Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Zwiedzamy Delhi tropem mieszkańców. Jak metro zmieniło stolicę Indii
Paweł Skawiński, 14.05.2018
Pociąg gwałtownie zahamował, rzucając pasażerów na zakurzone ściany i łóżka wagonu sypialnego. Przez skład przeszedł głuchy pomruk oburzenia na nieuważnego maszynistę. Trzydzieści godzin w ukropie, w opóźnionym o niemal dziesięć godzin pociągu, każdemu daje się we znaki. Wyjrzałem przez okno. Na żółtej tablicy widniał czarny napis: Nowe Delhi.
– Ćalo, ćalo! – wołał niewysoki mężczyzna, taszcząc wielką walizkę. – Idziemy! Do przodu! – krzyczeli pasażerowie, pchając się bez pardonu. Peron już gnał. Biegli kuli, czyli tragarze w czerwonych koszulach, sprzedawcy palonych orzeszków, owoców i wody oraz rodziny mocno trzymające się za ręce, żeby się nie zgubić.
Wszedłem w tłum i dałem się ponieść rzece ludzi, udając, że wiem, dokąd idę. Nurt wypluł mnie dopiero w Pahargandżu, dzielnicy bazarów i tanich hosteli dla zachodnich turystów. To było 12 lat temu.
NA TEMAT:
Dzielnica Pahargandż w Delhi
Zanim tutaj zamieszkałem, Pahargandż i stacja Nowe Delhi były dla mnie, tak jak dla większości przybyszów, bramą do Indii. Zatłoczonym i męczącym miejscem, które przewodniki radziły omijać. W 2010 r. przed Igrzyskami Wspólnoty Narodów główną ulicę wybrukowano i poszerzono. Przede wszystkim jednak Delhi zyskało metro. Kolejka podziemna zmieniła stolicę Indii nie do poznania. Wreszcie można ominąć zakorkowane ulice i sprawnie dotrzeć na drugi kraniec miasta. Ludzie z różnych społeczności, dotąd zamkniętych w swoich dzielnicach, zaczęli się odwiedzać i poznawać.
– Delhi nieustannie się rozwija – mówi Rakesh Arora. Rozmawiamy w jego sklepie z tkaninami i odzieżą w głębi bazaru. Ze stacji Nowe Delhi trzeba przejść kładką na drugą stronę torów. Sklep Arory mieści się przy głównej ulicy w Pahargandżu, nazywanym też Głównym Bazarem. – Nie ma czasu, by przystanąć i odetchnąć – dodaje Rakesh płynną polszczyzną.
W latach 90., kiedy do Indii latało się bezpośrednio z Warszawy, handlował tutaj z Polakami. Rodacy sprzedawali kryształy i parasole, a od Indusów kupowali sztuczną biżuterię i wyroby skórzane. Mieszkali w hotelu Relax przez tydzień, czekając na rejs powrotny do Warszawy. Rakesh również regularnie latał do Polski, aż do zamknięcia Stadionu Dziesięciolecia. Mówi, że Indusi pojadą za handlem wszędzie. Ale do tułaczki potrafi też zmusić historia. Rodzina Rakesha pochodzi z pakistańskiego Pendżabu i przybyła do Delhi razem z falą uchodźców w 1947 r., podczas narodzin niepodległych Indii.
Stare Delhi
– Tak naprawdę nikt w stolicy nie może powiedzieć, że jest stąd – śmieje się Jamal Mohammad, którego pasją jest Stare Delhi. Jego firma organizuje staże dla studentów z całego świata połączone z poznawaniem tutejszej kultury. – Wszyscy skądś przybyliśmy. Niemal z każdego zakątka Indii. To jest prawdziwy tygiel narodów – zaznacza, skręcając w wąską uliczkę zaraz po wyjściu ze stacji Chawri Baza.
Idziemy pośród przechodniów odzianych w długie, białe kurty (luźna koszula za kolana) i czapki kufi na głowach. Zatrzymujemy się przed bramą z napisem Ghalib Memorial. W tym haweli (tak określa się tradycyjne rezydencje z wewnętrznym dziedzińcem) ostatnie dziewięć lat życia spędził Mirza Ghalib. Osiemnastowieczny poeta jest dla urdu tym, kim Szekspir dla języka angielskiego. Jamal tłumaczy, że po podziale na Indie i Pakistan (1947) w pogromach zginęło prawie milion ludzi, a 10 mln musiało uciekać. Wówczas urdu w Delhi zaczęło umierać. – Poezja Ghaliba wciąż jednak wyraża duszę miasta – dodaje wzruszony.
Ruszamy w stronę zbudowanego z czerwonego piaskowca Meczetu Piątkowego (Dżama Masdżid). Wstępujemy na herbatę z kardamonem do afgańskiej knajpy – dla Jamala wypad w ten rejon nie byłby pełny bez odwiedzenia restauracji u Karima. Wieczorami trudno tu o stolik. Miejsce słynie z kebabów i marynowanej baraniny. Zaraz potem idziemy w stronę Czerwonego Fortu wypełnioną sklepami jubilerskimi Dariba Kalan (w urdu – ulicą Perły o Niepowtarzalnym Pięknie).
Dzięki Jamalowi nigdy nie przepuszczam Id al-Fitr, czyli końca Ramadanu, lub Diwali – hinduskiego święta świateł na Dariba Kalan. Ulica tonie wtedy w świetle lampek, a roześmiani mieszkańcy szturmują stoiska ze słodkościami.
Istota Indii
– Jesteś już delhijczykiem – powiedział mi Jamal, kiedy przyznałem się do spędzania niedziel w Ogrodach Lodich. – Randki czy sport? – mrugnął porozumiewawczo. Życie w stolicy jest o wiele łatwiejsze dzięki zielonym płucom w tzw. mieście Lutyensa. Policja zakazuje wprawdzie naszej grupie gry w piłkę pośród grobowców z XV w., ale dostojny krykiet, gra dżentelmenów, wciąż jest tu dozwolony. Tę część miasta zaprojektował Brytyjczyk Edwin Lutyens na początku XX w.
Vani Sood, która przyjechała do Delhi z Kerali, uwielbia to miejsce. – Nie tylko dlatego, że jestem architektką – mówi. Idziemy szerokimi alejami przez ogrody różane i rządowe bungalowy o średniej wartości kilkudziesięciu milionów dolarów. To bogate i wypucowane Indie, z chodnikami sprzątanymi z liści w zimie, a polewanymi wodą w lecie.
Najlepiej wysiąść na stacji Jorbagh, kilka przystanków na południe od Nowego Delhi. Idąc na wschód, mijamy grobowiec Safdardżunga. Stąd ogrody są ledwie kilka minut piechotą. Na ich rogu, przy ulicy Lodich, znajduje się restauracja o tej samej nazwie, regularnie urządzająca koncerty mistrzów klasycznej muzyki hindustani. Tuż obok – centrum kultury islamskiej. Po przeciwnej stronie ulicy – budynek India Habitat Centre zaprojektowany przez Josepha Allena Steina, który zamieszkał w Indiach w latach 50. – Prawdziwa perełka nowoczesnej architektury – zachwyca się Vani. Centrum organizuje festiwale, wystawy i koncerty. Tuż za ośrodkiem mieści się Dom Tybetański poświęcony kulturze tego narodu.
Ulica Lodich ciągnie się do okolicy zwanej Nizamuddinem, z historycznym kompleksem grobowców Wielkich Mogołów. To z czasów ich panowania (XVI-XIX w.) oraz brytyjskiego podboju pochodzi większość delhijskich zabytków. Historia miasta sięga aż 3500 lat p.n.e. Kolejne imperia upadały, a wraz z nimi z powierzchni ziemi znikały ich stolice. Delhi za każdym razem powstawało jak Feniks z popiołów. Może dlatego stało się tak wyjątkową mieszanką kultur całych Indii.
– W czwartkowe wieczory na Nizamuddinie w dardze (grobowcu) są koncerty sufich – tłumaczy Vani. Utworów granych przez świętych mężów należących do mistycznego odłamu islamu chcą posłuchać ludzie wielu wyznań. – Ich muzyka pokonuje bariery religii, a przecież to jest istota Indii.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Walki kogutów w Indonezji. Krwawe przedstawienie na wyspie Sulawesi
- 15 kapitalnych miejsc w Azji Południowo-Wschodniej. Zdecyduj, gdzie spędzisz...
- Jak wygląda kurs gotowania w Laosie?
- TOP 10 atrakcji Tajlandii. Miejsca, których nie możesz przegapić
- Wyspa niespodzianek. 7 miejsc na Cyprze, o których pewnie nie miałeś pojęcia
- Katar znosi wizy dla Polaków