Aktualności

Garderoba (od) jazdowa

Monika Witkowska, 27.08.2013

Gotowy do drogi

fot.: Tomasz Walenta

Gotowy do drogi
Inny zestaw ubrań pakuje wczasowicz szykujący się na stacjonarne wakacje w pięciogwiazdkowym hotelu, inny globtroter wyruszający w podróż dookoła świata. Dylemat, co zabrać, mają i jedni, i drudzy

Inny zestaw ubrań pakuje wczasowicz szykujący się na stacjonarne wakacje w pięciogwiazdkowym hotelu, inny globtroter wyruszający w podróż dookoła świata. Dylemat, co zabrać, mają i jedni, i drudzy

W pilotowanej przeze mnie grupie jadącej do Etiopii był turysta, który na lotnisku zjawił się z plastikową reklamówką. „Gdzie ma pan bagaż?”, zapytałam. Pokazał niepozorną torebkę, zupełnie nie pasującą do wypakowanych plecaków reszty uczestników. Nie mogliśmy się nadziwić, że w czasie dwutygodniowego wyjazdu turysta-ekstremalista niczego od innych nie pożyczał...

NA TEMAT:

Wybór butów

Wbrew tytułowi jednego z programów telewizyjnych, boso przez świat przejść się nie da. To nie tylko niewygodne, ale wręcz niebezpieczne. Nie chodzi nawet o ostre kamienie czy kawałki szkła, gorzej, że możemy nadepnąć na skorpiona, jadowitego owada albo węża. W buszu, w dżungli, tam gdzie rośnie wysoka trawa chodzenie w sandałach może być ryzykowne – w takich miejscach lepiej mieć buty zakryte, a i tak zanim je założymy (np. wyczołgując się rano z namiotu), lepiej każdy wytrząsnąć, sprawdzając czy w środku nie ma nieproszonych gości. Swoją drogą, zostawiając rzeczy przed namiotem czy domkiem, trzeba w ogóle być ostrożnym. Czasem powody są bardzo prozaiczne – np. na campach w Parku Etosha w Namibii po zmroku kręcą się kradnące buty kojoty. Dlaczego to robią? Bo podobnie jak psy lubią zapach spoconych ludzkich stóp! Popadać w skrajności jednak nie warto – wielu podróżników chodzi w ciężkich, trekkingowych buciorach, w sytuacjach, które wcale tego nie wymagają. Prawdopodobnie chodzi o to, że dobrze wyglądają na zdjęciach, choć można współczuć tym, którzy trafią na moment zdejmowania ich z nóg po całym dniu noszenia w tropikalnym żarze. Buty o charakterze trekkingowym dobrze jednak mieć, choć jeśli nie wybieramy się na ambitne wyprawy górskie, wcale nie muszą być to buty za kostkę – wystarczą adidasopodobne, na dobrej podeszwie. Tam gdzie jest gorąco, a nie ma zagrożenia wspomnianymi niebezpiecznymi stworzeniami, dobrze sprawdzają się wentylowane buty z mocnej siateczki (mają je w swojej ofercie m.in. Salomon i Ecco) albo sandały trekkingowe. Z tych ostatnich doskonałe są zwłaszcza modele firmy Keen – z zasłoniętymi palcami, dzięki czemu nie grozi nam bolesne uderzanie o kamienie, a i mniej mamy wpadającego pod stopę żwiru. Oczywiście nie zapominajmy też o butach, w których możemy wejść pod prysznic (dotyczy to zwłaszcza hoteli za przysłowiowego dolara, gdzie z czystością bywa naprawdę fatalnie). Lekkie, zwykłe japonki lub klapki wiele miejsca w plecaku nie zajmą, a mogą nas uratować przed pamiątką w postaci grzybicy. Funkcję zabezpieczającą mogą przejąć też sandały (dobrze jeśli są szybkoschnące), a jeśli już nic nie mamy, od biedy możemy wejść pod taki niezbyt czysty prysznic z założonymi na stopy foliowymi torebkami. Gumowe, zapinane buty, choć często wyglądają mało ponętnie, mogą być zbawienne na kamienistych plażach. Uwaga – japonki w wodzie nam spadną, dlatego buty muszą być zapinane. Sprawdźmy przed wyjazdem, jak wyglądają plaże tam, gdzie się wybieramy. Choć wiele popularnych kurortów tym się nie przechwala, na miejscu może się okazać, że nie ma żadnego piasku i bez butów nie damy rady nawet zanurzyć kostki w wodzie. Zawsze najtrudniej zapakować się pierwszy raz. Każdy kolejny jest już prostszy, bo wiemy, co się sprawdziło, a co nie. Rutyna w pakowaniu nie zwalnia jednak z zalecanego rozpoznania warunków panujących na miejscu. Warto słuchać podpowiedzi tych, którzy w danym regionie byli przed nami. Mało kto na przykład wpadnie na to, żeby na wyprawę górską zabrać… wodery (wędkarskie spodnio-kalosze). W afrykańskich górach Ruwenzori, gdzie na wysokości 4000 m n.p.m. rozciągają się bagna z błotem za kolana, w zwykłych butach trekkingowych nie mamy czego szukać, wodery to podstawa. Z kolei w Gwatemali nauczyłam się, że ze względu na grasujące w chickenbusach (najtańszych autobusach, którymi jeżdżą lokalesi) gryzące insekty (nie doszłam, czy były to pluskwy, czy pchły) warto nosić skarpetki, w które wkłada się nogawki spodni. Wygląda głupio, ale działa. Cóż, podróże kształcą, także w kwestii ubioru.

Lepiej Wziąć Mniej

Nie każdy jednak potrafiłby wytrzymać na wyjeździe z jedną zmianą koszuli i bielizny. Najbardziej komfortowa sytuacja zakłada, że możemy zabrać wystarczająco dużo ubrań, by móc je zmieniać w każdej chwili, gdy zajdzie taka potrzeba. Dlatego może warto wziąć więcej rzeczy, ale takich, które będziemy zostawiać, robiąc tym samym miejsce choćby na kupowane pamiątki? Wiele osób tak postępuje, zwłaszcza ze skarpetkami lub majtkami – kupuje najtańszą wersję w hipermarkecie, traktując je jako jednorazówki. Z kolei koszulki, a na koniec także znoszone buty, można zostawić miejscowym – w wielu biednych krajach ludzie ucieszą się z takiego prezentu. Niestety, przy dłuższych wyjazdach, zwłaszcza takich, podczas których musimy nasz bagaż samodzielnie dźwigać, zabranie dużej ilości rzeczy jest z założenia niemożliwe. Ograniczają nas nie tylko rozmiary plecaka, torby czy walizki, ale też i limit bagażu narzucany przez linie lotnicze. U większości przewoźników jest to 20 kg, ale bywa, że na krótkich, lokalnych przelotach małymi awionetkami zezwala się jedynie na 15 albo wręcz 10 kg (tak jest np. przy przelotach do obozowisk w Delcie Okavango). Nic dziwnego, że wielu podróżników decyduje się na wariant „minimum”, zabierając jedynie 2–3 koszulki, z nastawieniem na ich pranie. Jeśli jedziemy na pustynię, gdzie powietrze jest suche, albo w rejony, gdzie jest chłodno, przez co można liczyć na ogrzewanie (w podtekście: możliwość wysuszenia), taka ilość jest w porządku. Sprawa się komplikuje, jeśli codziennie zmieniamy miejsce pobytu, a duża wilgotność powietrza (typowa dla wielu krajów tropikalnych) nie pozwala na szybkie wysuszenie prania. Jeszcze pal sześć, gdy mamy do dyspozycji suszarkę do włosów (zamiast do włosów może być do podsuszania ciuchów czy butów) albo będący na wyposażeniu pokoju wiatrak (wentylator), który też przyspieszy suszenie. W skrajnej sytuacji może okazać się, że trzeba będzie mokre ciuchy dosuszać na sobie, choć nie polecam wchodzenia w mokrej koszulce np. do klimatyzowanego autobusu, bo skończy się to murowanym przeziębieniem. Rozwiązaniem może być dokupienie potrzebnych ciuchów po drodze, przy równoczesnym pozbywaniu się starych. Szczerze mówiąc, kiedy jadę do Chin czy Nepalu, z założenia tak robię – ubrania turystyczne kosztują tam grosze, choć z drugiej strony nie oczekujmy od podrabianych polarów czy windstoperów jakości takiej, jaką mają oryginalne produkty znanych firm.

Ciepłe i Nieprzemakalne to Podstawa

Jaki zestaw ubrań zabierzemy, zależy od charakteru wyjazdu, jego długości i naszych upodobań. Jadąc w rejony „zimne”, zwykle pakujemy za dużo rzeczy (wychodzimy z założenia, że lepiej mieć zapas, bo przecież nikt nie lubi marznąć). Paradoksalnie gorzej jesteśmy przygotowani do wyjazdów w tropiki. Zapominamy na przykład, że zawsze, nawet w największych upałach, powinniśmy mieć ze sobą coś ciepłego. Nie ulegajmy stereotypom – hasło „tropik”, „pustynia” czy „Afryka” wcale nie jest synonimem gorąca. Zwłaszcza na pustyniach w ciągu dnia i nocy mogą występować duże różnice temperatury, a już na pewno mamy szansę szczękać zębami na dużych wysokościach. I nie chodzi wcale o jakieś górskie wspinaczki – ktoś, kto był nad jeziorem Titicaca (wysokość, bagatela, 3600 m n.p.m.), w boliwijskim La Paz (ok. 3800 m), na pustyni Atakama (jedną z głównych atrakcji są gejzery znajdujące się na wysokości 4200 m) czy choćby w stolicy Jemenu – Sanie („tylko” 2400 m), wie o co chodzi. Ciepłą bluzę warto mieć pod ręką również tam, gdzie działa nadmiernie podkręcona przez obsługę klimatyzacja, kiedy, podróżując autostopem, jedziemy na pace mknącego z zawrotną szybkością samochodu, albo w pociągu, w którym nie domyka się okno. Przydać się może również kurtka albo przynajmniej peleryna przeciwdeszczowa. Zanim zabierzemy się do pakowania, powinniśmy zorientować się, jaka nas czeka pogoda. Nie zawsze pamiętamy o odwrotności pór roku na półkuli północnej i południowej – jeśli jedziemy do Republiki Południowej Afryki czy Nowej Zelandii w sierpniu, od razu zapakujmy trochę cieplejszych rzeczy, bo przecież to tamtejszy środek zimy! Z kolei to, że gdzieś jest ciepło, nie znaczy, że bezdeszczowo, a jeśli jeszcze trafimy na monsun, wtedy dopiero zrozumiemy, jaką siłę może mieć tropikalny deszcz. Z kolei jadąc do dżungli, do buszu – i co niekiedy zaskakuje, latem także w rejony chłodne (Grenlandia, Kamczatka, północna Skandynawia, arktyczna Kanada) – miejmy świadomość, że wszędzie tam występuje ryzyko spotkań z komarami (w tropikach m.in. malarycznymi), kleszczami czy wyjątkowo kąśliwymi meszkami. Tym samym trzeba mieć coś, co ochroni nas przed atakiem natrętnych owadów. Podstawą są koszule z długimi rękawami i długie spodnie, czasem także zakładana na głowę siateczka nieprzepuszczająca latających natrętów. Przy okazji warto zastanowić się też nad kolorami. Może wszyscy mówią, że do twarzy nam w czerwonym, ale jeśli mamy w programie safari, tropienie goryli czy podglądanie ptaków, przygotujmy sobie strój w maskujących kolorach (a już na pewno nie jaskrawych!). Podobnie, jeśli szykujemy się na robienie portretów lokalnej ludności czy obserwowanie miejscowych zwyczajów. Wówczas też lepiej ubrać się w stonowane kolory, dzięki którym nie będziemy zwracać na siebie nadmiernej uwagi. I jeszcze jedna rzecz – uważajmy na nadruki koszulek! Kiedyś zrobiłam wielkie faux pas, ponieważ do Argentyny poleciałam w T-shircie z napisem „Falklands Islands”, zapominając, że dla Argentyńczyków wyspy stanowiące niegdyś powód wojny z Brytyjczykami to nie żadne „Falklandy”, tylko hiszpańskie „Islas Malvinas”. Jeśli zaś jedziemy do miejsc konserwatywnych, o silnych tradycjach religijnych, unikajmy nadruków; roznegliżowana pin-up lub wesołe hasło typu „kocham piwo”– zwłaszcza w krajach muzułmańskich, gdzie zakazane jest spożywanie alkoholu – może kosztować nas wiele kłopotów.

Tekstylne patenty

Przy ekstremalnych wyprawach czy podróżach trampingowych warto zainwestować w odzież specjalnie produkowaną na określone warunki. Każda szanująca się firma, czy to polska (Bergson, Alpinus, HiMountain i inne), czy zagraniczna (North Face, Saleva itp.), wypuszcza na rynek modele ubrań zawierające różnorakie „patenty”, takie jak praktyczne kieszenie, odpinane rękawy przy koszulach lub nogawki przy spodniach (świetne nie tylko przy raptownie zmieniającej się pogodzie, ale też w sytuacji gdy przyjdzie nam pokonać w bród rzekę).Technologie, dzięki którym powstają materiały, z jakich szyje się ubrania turystyczne, są coraz nowocześniejsze – są takie, które pozwalają na wyprodukowanie tkanin odstraszających owady, niwelujących zapach potu (srebrne nitki w skarpetkach) czy mających właściwości bakteriobójcze, odbijających promienie słoneczne, nie wspominając już o dobrze znanych materiałach „oddychających”, ułatwiających odprowadzanie wilgoci. Zapomnijmy zatem o utrwalanym przez lata stereotypie, że jakoby najlepsza jest bawełna. W ekstremalnych warunkach lepiej spisują się specjalne, sztuczne materiały, które nawet po namoknięciu utrzymują ciepło (bawełna nie ma takich właściwości), a dodatkowo szybciej schną. Przekonałam się o tym w górach Ruwenzori (Uganda), gdzie przemoczona pierwszego dnia trekkingu koszulka bawełniana nie wyschła aż do końca 10-dniowej wyprawy, podczas gdy koszulki Bergsona z materiału Thermydry prane wieczorem w strumieniu rano były suche! Do innych zalet koszulek ze specjalnych materiałów należy również to, że są lekkie (zamiast dwóch T-shirtów bawełnianych możemy wziąć cztery z włókien, o których mowa, a wagowo na to samo wyjdzie), zajmują mniej miejsca, no i się nie gniotą. Zresztą podobnie ma się sprawa z ręcznikami. Ręczniki frotte to kolejny przeżytek – w sklepach turystycznych lub w Internecie można kupić lekkie i cienkie ręczniki z materiałów, które bardzo dobrze chłoną wodę i równocześnie bardzo szybko schną.

Zbawienne dodatki

Ubrania i ręcznik są ważne, ale nie zapominajmy też o czapce. Ciepła czapka przyda się nie tylko na Antarktydzie czy podczas wspinaczki w Himalajach, ale też w czasie rejsu żeglarskiego na Karaibach lub na wycieczce w Chile, gdzie może wpadnie nam do głowy wybrać się na narty (sezon trwa od czerwca do sierpnia!). Oczywiście czapka przeciwsłoneczna również jest istotna, przy czym, wbrew nazwie, nie tylko przed słońcem chroni – w dżungli także przed spadającymi z drzew robakami czy pająkami.
Praktyczna jest też chustka-apaszka. W zależności od tego, jak ją zawiążemy, może osłonić nasz podatny na spalenie słońcem kark, zastąpi nakrycie głowy, posłuży do związania włosów czy obtarcia spoconego czoła, a jeśli ją zmoczymy w zimnej wodzie – zawiązana na szyi pomoże przetrwać zwiedzanie nasłonecznionych ruin. Podobne zastosowanie mogą mieć też coraz popularniejsze buffy – zszyty kawałek materiału będący skrzyżowaniem kominiarki i apaszki. Dobrze zasłania szyję (polecam na narty), po odpowiednim zawiązaniu zastąpi czapkę, a w skrajnych warunkach (burza śnieżna lub piaskowa) naciągnięty na twarz chroni usta i nos. Z praktycznych drobiazgów tekstylnych przydatna jest bawełniana płachta, różnie nazywana (sarong, pareo, kanga itp.) i różnie noszona w zależności od szerokości geograficznej. Także i ona może spełniać rozmaite funkcje – służyć jako spódnica, zasłona w czasie przebierania się na plaży, okrycie głowy czy ramion podczas wizyty w świątyni, awaryjny plecak, zabezpieczenie przed pyłem (idealne na safari), „kocyk”, na którym można usiąść lub położyć się na trawie, a w najgorszym wypadku prześcieradło, jeśli higiena w naszym hotelu okaże się wątpliwa…

Co wypada, a co nie

Moda to na wyjazdach sprawa drugoplanowa, na pierwszym miejscu powinna znaleźć się funkcjonalność. Niekiedy styl ubioru narzucają miejscowe zwyczaje. Niektórzy podróżnicy, chcąc wtopić się lokalne klimaty, kupują stroje identyczne jak te, które noszą lokalni mieszkańcy. A co na to miejscowi? Zależy. Są tacy, którym się to podoba, innych to śmieszy, bo widzą w turyście przebierańca. Na pewno swoim strojem wypada okazywać szacunek lokalnej społeczności, ale nikt nie oczekuje od blond turystyki, że będzie chodziła w czadorze (przynajmniej w krajach o bardziej liberalnych obyczajach) ani że przyjeżdżający na Papuę Europejczyk będzie nosił na przyrodzeniu typową dla Papuasów kotekę – osłonkę z tykwy.
Trzeba jednak pamiętać, że w wielu krajach, zwłaszcza islamskich, nie wypada chodzić w zbyt skąpych strojach, a w niektórych krajach, takich jak Iran, Afganistan czy Jemen, kobiety będą musiały zakrywać włosy. W konserwatywnych miejscach odpadają zbyt przylegające do ciała, kuse bluzeczki odsłaniające brzuch, wielkie dekolty i spodnie biodrówki zjeżdżające na pośladki. Ramiona powinny być zakryte, krótkie spodenki też się pewnie nie przydadzą, a i strój kąpielowy nie wszędzie uchodzi. Podczas mojej podróży po długo zamkniętym dla turystów Omanie do morza wchodziłam wyłącznie w ubraniu (w długich spodniach i koszulce) – inaczej nie wypadało, bo miejscowe kobiety tak się właśnie kąpały. Podobne zwyczaje, jak ze zdziwieniem się przekonałam, panują także w chrześcijańskiej Gwatemali. Kiedy przyjechałam na popularną tam wśród miejscowych plażę nad Pacyfikiem, rozebrałam się do kostiumu, po czym… szybko się ubrałam. Okazało się, że i tamtejsze kobiety kąpią się w ubraniach, choć akurat w tym kraju krótkie spodenki są akceptowane. Oczywiście w nastawionych na cudzoziemców plażowych wioskach hotelowych obowiązuje taryfa ulgowa, jednak, gdy wybieramy się do mniej turystycznych miejsc, musimy mieć skromniejszy strój. Szczególne zasady dotyczą świątyń. I to nie tylko meczetów. Również do wielu kościołów katolickich (szczególnie restrykcyjnie podchodzi się do tego zagadnienia w świątyniach we Włoszech i w Chorwacji) zbyt roznegliżowani nie zostaniemy wpuszczeni. Ale uwaga – zakazy dotyczą też… restauracji! Coraz więcej dobrych lokali, zwłaszcza tych bardziej eleganckich, na kolację nie wpuszcza panów w krótkich spodenkach. Powód? Chodzi o estetykę i szacunek dla innych klientów.
Fakt, że jesteśmy na wakacjach nie zwalnia od przestrzegania zasad savoir-vivre, także tych dotyczących ubierania się. W miejscach publicznych należy wyglądać przyzwoicie i schludnie. Tematem dyżurnym związanym z urlopową modą naszych rodaków stały się krytyczne uwagi dotyczące zakładania skarpetek do sandałów, ale wcale nie mniej rażą pasażerowie wsiadający do samolotów w rozpiętych koszulach, eksponujący imponujący „mięsień piwny”, czy w przepoconych męskich koszulkach bez rękawów. Czasami ma się wrażenie, że niektórzy nie zauważyli, że nie są już na plaży.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.