ESTONIA

Estonia: Przytulona do Rosji i morza

Małgorzata Rejmer, 20.10.2011

Ilustracja: Izabela Szumen

fot.: Izabela Szumen

Ilustracja: Izabela Szumen
Z Estonią było tak, że wiedziałam o niej niewiele więcej niż nic. Owszem, mogłam się zgodzić, że istnieje taki kraj, graniczy z Rosją i z tego tytułu, tak jak Polska, regularnie zbierał bęcki, obecnie posiada dobrobyt z prosperitą, dużo internetu w drewnianych domkach, i dziękujemy za uwagę, to by było na tyle.

Miałam jednak potrzebę, żeby w tych trudnych czasach opartych na wiedzy, nabrać o Estonii jakiegoś przekonania. Poza tym przeczytałam książkę Finko-Estonki Sofi Oksanen "Oczyszczenie", z której wynikało, że w Estonii istnieją ciekawe lasy, chatynki, pola, przetwory i konfitury, i podobne jak u nas doświadczenia historyczne, gęste od przemocy i okrucieństwa - podróże w jedną stronę do radzieckich łagrów, zniewolenie w ramionach Rosji, a potem czas transformacji i wolność, pożądanie dżinsów, cienkich pończoch, wiader coca-coli. Kiedy więc moje estońskie znajome zaczęły gorąco zapraszać do siebie, zachęcając zapewnieniami, że mają tam fajny chłodek, -30 stopni, interesujące zaspy i duży wybór sopli lodowych, stwierdziłam, że nie ma co czekać, trzeba pakować kapoki i skarpety. Lecę do Estonii zaawansowanym kwietniem, ląduję, patrzę, a tam w środku Tallina gigantyczne zamarznięte jezioro. To zaskoczenie pierwsze, a drugie jest takie, że powietrze okazuje się nie zimne, a wręcz ciepłe. Żadnych Eskimosów, żadnych przemarzniętych niedźwiedzi polarnych. Łopocze na wietrze flaga Estonii, biało-niebiesko-czarna, a ja jadę przez obrzeża Tallina, szare kamiennością budynków. Paryż może być piaskowy, Londyn może być ceglany, Nowy Jork przeszklony - Tallin jest szarokamienny.

NA TEMAT:

Idę na Stare Miasto, a tam spokój i rozleniwienie, jak na pustym planie filmowym. Ekipa filmowa już się wyprowadziła, zostały tylko śmiałe dekoracje: kolorowe kamieniczki i bruk, wieżyczki i bramy, gzymsy i gonty, a gdzieniegdzie hordy angielskich kolonizatorów odłożyły dzidy i robią przerwę na piwo. Tartu, drugie co do wielkości miasto estońskie, też jest podrasowane jak na potrzeby pocztówek, kamieniczkowe i z drewna, położone w dolinie i przeszyte rzeką. Największych emocji doświadczam w małym muzeum należącym do Akademii Medycznej - takim starym, zapyziałym muzeum z wielką bramą, wąskim korytarzem i skrzypiącą podłogą, znacie to z horrorów - gdzie do słoików z formaliną włożono wszystko, czego nie chcielibyście zobaczyć. Tkanki przeżarte nowotworem, płuca zgniłe od nikotyny, ręce z paznokciami zjedzonymi przez czas i grzybicę i to, co wymknęło się naturze spod kontroli, wszystko, co jej się nie udało, i o czym chciałaby zapomnieć: szkielet świni z dwiema głowami, płody anomale w przekroju wielomiesięcznym, płody cyklopy, płody dwunożne, dwuręczne, dwugłowe, a wszystko białawe, rozpulchnione, z paznokciami i powiekami. Co by nie mówić, muzeum anatomii w Tartu to bardzo odpowiednia lokalizacja do postradania zmysłów.

Powolnym autobusem jadę do Narwy, a przede mną beznamiętnie rozpościera się szarawa przestrzeń, pojedyncze kolorowe domki, ziemia w kolorze popalonej żółci. Dalej - rozbielone jezioro roztapia się w sinej barwie nieba. Nie ma łódek ani pomostów, jezioro jest olbrzymem, którego nikt nie widzi. Gdzieniegdzie, przy małych polipowatych rozlewiskach, stoi kilku rybaków, ortalionowe plamy, znieruchomiałe. To się nie dzieje naprawdę, ta Narwa, trzecie co do wielkości miasto estońskie, przytulone do Rosji. Chodzę i nie mogę się nadziwić, gdzie oni pochowali te wszystkie budynki, czemu to wszystko takie niedokończone, a w wielu miejscach nawet niezaczęte. W Narwie panuje estońska cisza, tylko gdzieniegdzie słychać rosyjski; gdy chcemy kupić bilet do Tallina, pani w kasie obraża się, że mówię do niej w egzotycznym języku angielskim, tu jedynym językiem rekomendowanym jest rosyjski, od biedy estoński. Bo Narwa wzięła ślub z Estonią, ale kocha się w Rosji. Osiemdziesiąt pięć procent mieszkańców to Rosjanie, postsowiecka jest też przestrzeń, z brakiem jakiegokolwiek centrum, rozlazłym rondem, przy którym stoi jedyny wieżowiec, pokryty szarą pleśnią tynku, z koroną w postaci gigantycznego zbiornika przypominającego szopę na narzędzia. Kiedyś trzymano tam wodę na okazję kataklizmu. Tak opowiada mi Maksim, którego spotykam po drodze. Urodził się w Narwie, chodził tu do szkoły i nie potrafi powiedzieć zdania po estońsku. Na estońskiej ziemi jest Rosjaninem, synem Rosjanki i bezpaństwowca, który nie chciał żadnego paszportu. Cztery lata temu, gdy Estończycy próbowali usunąć z centrum Tallina pomnik Brązowego Żołnierza, symbol radzieckiej okupacji, w ramach protestu na ulicę wyszły tłumy mniejszości rosyjskiej, a rosyjski niedźwiedź pogroził łapą z Kremla.

A teraz pomyślmy, co nam, Polakom, kojarzy się z Rosją. Więc kiedy czytam "Oczyszczenie" Oksanen, historię lęku, przemocy i opresji, dominacji silniejszego nad słabszym i kiedy odcedzam to wszystko z historycznych detali, okazuje się, że tło socjologiczne jest podobne: od tęsknoty za dżinsami po strategie przetrwania i posługiwania się kłamstwem. Uprzedzenia też są podobne, także moje własne, o czym przekonuję się, kiedy po angielsku pytam o drogę nad morze chłopaka stojącego na ulicy. Ale akcent mam twardy, po słowiańsku kanciasty, więc chłopak uśmiecha się i odpowiada mi po rosyjsku. "Nie jestem Rosjanką!" - mówię po angielsku i uświadamiam sobie, że jestem wściekła, a mój akcent staje się jeszcze twardszy. - "Jestem Polką!" Chłopak zaraz przeprasza. Tłumaczy drogę i na wszelki wypadek przeprasza jeszcze raz. Mijam stare sklepowe wystawy, ten sam co u nas dizajn pajęczyny i pleśni: szary kożuch zasłon, konwulsje naklejek na szybach, melancholia sztucznych kwiatów w wazonach. Dalej - drewniane domy, przy jednym z nich flaga estońska. Dochodzę nad morze, piękne, olbrzymie, z gruzowiskiem lodu przy brzegu. To samo mamy morze.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.