KUBA

Kuba: wyspa, na której mógłbym się zgubić

Michał Zygmunt, 27.10.2011

KRAJ, W KTÓRYM MÓGŁBYM SIĘ ZGUBIĆ

fot.: Karol Radziszewski

KRAJ, W KTÓRYM MÓGŁBYM SIĘ ZGUBIĆ
Na początku był chaos i trudno było mi uwierzyć w to, że Bóg istnieje. A potem zaczął się film. Bo każdy, kto przyjeżdża na Kubę, ląduje w samym środku filmowej kroniki szczęśliwych chwil.

Kuba - wyspa podszyta melancholią

A jest to szczęście niezwykłe - odrealnione, wyprane z półtonów, jednym uderzeniem porażające wszystkie zmysły. Próbowałem to sobie tłumaczyć kilkoma latami przerwy w wakacyjnych podróżach, galopującą depresją i poczuciem braku przyszłości; jeszcze na lotnisku byłem pewien, że nie czeka mnie nic poza gorzkim tu i teraz. Ale wystarczyło wysiąść z samolotu, odetchnąć powietrzem bez śladu reklam i wysłuchać kilku słów kubańskiej rezydentki o wielkim wrogu zza oceanu, by szczęście wróciło - triumfalnie i bez pardonu. Centrum Hawany znajduje się na peryferiach; autobus jedzie przez piniowy las przecinany pasmami ziemi spalonej słońcem, by nagle wylądować w środku dwumilionowej metropolii. Na przystanku spotykamy wysokiego mężczyznę w średnim wieku oferującego pokoje do wynajęcia. Przez chwilę nie możemy się dogadać, przejście na rosyjski nie pomaga, okazuje się jednak, że Lazaro mówi po niemiecku - w młodości budował hutę w NRD, pierwszym kraju, który odwiedziłem jako dziecko. Ważyłem wtedy trzydzieści dwa kilo, a Joachim Halupczok zdobywał mistrzostwo świata w kolarstwie. NRD przestała istnieć w 1990 roku, Halupczok zmarł cztery lata później, ale w Hawanie to nie ma znaczenia; fala, która stopiła europejski komunizm, na Karaibach stała się własnym negatywem, zamrażając zbiorową pamięć. Tu nikt nie pomyli słów "Poland" i "Holland". Staruszkowie sprzedający "Granmę" wołają do nas: "Viva Polonia! Viva Cuba!", a uliczny handlarz tytoniem zaprasza do zakupienia cygara dla generała Jaruzelskiego. Dla nich wciąż jesteśmy towarzyszami broni. Łatwo to tłumaczyć obecnością totalitarnej dykatury, jednak prawda jest inna. Kubańczycy odmawiają zaakceptowania logiki nowych dziejów. Pieniądze pozostają dla nich użytecznym dodatkiem do życia, zaś szkoła i praca - jego dopełnieniem. Główną treścią egzystencji pozostają emocje. Dlatego właśnie Europejczyk czuje się na Kubie jak bohater familijnego filmu wypełnionego szczęściem podszytym melancholią.

NA TEMAT:

Wyspa Almodovara

Kultura macho jest maskulinistyczna tylko z nazwy; szybko przekonujemy się, że Kubą rządzą kobiety. Na drzwiach pensjonatu w Trinidadzie widnieje tabliczka "Pension Mandy&Marylin". "Licencia Marylin", podkreśla właścicielka, a Mandy - jej pięćdziesięcioletni mąż o wypielęgnowanych brwiach i włosach farbowanych na wściekły blond - dopiero teraz staje się widzialny, mimo że towarzyszył nam od samego dworca. Znów stajemy się bohaterami filmu, ale tym razem reżyserem jest Pedro Almodovar. Mandy okazuje się skrytym homoseksualistą, a Marylin - potężnie zbudowana, o ogromnym biuście podkreślonym obcisłą bluzką - gości w salonie grupę podobnie wyglądających koleżanek. Grają w skata, głośno rozmawiają, zanoszą się śmiechem, a Mandy z nieobecnym uśmiechem serwuje im schłodzone piwo. Teraz wierzę już opowieściom kolegi z zeszłorocznych wakacji; wywieziony przez taksówkarza na obrzeża Varadero trafił na plażę wysypaną jasnoczerwonym piaskiem, na której grupy transwestytów tańczyły przy ogniskach, piły rum i całowały się w szalonym ludzkim wirze, w którym płeć stawała się zbędnym, komplikującym wszystko dodatkiem. W Muzeum Rewolucji ląduję w środku grupy nastoletnich pionierek. Dziewczynki łaszą się, chwytają mnie za ramiona, posyłają całusy, klepią po pośladkach. Kubanki nie potrzebowały roku 1968, by wkroczyć na drogę seksualnego wyzwolenia; bez ich inicjatywy nie wybuchnie tu żaden romans. Kiedy dziewczynki wychodzą, pozostawiając mnie w stanie skrajnego szoku, spostrzegam najważniejszy eksponat w tej sali. To patelnia Celii Sanchez, na której bohaterka smażyła Fidelowi jajecznicę w czasie najcięższych walk w Sierra Maestra. Rewolucja mogła zwyciężyć bez Che Guevary, ale coś mi mówi, że bez tej jajecznicy wciąż rządziliby tu pogrobowcy Batisty. Od początku podróży mieliśmy poczucie, że istotny element naszej codzienności jest na Kubie nieobecny. Brak reklam i latynoski luz były zauważalne natychmiast; chodziło nam o coś innego. Odpowiedź przyszła po kilku dniach głaskania bezpańskich psów tak chudych, jakby miały za chwilę rozpłynąć się w powietrzu, nocnych spacerów po zniszczonych ulicach, dziesiątkach rozmów z przechodniami prowadzonych w międzynarodowym języku gestów. Przez cały ten czas nie zaobserwowaliśmy ani jednego aktu przemocy. Podszyta strachem czujność towarzysząca spacerom po polskich ulicach jest tu czymś abstrakcyjnym. Pewnej nocy szliśmy zakazanymi uliczkami Centro Habana, gdy nagle zgasły wszystkie uliczne latarnie. I wtedy podeszło do nas dwóch rosłych młodzieńców w dresach, a ja zacząłem powoli żegnać się ze swoim portfelem. "Wanna buy some cocaine?". Odmówiliśmy najgrzeczniej, jak się tylko dało, pocąc się ze strachu mimo chłodnego wiatru znad oceanu, a młodzieńcy uśmiechnęli się promiennie i zaczęli zadawać pytania: "Do you like Cuba? Are you lost? You need any help?". Odprowadzili nas kawałek, pożegnali przy najbliższej oświetlonej przecznicy i życzyli miłego pobytu. Wtedy zrozumiałem, dlaczego te wychudzone, bezpańskie psy, żebrzące choćby o kawałek chleba, są ufne, radośnie merdają ogonem i nigdy nie uciekają, gdy wykona się gwałtowny ruch. Po prostu nikt ich tam nie kopie, nikt nie rzuca w nie kamieniami. Oto kolejny paradoks nowych czasów; na Kubie nie ma wolności, ale tylko tam zachowała się solidarność.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.