Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Świąteczna gorączka trwa tutaj najdłużej na świecie. Nie szkodzi, że nie ma śniegu
Katarzyna Boni, 8.12.2021
Zgodnie ze złotą zasadą sztuki pisania – tekstu nie powinno zaczynać się od słów „Wylądowałam na lotnisku”. Tym razem jednak zrobię wyjątek. Bo wszystko zaczęło się na lotnisku właśnie.
W Manili wylądowałam o szóstej rano. Zaspana odprawa paszportowa, zaspane „witamy na Filipinach”. Zaspani współpasażerowie czujnie wypatrujący wielkich walizek przewiązanych sznurkiem, które inaczej by się nie domknęły. Nagle coś drgnęło. Zaskrzeczało. Zaszumiało. Z głośników poleciała muzyka. Turudududum. „I don’t want a lot for Christmas, there is just one thing I need…”. Pani obok mnie zakołysała biodrami. Pan naprzeciwko zanucił. Pracownik linii Cebu Pacific w żółtej koszulce podskoczył, wycinając lekkiego hołubca w powietrzu. Był drugi listopada.
Ósmy cud świata
Autobus wtoczył się na główny plac. Główny plac, czyli przecięcie jedynych trzech ulic w Banaue – górskiej miejscowości w Kordylierach słynącej z otaczających ją tarasów ryżowych.
Fot. Shutterstock.com
W miasteczku, w drzwiach hoteli, w oknach restauracji, w sieniach sklepików stały plastikowe święte Mikołaje. Po dwa, po trzy, po cztery. Świecące wypolerowanym czerwonym kubraczkiem, wyczyszczonym na błysk workiem prezentów i jaśniejącą w świetle żarówki białą brodą.
Wieczorem przy misce ryżu podanego ze smażoną rybą słuchałam The Gipsy Kings na zmianę z kolędową klasyką w wydaniu amerykańskim. Wszystkie hotele w mieście, które przy okazji są restauracjami i biurami turystycznymi, rozlokowały się nad brzegiem doliny.
Przy porannej kawie – mocnej, gęstej i słodkiej – mogłam wreszcie zobaczyć ósmy cud świata, jak o ryżowych tarasach mówią Filipińczycy. Mają rację. Zielone pola piętrzą się nad sobą, spływają kaskadami schodów w dół góry prosto w odmęty mgły. Kiczowate słowa same pchają się na język. Tarasy sprawiają wrażenie, jakby unosiły się w powietrzu.
Tarasy ryżowe
Aby przyjrzeć się lepiej tarasom, pojechaliśmy dziurawą drogą na przyczepie motoru do Batad, miejscowości położonej kilkanaście kilometrów od Banaue. Potem czterdzieści minut na piechotę w górę trasą, która w porze deszczowej jest nieprzejezdna dla samochodów (nawet filipińskich jeepneyów, czyli zbiorowych taksówek). Ze szczytu schodziłam pół godziny przez gęsty las, który nagle skończył się polaną z widokiem na wioskę wtuloną w zielone stoki gór. Zazwyczaj turyści przyjeżdżają tutaj tylko na pół dnia, ale jest kilka domów, które oferują nocleg.
Fot. Shutterstock.com
Na tarasie mojego hoteliku wisiały czerwono-złote łańcuchy i choinkowe lampki, które nocą konkurowały z żywymi świetlikami. Właściciel – Romeo – kiedy zobaczył, że zostałam na dłużej, założył pióropusz i poprowadził mnie do chatki zbudowanej w klasycznym stylu Ifugao – na kurzej nóżce, bez użycia gwoździ. Dzięki temu domek można było w każdej chwili rozłożyć i przenieść w bezpieczniejsze albo żyźniejsze miejsce.
Pokaz przerwali goście. Zapraszono mnie na kolację pod zadaszeniem werandy. Na stole znalazły się dwa garnki – jeden z ryżem, a drugi z potrawką z kurczaka. Po kolacji goście rozeszli się wołając do siebie „Merry Christmas”. Był 10 listopada.
Świąteczna gorączka na Filipinach
– Kiedy byłam dzieckiem, nie mogłam doczekać się 1 września. W radiu wreszcie puszczają kolędy, w sklepach robi się kolorowo od świątecznych dekoracji – mówi Joanne, leżąc na białym piasku w niebieskim kostiumie. Ma czarne kręcone włosy do pasa, okrągłą buzię, śmiech nastolatki, choć lat ma 28. Uczę ją pływać w turkusowym, nieprzyzwoicie przezroczystym morzu na wyspie Boracay. A ona tłumaczy mi filipińskie zwyczaje.
Świąteczna gorączka zaczyna się tu z nadejściem miesięcy zakończonych w nazwie na „ber”: September, October, November, December. Skoro miesiąc kończy się na „ber, to prawie jakby był December. A December to święta! Joanne zawsze dekorowała dom już pod koniec września, żeby było kolorowo na jej urodziny na początku października.
Fot. Shutterstock.com
Podobnie myślą wszyscy Filipińczycy. Ozdabiają domy lampkami, łańcuchami, bombkami. W witrynach sklepów świecą się latarnie parol. To filipińska świąteczna specjalność – papierowe kolorowe gwiazdy na szkielecie z bambusa z żarówką w środku.
Na Filipinach okres obchodzenia świąt trwa od 1 września do 6 stycznia. Najdłużej na świecie.
Boracay
Samo Boracay to piasek, morze i tłum koreańskich turystów. Zakochane pary pozują na tle pojedynczych skał wystających z wody – najczęstsze ujęcie: w podskoku. Rzadko opuszczają najpopularniejszą plażę Filipin – White Beach. Nie muszą. Jest tu wszystko: dyskretnie osłonięte rzędem palm hotele; deptak, po którym można przechadzać się o zachodzie słońca, sącząc sok z kokosa; pirackie puby, w których można wypić mango daiquiri (a mango na Filipinach jest najsłodsze i najbardziej soczyste na całym świecie).
Fot. Shutterstock.com
Po drugiej stronie wyspy obraz jest zgoła inny. Fale uderzają o brzeg, piasek jest bardziej brudny niż biały, a morzu daleko do pocztówkowego koloru, woda przypomina bardziej wzburzony ocean niż gładkie lazurowe zatoki. Po plaży nie da się przejść. Zastawiona jest rozłożonymi kite’ami schnącymi w słońcu. Jeszcze kilku kitesurferów ćwiczy skoki, ktoś popisuje się na falach. Znawcy twierdzą, że plaża Bolabog to najlepsze miejsce na naukę. Z głośników nie lecą jednak kolędy. A przecież jest już koniec listopada.
El Nido na wyspie Palawan
Jeszcze mniej świąteczna atmosfera panuje w El Nido na wyspie Palawan. To jest dopiero koniec świata.
Palawan to najbardziej wysunięta na zachód z 7107 filipińskich wysp. Do El Nido 238 kilometrów od stolicy Puerto Princesa jadę 9 godzin małym dżipem – razem z kilkorgiem innych turystów i Filipińczykami, którzy w pudłach po butach przewożą koguty. W wiosce nie ma bankomatów, a elektryczność działa od szóstej po południu do szóstej rano. W miejscach przeznaczonych dla turystów są generatory. Kiedy przestają działać, pojawiają się świece.
El Nido znaczy gniazdo. I nie chodzi tu o gniazdo rodzinne, ale o gniazdo salangany, ptaka z gatunku jerzyków. Mieszkają w jaskiniach, w załamaniach wapiennych skał, które górują nad wioską. Jadalne gniazda to przysmak, afrodyzjak i potężne lekarstwo w medycynie chińskiej. Kilogram może kosztować nawet 3000 dolarów. Chińczycy przypływali po nie już tysiąc lat przed Chrystusem.
Fot. Shutterstock.com
Dzisiaj El Nido słynie z zatoki Bacuit – na turkusowych wodach rozciąga się archipelag 45 wysepek porośniętych dżunglą. Z morza wyrastają wapienne skały, pod wodą rośnie 100 gatunków koralowców, a wokół nich pływają błazenki, płaszczki i żółwie. Piasek jest biały, dżungla soczyście zielona. Miejsce idealne. Sama wioska to zbiór hoteli, sklepików, biur podróży i restauracji skupionych na jednej ulicy. Okna wychodzą na plażę zamienioną na przystań dla charakterystycznych filipińskich łódek bangka z dwoma płozami po bokach. Dalej rozciąga się widok na najwyższy szczyt archipelagu – Cadlao.
Przez cały dzień wpływamy w niewielkie laguny, których ściany wyrastają pionowo w górę, wypatrujemy żółwi, przepływamy pod skałami do jaskiń oświetlonych pojedynczymi promieniami słońca przeciskającymi się przez małe otwory.
Grudzień na Filipinach
Po takim dniu siadam sobie w restauracji Squido, gdzie podają kalmary w każdej postaci. Bez kolęd z głośników, bo akurat nie było prądu. I nagle, nad krążkami kalmara w sosie cytrynowym, robi mi się tęskno do ciemnych nocy, kiedy zza firanek migają choinkowe lampki, a cicho padający śnieg tłumi wszystkie głosy. Przecież już grudzień.
Świąteczna gorączka na Filipinach, fot. Shutterstock.com
Filipińczycy zaczynają właśnie serię świątecznych przyjęć, podczas których obdarowują się prezentami. Od 15 grudnia przez dziewięć dni będą wstawać codziennie o 3.30 rano, żeby zdążyć na 4.00 na Misa de Gallo – Mszę Koguta. Kto uczestniczy we wszystkich 9, może liczyć na spełnienie życzenia.
A za 3 tygodnie, 24 grudnia, Filipińczycy rozstawią stoły w formie bufetu. Będą jedli lechón – pieczonego świniaka, kare-kare – duszony wołowy ogon w sosie z orzechów ziemnych, ryż i bibingkę. Nie położą się spać – będą puszczać fajerwerki, tańczyć, jeść, grać, a 25 grudnia dzieciaki ruszą w odwiedziny do dalszych krewnych.
Świąteczna gorączka trwa do 6 stycznia. Potem dekoracje chowa się do pudeł. Ale tylko na 9 miesięcy. 1 września całe Filipiny znowu zatańczą w rytm „All I want for Christmas is You”.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Wczasy w Dubaju: 4 miejsca, od których zakręci Ci się w głowie!
- Kambodża poza utartym szlakiem. Treking po znikającej dżungli
- Mekong – rzeka, która żywi 4 kraje Azji
- Jak zorganizować gap year? Sprawdzone patenty i pomysły na podróż życia
- 10 najważniejszych atrakcji Pekinu
- Dokąd Polacy podróżują jesienią i zimą? Sprawdź najnowszy raport!