Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Couchsurfing – wybawienie czy ograniczenie w podróży? Felieton Moniki Witkowskiej
Monika Witkowska, 17.07.2018
Kiedyś na warsztatach podróżniczych zapytano mnie, czy korzystam z couchsurfingu. Wtedy nie korzystałam, choć pomysł popierałam. Przypomnę, że nie chodzi o zajęcia z trenerami (ang. coach), ale o korzystanie z czyjejś sofy (ang. couch). A konkretnie o ideę darmowych noclegów u ludzi gotowych bezinteresownie przyjąć nas pod swój dach. Funkcję łączników pomiędzy podróżnikami i gospodarzami (tzw. hosts) pełnią specjalne portale, z których najpopularniejszym jest Couchsurfing.com.
Dlaczego długo unikałam takich noclegów? Bo uważałam, że ograniczają one moją podróżniczą spontaniczność. W końcu jeśli ktoś nas gości, wypadałoby się do jego zwyczajów dopasować, co czasem bywa trudne. Zwłaszcza gdy gospodarz ma ochotę na długie nocne opowieści o swoim życiu, a my padamy z nóg.
NA TEMAT:
Ale jak to mówią, tylko krowa nie zmienia zdania. Dlatego i ja w międzyczasie poglądy zmieniłam, ze sceptyczki stając się fanką couchsurfingu. Zresztą w niektórych sytuacjach stanowi on prawdziwe wybawienie.
Tak też było w Luandzie. Stolica Angoli zaliczana jest do najdroższych miast świata. Hosteli w niej brak, a ceny hoteli mogą przyprawić podróżników o zawrót głowy. Razem z kolegą, z którym jeździłam wówczas po Afryce, wylądowaliśmy u Pakistańczyka Majida pracującego tam na kontrakcie. Już pierwszego dnia nasz gospodarz stwierdził, że pewnie będziemy chcieli pojechać na jakąś dalszą wycieczkę. Po czym wręczył nam kluczyki do swojego auta. Speszeni zaczęliśmy tłumaczyć, że w tamtejszym ruchu żadne z nas nie odważy się prowadzić samochodu. Ale Majid znalazł rozwiązanie: – Nie ma sprawy. Kierowcę też dostaniecie. Oczywiście na mój rachunek. I paliwo – doprecyzował. Na tym nie koniec. Po powrocie z całodniowego wypadu Majid powitał nas w drzwiach. – Pomyślałem, że możecie być zmęczeni i powinniście się zrelaksować. Opłaciłem wam masaż w lokalnym spa – poinformował.
Dach nad głową, serce na dłoni
Kontrast dla luksusowych warunków, jakie mieliśmy w wielkim apartamencie Majida, stanowiło lokum Adama. Ten niezwykle skromny muzułmanin przyjął nas u siebie w kameruńskiej stolicy Jaunde. Dopiero na miejscu okazało się, że Adam mieszka w slumsach. Jego skromny domek, o wymiarach nie większych niż 4 x 5 m, składał się z pokoiku z piętrowym łóżkiem i mikrokuchenki oraz łazienki.
Prawda jest taka, że warunków do przyjmowania gości Adam nie miał żadnych. Mimo to chłopak wychodził z siebie, by nas ugościć. Kiedy zmęczeni podróżą smacznie spaliśmy, smażył nam naleśniki. Na nic zdało się tłumaczenie, że nie chcemy sprawiać kłopotu. A w ciągu dnia zabierał nas w niezwykłe, nieopisane w przewodnikach zakątki miasta.
Liczą się ludzie
Kolejnym przykładem moich couchsurfingowych znajomości był pobyt w Cayenne w Gujanie Francuskiej u cudownej Irene Marciniak. Nazwisko zdradzało polskie korzenie. Faktycznie, Irene wyjechała z Polski jako dziecko i od tamtej pory w kraju swoich rodziców nigdy nie była.
– Nie mówię po polsku – napisała w mailu zapoznawczym. Komunikowałyśmy się więc po angielsku. Potem okazało się, że wiele polskich słów kojarzy. Najszybciej przypomniało jej się „cholera”. Po kilku dniach angielski nie był nam już wcale potrzebny. Planowałam zostać u niej dwa dni, a byłam niemal tydzień. Przez ten czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jestem pod opieką najtroskliwszej z ciotek.
A ponieważ Irene ma syna, miałam kompana do szalonej zabawy na gujańskim karnawale. To dzięki Lucowi mogłam poczuć rytmy brazylijskiej samby i zobaczyć miejsca, do których przyjezdni normalnie nie zaglądają. Poza tym poznałam ludzi, którzy pomogli mi w dalszej podróży.
Dług wdzięczności
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wymienione przeze mnie przykłady nie są normą. Od innych podróżników wiem, że ich doświadczenia bywały zgoła odmienne. Ostatecznie od gospodarzy nie powinniśmy oczekiwać niczego poza dachem nad głową samym w sobie. Ja chyba po prostu mam szczęście, bo zazwyczaj dostaję jeszcze serce. Pozostają niezwykłe wspomnienia i niepisany dług wdzięczności. Skoro mnie ktoś pomaga, to ja też innym chcę dać coś od siebie.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Starość to kwestia decyzji, nie kalendarza!
- Mistrzowie świata w podrabianiu. Felieton Moniki Witkowskiej
- Pierwszy kraj, do którego nie chcę wracać. Felieton Moniki Witkowskiej
- Marzysz o napisaniu książki podróżniczej? Zastanów się dwa razy [Felieton...
- Kroniki hotelowe. Felieton Filipa Springera
- Spódnica w proszku i inne rebusy językowe. Felieton Moniki Witkowskiej