dwie pary oczu). Nie mam pojęcia, ile kosztuje taka sukienka. Myślę, że tyle co cała reszta mojej szafy. Myślę, że gdybym wiedziała, nie ośmieliłabym się jej założyć, a co dopiero klęczeć w niej na bruku, bijąc pokłony przy gwieździe Marylin Monroe, upiwszy się wcześniej na wykwintnym bankiecie szampanem. Nagle dzwoni moja mama, wstrząśnięta. I jak tu teraz żyć, mówi, co to za czasy! Moja mama pracuje w teatrze lalkowym w Łodzi. Szukamy sekretarki, mówi. Przyszło kilkaset dziewczyn. Wszystkie piękne, wygadane, inteligentne, wykształcone. Wszystkie miały wyższe studia! Mówiły w trzech językach. Jedna z podwójnym doktoratem pracuje na kasie w Biedronce. Pamiętam Hotel Martinez na La Croisette w Cannes, z 1929 roku w stylu art déco. Robiłam tam wywiad z jakimś słynnym makijażystą. Wywiad był na tarasie hotelu z widokiem na morze. Potem zabrano nas motorówką na obiad do wiszącej nad wodą restauracji hotelu Eden Roc w Antibes, gdzie jadają gwiazdy (rzeczywiście spotkaliśmy tam Romana Polańskiego i Emmanuelle Seigner). Jedliśmy dania, których nazw nawet nie znam i piliśmy wina, których nie potrafię docenić. Były też inne wyjazdy-łapówki. Okupione wywiadami z gwiazdeczkami telewizyjnych seriali. Pięć godzin wywiadów z naciągniętymi, anorektycznymi pannami z Beverly Hills 90210 i możesz udać się nad basen cudownego hotelu z końca lat 50. Beverly Hills Hilton na Mai Tai w legendarnym barze Trader Vic's. Następny dzień i kolejne pięć godzin z agentami służb specjalnych NCIS, CSI i innych skrótów i możesz pójść spacerem (i być jedyną osobą chodzącą w mieście, reszta ma samochody) na koncert Flaming Lips w przepięknym teatrze z lat 30. Moje wymarzone podróże wcale nie są kosztowne. Chciałabym zapakować graty do mojego 18-letniego volvo, zabrać chłopaka, syna, psa i pojechać na Węgry. Albo do Gruzji. Albo do Rumunii. Ale jakoś tak się składa, że nigdy na to nie wystarcza pieniędzy. Ostatnio pojechałam na trzy dni do Wenecji na Biennale Architektury. Trzy dni. Mieszkałam u znajomych za darmo. Bilet kupiłam w tanich liniach za trzysta złotych. W kolejnym miesiącu, przez ten wyjazd, pieniądze skończyły się już koło dziesiątego. Odwiedzam mojego chłopaka przed pracą. Leżymy na łóżku. Słońce zalewa pokój. Jest ciepło. Za oknem szumi ulica, zamykam oczy i czuję się, jakbym była nad morzem. On wstaje i puszcza mi właśnie tę płytę, którą chciałabym usłyszeć w tej chwili - Wariacje Goldbergowskie. Przy nim zapominam o życiu codziennym. O pracy. O obowiązkach.
On jest moim Budapesztem.
Ljubljaną.
Klużem.
Moimi Chinami.
Jeździsz w to samo miejsce tyle razy i myślisz, że już dokładnie wiesz, co się wydarzy, a i tak mogą się zdarzyć niesamowite rzeczy, mówi. Jak w Wenecji, mówi i przytula mnie mocniej.
Gdzie chciałabyś pojechać, pyta.
Do Genui, mówię. A ty?
Do Tokio. Poznaliśmy się w Wenecji, to ślub musimy wziąć w Las Vegas, śmieje się. A w podróż poślubną pojechać do Tokio. Albo lepiej - dookoła świata.
Dobrze, mówię, kochanie, ale czy najpierw możesz postawić mi obiad? Bo skończyły mi się pieniądze.
Mi też.
Polub nas na Facebooku!