Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
"Podróże Extra": Tomasz Organek o swojej Dolinie Rospudy [WYWIAD]
Marta Szarejko: Bardzo ciekawy masz ten tatuaż.
Tomasz Organek: To jest moja Dolina Rospudy. Most w Raczkach, nasza plaża, rzeka – spędziłem tam kilkanaście lat, chodząc po torach, to moje najbardziej żywe wspomnienie z dzieciństwa. Byłem samotnikiem, nie czułem potrzeby bycia w grupie, i wcale z tego powodu nie cierpiałem. Miałem kilka ulubionych tras, chodziłem i kontemplowałem. Być może to moje chodzenie było zapowiedzią jakiejś potrzeby przemieszczania się, podróży? Wtedy jeszcze nie potrafiłem tego nazwać.
Może dzieci z małych miast i wsi mają więcej powodów, żeby marzyć? Jednocześnie spełnianie tych marzeń wymaga bardziej zdecydowanego działania.
Młody człowiek wychowujący się na prowincji prędzej czy później zacznie marzyć, żeby z niej uciec. Dla mnie to od początku było jasne, wyznaczyłem sobie datę graniczną – maturę. Wiele oczekiwałem od świata – może przez ojca wagabundę, który jeździł do Niemiec i wracał mercedesem? Był muzykiem, grał na gitarze, chodził w rozchełstanej koszuli. A może przez MTV, które kiedyś było stacją muzyczną i pokazywało świat? Pamiętam, że mieliśmy ten talerz…
Satelitę!
Tak, antenę satelitarną. Oglądałem wszystko z zapartym tchem i jednocześnie uczyłem się angielskiego z książki starszego kuzyna „We learn English”, tylko po to, żeby rozumieć teksty piosenek. Z drugiej strony podróż wpisana jest w moje życie od początku, bo musiałem dojeżdżać do szkoły.
Szesnaście kilometrów.
Urodziłem się w Suwałkach, mieszkałem w Raczkach. Wsiadałem w autobus rano, a po południu albo wieczorem wracałem. Ale nie żałuję, że wychowywałem się na wsi. Zwłaszcza że Raczki nie są takie małe. To duża, porządna wieś – kiedyś była miasteczkiem. Raczki powstały w XVI w., prawa miejskie nadał im z początkiem XVIII w. August II Mocny. Tłuste lata trwały do XIX w., potem Raczki zostały splądrowane przez Kozaków i armię rosyjską. Część miasta spłonęła. Była tam synagoga, cerkiew – typowo wschodnie zderzenie kultur. Został tylko kościół katolicki. Na szczęście świadomi ludzie działają na rzecz przywracania pamięci.
Z czym ci się jeszcze Raczki kojarzą?
Ze sportem, z nartami! Wiem, że na Suwalszczyźnie to niezbyt oczywiste, ale trzydzieści lat temu wszyscy byli tam zakochani w biegówkach. Jeździłem jak szalony, brałem nawet udział w różnych zawodach – nasza drużyna zdobyła wicemistrzostwo województwa. Potem, na ponad dwadzieścia lat, wyrzuciłem ten sport z repertuaru. Aż niedawno trafiłem do Szklarskiej Poręby na festiwal radiowej Trójki i znów założyłem narty.
I co? Dygocik?
Nie, wręcz przeciwnie, wystartowałem, jakbym wczoraj je zdjął! Brakowało mi trochę kondycji, ale wspomnienie wróciło, znów się zakochałem.
Ja mieszkałam na Warmii – w tym czasie triumfy święciły tam łyżwy.
U nas też, bo to było najtańsze – wylewano lodowisko, wystarczyła woda. Nikt wtedy na wsi przecież w golfa nie grał. Poza nartami chodziłem jeszcze na kółko taneczne, fotograficzne i chór.
Ale muzykę wyniosłeś z domu?
Twoja rodzina była dość hipisowska. Nasz dom był mocno matriarchalny – dziadków nie znałem, jeden umarł, zanim się urodziłem, drugi, gdy miałem rok, więc go nie pamiętam. Ojciec odszedł, jak miałem 16 lat. Nie mieliśmy z bratem żadnych szans, bo mieszkały z nami dwie babcie, a rządziła babcia Waleria – wnosiła energię do naszego domu. Świetnie gotowała, zapraszała gości, dalsza rodzina kochała nas odwiedzać głównie ze względu na nią. Pamiętam, jak budziła mnie do kościoła – codziennie rano palcem w głowę. Przez większość życia nie była specjalnie bogobojna, ale nagle jej się włączyło i wszyscy dreptali na mszę, a ja musiałem być ministrantem i chodzić na roraty. O szóstej! Lubiłem wyłącznie uroczystości żałobne, ze względu na pieśni, zwłaszcza takie canto między kapłanami: „Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni osiemdziesiąt; a większość z nich to trud i marność...”. Śpiewane patetycznie robiło wrażenie, szczególnie o wschodzie słońca.
***
Cały wywiad Marty Szarejko przeczytasz w specjalnym wydaniu "Podróży EXTRA". Już w kioskach!
NA TEMAT:
Damskie i męskie perfumy, kosmetyki do makijażu i akcesoria w super cenie! Sprawdź oferty na Douglas promocje.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Białystok: największe atrakcje – białostocki szlak kulinarny
- „Macie najcenniejsze miejsce w Europie” – francuski reżyser zachwycony Puszczą...
- „Jestem z Wilczej”. Zygmunt Miłoszewski o swojej Warszawie [WYWIAD]
- Białystok: najwieksze atrakcje – Białostocki Teatr Lalek
- Amazonka rowerem – Niezwykła wyprawa polskich braci [WYWIAD]
- Jak brzmią Bieszczady? Wsłuchaj się w pieśni ze styku kultur