INDIE

Dwa tygodnie w Kerali. Zaplanuj wakacje na południu Indii

Anna Janowska, 25.07.2016

Kerala - backwaters

fot.: www.shutterstock.com

Kerala - backwaters
Niewielka, zielona, pełna palm kokosowych, z których mleczko lub wiórki trafiają do niemal każdej potrawy. W Kerali uprawy herbaty i przypraw sąsiadują z niesamowitymi rozlewiskami i dżunglą pełną słoni i tygrysów. Podpowiadamy, jak spędzić dwa tygodnie na południu Indii.

O świcie w starym forcie w Koczin panuje niesamowity spokój. Z balkonu hotelu patrzę, jak słońce pastelami rysuje pierwsze kolory na wiekowych murach. Doskonale widać stąd wybrzeże i znajdujący się nieopodal holenderski cmentarz – kamienną, zamkniętą na kutą bramę pamiątkę po czasach, gdy Holendrzy panowali nad tutejszym portem. Przed nimi byli tu Portugalczycy. Po nich Brytyjczycy. Bo Koczin – jeden z najważniejszych portów Indii – kiedyś był pożądanym przez wszystkich centrum handlu przyprawami.

NA TEMAT:

Miasto rozłożyło się na wyspach, a dzięki wybudowanej przez Brytyjczyków sztucznej Wellington jest jednym z najlepiej chronionych naturalnych portów i bazą marynarki indyjskiej, w której kotwiczą potężne lotniskowce. Najciekawiej jest właśnie w Forcie, gdzie kryją się piękne kolonialne domy, stare drzewa o potężnych gałęziach i kamienny kościół św. Franciszka, w którym w 1524 r. pochowano Vasco da Gamę. Jego grób wciąż się tu znajduje, choć prochy przewieziono później do Lizbony.

Są też potężne, rozpostarte na drewnianych stelażach „chińskie sieci” – pocztówkowy widok i pamiątka po kupcach z Państwa Środka. Wieczorem trafiam na miejską plażę, pełną chłopaków puszczających latawce, rodzin jedzących lody i zakochanych par wpatrzonych w zachodzące słońce.

Plantacje herbaty w Munnar

Munnar to herbaciane serce Kerali w Ghatach Zachodnich. Góry szerokim, sięgającym średnio 1200 m n.p.m. szpalerem biegną równolegle do wybrzeża, oddzielając Keralę od Tamilnadu. Pociągi tam nie jeżdżą, lokalne, wypchane po brzegi pasażerami autobusy owszem, ale choroba lokomocyjna mnie od nich odstręcza. Decyduję się więc nadszarpnąć nieco budżet i wynająć samochód z kierowcą. Samego samochodu nawet nie próbuję wynajmować, do jazdy tutaj chyba trzeba się w Indiach urodzić.

Po czterech godzinach pełnych hamowania, trąbienia, wyprzedzania na zakrętach i ujścia cało – o milimetry – z trzech prawie czołowych zderzeń, zaczynają się ciasne zakręty. Droga pnie się coraz mocniej pod górę. W końcu dostrzegam pokryte herbacianymi kobiercami wzgórza, poprzecinane biegnącymi na skos ścieżkami. Pola herbaty zdają się nie kończyć i towarzyszą nam przez dobrą godzinę drogi.

Plantacje herbaty w okolicach Munnar

Plantacje herbaty w okolicy Munnar. Fot Shutterstock.com

Po boskich widokach zjechanie do niecki, w której znajduje się miasto Munnar, przypomina zstąpienie do głośnych, brudnych i tłocznych piekieł. Muzeum Herbaty to jedyny powód, dla którego warto się tu na chwilę zatrzymać. Oglądam miniaturę wybudowanej przez szkockich plantatorów fabryki i film o osadnikach karczujących lasy pod uprawę herbaty, którzy w chłodnym i mglistym klimacie Munnaru czuli się niemal jak u siebie.

Jednak o wiele ciekawsze jest zwiedzanie prawdziwej przetwórni. W okolicy znajduje się najstarsza, założona przez Brytyjczyków w 1857 r. Lockhart Tea Factory. Upieram się, żeby ją odwiedzić, choć mój kierowca przekonuje, że na pewno jest zamknięta dla zwiedzających i że za nic nie dostanę się do środka. Przy bramie okazuje się, że wcale nie jest to takie trudne, wystarczy zapłacić 200 rupii za bilet (mniej więcej tyle kosztuje 200-gramowa paczka herbaty). Warto zobaczyć, jak potężne maszyny sprzed ponad wieku rolują, tną, mielą i suszą herbaciane liście.

Góry Kardamonowe i plantacje przypraw

Trasa z Munnaru do Thekkady to kolejne cztery godziny pełnej zakrętów, szalejącego błędnika i pięknych widoków podróży. Początek jest niesamowicie spektakularny. Droga biegnie przez wyściełaną herbacianymi plantacjami dolinę, w tle pasmo High Range wraz z najwyższym szczytem Anai Mudi (2695 m n.p.m.). Wkrótce zielone zbocza zstępują do jeziora. Można po nim pływać łódką, ale bardziej interesują mnie oznaczone wśród upraw przejścia dla... słoni, które w porze suchej schodzą nad brzeg, by napić się wody.

Im niżej, tym bardziej herbaciane pola ustępują miejsca plantacjom przypraw. Wjeżdżamy w Góry Kardamonowe, skąd pochodzą kardamon oraz pieprz – rośliny niegdyś endemiczne dla tej części Indii. Do zwiedzania zapraszają przeróżne „spices and ayurvedic gardens” o fikuśnych nazwach.

Spice Walk to ogród, który jest częścią wielkiej plantacji kawy, pieprzu i kardamonu. Rośliny nie są eksponatami w przyprawowym muzeum, ale są tu uprawiane. Plantacja kardamonu przypomina nieco bambusowy gaj, pieprz jak szalony oplata potężne pnie drzew, kawowe krzewy są większe ode mnie – takiego miejsca szukałam.

Na nocleg zatrzymuję się w ekologicznym Spice Village. To bungalowy rozrzucone wśród drzew i krzewów, gdzie każdy, najmniejszy nawet krzaczek opatrzony jest tabliczką. Tuż obok rozciąga się Park Narodowy Periyar ze sztucznie utworzonym przez Brytyjczyków pod koniec XIX w. jeziorem. Właśnie wokół niego najłatwiej spotkać żyjące tu bawoły, słonie, a nawet tygrysy. Ja wybieram się w rejs bambusową tratwą. Sama wyprawa przez dżunglę ze świadomością ich bliskości przyprawia o dreszcz na plecach.

Backwaters – największa atrakcja Kerali

Wracam na wybrzeże, ku słynnym rozlewiskom Kerali zwanym Backwaters. System rzek, jezior, mielizn i kanałów ciągnie się przez około 75 km niemal od samego Koczin aż po Alappuzhę. W Kumarakom wsiadam na łódź i kanałami płynę do hotelu nad samym jeziorem, tuż obok Kumarakom Bird Sanctuary. Zostawiam walizkę w recepcji i od razu ruszam na rejs po ogromnym, najdłuższym w Kerali jeziorze Vembanad. Słońce powoli zachodzi, po wodzie niesie się gra na flecie, a na unoszących się na niej hiacyntach co chwila przysiadają kolorowe ptaki.

O świcie, gdy podsycany wysoką wilgotnością upał jest jeszcze do zniesienia, wypływam niewielką łódką wiosłową w rejs po kanałach. Jest powolna, nie dotrę nią za daleko, ale dostanę się w wąskie odnogi, do których nie zaglądają duże łodzie.

Płyniemy przez wioskę Ajemenem, tę samą, którą Arundhati Roy opisała w nagrodzonej Pulitzerem powieści „Bóg rzeczy małych”. Na brzegu kobiety robią pranie, zamaszyście bijąc ubraniami o kamienie, myją naczynia, skrobią ryby. Za zakrętem w kanale kąpie się zmęczona upałem cielna krowa. Ktoś zrywa kokosy, ktoś plecie ze słomy matę lub spieszy się do pracy w odprasowanym mundurku.

Nazajutrz wybieram się na obserwowanie ptaków. Wystarczy usiąść w bezruchu i rozejrzeć się, ale by nazwać wypatrzone gatunki, najlepiej mieć przewodnika i lornetkę. Najłatwiej zobaczyć szybujące nad głową jastrzębiowate kanie bramińskie o potężnych brązowych skrzydłach i białych brzuchach. Wśród tylu występujących tu ptaków sama rozpoznaję tylko zimorodki, kormorany i czaple. Moim nowym ulubieńcem zostaje blue-tailed bee-eater, czyli żołna – kolorowy zjadacz pszczół i ważek.

Przewodnik tłumaczy, że wiele ptaków to gatunki migrujące. Niektóre, jak zimorodki, przybywają z Himalajów. Inne, jak żurawie białe, nawet z dalekiej Syberii. Kwintesencją rozlewisk są tzw. houseboats, łodzie mieszkalne z nadbudówkami plecionymi niczym koszyki. Tak więc i ja „okrętuję się” na taką łódź i powoli płyniemy kanałami na południe, aż do Alappuzhy. Tu przesiadam się do pociągu do stolicy Kerali – Triwandrum. Niby to ekspres, a jest niewiele szybszy od łodzi. Pokonanie 108 km zajmuje mu niemal trzy godziny.

Kovalam – główny kurort Kerali

Kovalam to główny kurort Kerali. Wybieram nieco spokojniejsze okolice i jadę kilka zatoczek bardziej na południe, do położonego przy pięknej piaszczystej plaży Manaltheeram Ayurveda Beach Village. Koniec podróży wydaje mi się idealnym momentem na zadbanie o zdrowie i zapoznanie się z klasyczną indyjską medycyną.

Kovalam to główny kurort Kerali

Plaża w Kovalam – głównym kurorcie Kerali. Fot. Shutterstock.com

Kto chce korzystać z ajurwedy, zaczyna od wizyty u lekarza. Lekarka bada mnie i przez dobrą godzinę wypytuje o wszystko, co dotyczy zdrowia. Opowiada też o ajurwedzie, wedle której człowiek oraz każde życie na ziemi składa się z pięciu elementów: ziemi, wody, ognia, powietrza i przestrzeni, które z kolei tworzą trzy doshas: Vata, Pitta i Kapha. Gdy coś nam dolega, znaczy, że przestały być one w równowadze. Ajurweda pomaga je na nowo zbalansować. Na koniec lekarka przepisuje mi tajemniczą ziołową miksturę, której sześć nakrętek mam pić co wieczór. Rozpisuje dietę oraz dwugodzinne, dobroczynnie działające na organizm zabiegi. Zaleca też jogę i medytację.

Ja jednak w pierwszej kolejności biegnę na plażę. Jest długa, szeroka, o cudownie miękkim piasku. Kawałek dalej mieści się wioska rybacka. Chcę zobaczyć, jak mężczyźni wyciągają na brzeg sieci pełne małych rybek. Wrócę tu jutro o świcie.

Masaż przepisany przez lekarkę okazuje się oleistym zabiegiem na cztery ręce. Wykonują go dwie masażystki naraz, mocno wmasowując specjalny olej w całe moje ciało. Zaczynają od głowy, a kończą niezwykle przyjemnym masażem twarzy. Próbuję jeszcze shirodhary, pochodzącego z Kerali zabiegu polegającego na laniu ze specjalnego kociołka ciepłego oleju wprost na czoło. Działa oczyszczająco na mózg, odpręża i pomaga zrównoważyć doshas. Gdy bujam się potem w hamaku z widokiem na fale rozbijające się o plażę, myślę sobie, jak fajnie by było, gdyby wszystkie podróże mogły mieć tak cudowne zakończenie.

Kerala praktycznie

Jak dolecieć?

Do miasta Koczin można się dostać (z przesiadkami we Frankfurcie lub Monachium i w Delhi lub Bombaju) Lufthansą lub Air India od 2400 zł. Na przesiadkę w indyjskim porcie lepiej przewidzieć więcej czasu. Nawet gdy mamy jeden bilet, trzeba przejść kontrolę graniczną i odczekać w kolejce po e-wizę, odebrać bagaż, przejść kontrolę celną i nadać go na nowo, tym razem w krajowym terminalu. Może to zająć dwie, nawet trzy godziny.

Transport

Po Kerali najlepiej przemieszczać się pociągami – linia kolejowa biegnie równolegle do wybrzeża. Są powolne, ale i tak szybsze niż auto. Jeden z najdłuższych przejazdów, pomiędzy Kalikat i Triwandrum, zajmuje 8 godz., za bilet zapłacimy ok. 700 rupii/40 zł.

W góry, Ghaty Zachodnie, dostaniemy się autobusem (jeśli nie mamy choroby lokomocyjnej i nie boimy się górskich zakrętów).

Można wynająć też samochód z kierowcą. Za 4 dni zapłacimy ok. 11 000 rupii/630 zł (z benzyną).

Gdzie spać?

Coconut Lagoon – położony pośród rozlewisk Kerali, tuż nad jeziorem Vembanad. Za piękny 2-osobowy bungalow (klasyczny lub typowo keralski dwupiętrowy domek) zapłacimy od 450 zł. W cenie śniadanie, rejs po jeziorze o zachodzie słońca, obserwowanie ptaków i transfer łodzią z Kumarakom. Jest tu też ajurwedyczne spa.

Więcej o Kerali na www.keralatourism.org.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.