Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Na Bali religia wyznacza cały rytm życia. Niesamowite rytuały to tutaj codzienność
Ania Błażejewska, 3.01.2017
Dzień rozpoczyna się wcześnie. Zanim jeszcze słońce zdąży wychynąć zza horyzontu, najpierw nieśmiało, a potem coraz donośniej zapieją koguty. Gdzieś w oddali zaszczeka zniecierpliwiony pies, z pobliskiej świątyni rozlegną się nieco psychodeliczne dźwięki porannej mantry, a wioska niepostrzeżenie obudzi się do życia. To właśnie o poranku można spotkać Ayu drepczącą powoli do rodzinnej świątynki. Wokół roztacza się silna woń kadzideł. Niesie canang sari, charakterystyczne ofiarki na szorstkich liściach palmowych, które każda balijska rodzina składa codziennie bogom. Trudno je przeoczyć, a wręcz łatwo zadeptać, bo znajdują się niemal wszędzie: przed domami, na pojazdach, w przydomowych świątynkach, na ulicach, skrzyżowaniach dróg. Zapytałam Ayu, ile takich canang sari składa codziennie w ofierze. – Zwykle trzydzieści pięć – oznajmiła. – Ale tylko dlatego tak mało, że mamy małą rodzinną świątynię. Gdyby była większa, potrzebowałabym ich o wiele więcej – dodała szybko.
Nietrudno sobie wyobrazić, że przygotowanie canang sari wymaga sporo pracy i czasu, więc co bardziej zapobiegliwe (i zamożne) balijskie gospodynie kupują po prostu gotowe ofiarki w ilościach hurtowych i przechowują w lodówkach.
Wulkany jak bogowie
Ayu pochodzi z Karangasem, prawdopodobnie najpiękniejszej części wyspy Bali. To tam, z dala od zatłoczonych plaż i miasteczek południa, kręta i stroma asfaltowa droga prowadzi do Pura Lempuyang. Aby dotrzeć do jednej z głównych hinduistycznych świątyń na wyspie, należy pokonać ponad 1700 schodów. Jak mówią Balijczycy, nie można wówczas narzekać, bo nigdy nie zobaczy się szczytu. Mozolną dwugodzinną wędrówkę wynagradzają wspaniałe widoki na okolicę, a przy dobrej pogodzie nawet na pobliską wyspę Lombok.
NA TEMAT:
W krajobrazie Bali dominuje majestatyczny wulkan Agung, fot. Ania Błażejewska
Najciekawsza architektonicznie część świątyni znajduje się na jednym z niższych poziomów. Prowadzą do niej charakterystyczne balijskie wrota, za którymi widać wulkan Agung. Dominujący w krajobrazie i wysoki na 3142 m jest najwyższą i najświętszą górą wyspy. Balijczycy wierzą, że to siedziba bogów i duchowe centrum Bali. Gunung Agung ma również swoją ciemną stronę – w 1963 r. na skutek jego wybuchu życie straciło 2000 ludzi. Niektórzy mówią, że miało to związek z wielką ceremonią Eka Dasa Rudra, którą odprawia się raz na 100 lat, by uchronić świat od zniszczenia. Ostatnia miała odbyć się właśnie w feralnym 1963 r. Już na początku roku Agung zaczął drżeć. Balijscy kapłani odebrali to jako złość bogów i zasugerowali, że najpewniej ustalili złą datę obchodów. Niestety nic z tym nie można było już zrobić – udział w Eka Dasa Rudra potwierdził prezydent Indonezji i najwyżsi rangą dygnitarze. A potem nastąpił wybuch. Nic dziwnego, że Agung budzi respekt. To z tego powodu w jego stronę skierowany jest każdy tradycyjny balijski dom i wezgłowia łóżek mieszkańców wyspy, a na zboczach zbudowano świątynię Pura Besakih, nadzwyczaj często odwiedzaną przez Balijczyków.
Ngaben – radosna ceremonia pogrzebowa
Wzgórza Karangasem usiane są wioskami Bali Aga, autochtonicznych mieszkańców wyspy, zamieszkujących te tereny na długo przed hinduistami. W urokliwej dolinie, otoczonej siecią pól ryżowych, leży niewielka wioska Bugbug. To tam przyszli na świat rodzice Ayu, tam też Ayu pożegnała ich po raz ostatni podczas ceremonii ngaben. Po raz ostatni, bo umarli trzy lata wcześniej, w odstępie zaledwie miesiąca. Ich ciała spoczęły w tymczasowych grobach i czekały, aż sytuacja finansowa rodziny pozwoli na zorganizowanie tej ważnej ceremonii w życiu każdego wyznawcy balijskiego hinduizmu, kóry jest główna religią Bali – To dość droga impreza – wyjaśnia Ayu. – Na ngaben dla dwóch osób musieliśmy przeznaczyć ponad 40 milionów rupii (czyli ok. 11 500 zł), ale jednocześnie zorganizowaliśmy również pogrzeb mojej babci i wujka. Sumę łatwo obliczyć.
Ta nieprawdopodobnie wysoka dla przeciętnej balijskiej rodziny kwota pokrywa koszty trwającej wiele dni ceremonii, posługi kapłanów, zakwaterowania i pożywienia dla rodziny i przyjaciół oraz szeregu ofiar. Ale na ngaben nie można skąpić, to przecież jeden z najważniejszych rytuałów przejścia. – Babcia ostrzegała, aby nie oszczędzać na ofiarach – dodaje Ayu. – Bo potem taki nieboszczyk odwiedza rodzinę nocą i prosi o więcej. A tego nie chcemy.
W północnej części wyspy znajduje się wiele rzadko odwiedzanych wodospadów, fot. Ania Błażejewska
W dzień ceremonii zestresowana Ayu przyjmuje kilkadziesiąt osób. Wszystkich trzeba napoić, nakarmić, z każdym pokonwersować przez moment i obdarować białymi wstążkami, wiązanymi na czołach na znak żałoby. A w międzyczasie sprawdzić, czy dotarł już kapłan i członkowie gamelanu, czyli tradycyjnej orkiestry towarzyszącej wielu ceremoniom. Około południa z domu Ayu może już wyruszyć orszak pogrzebowy, przewodzący podobnym orszakom innych rodzin z wioski. Przy dźwiękach muzyki tłum kieruje się w stronę cmentarza, skręcając wielokrotnie, aby zmylić złe duchy. Atmosfera jest raczej radosna, bo wierzy się, że zmarłego czeka kolejne wcielenie. Ba, może wcielić się w któregoś z jeszcze nienarodzonych członków rodziny. – Kiedy urodziła się moja córka, kapłan orzekł, że jest ona kolejnym wcieleniem teściowej. W syna z kolei wcielił się dziadek męża – tłumaczy mi Ayu. Tymczasem symboliczne szczątki jej rodziny spoczną w ziemi. Bo choć w innych balijskich wioskach zostałyby przygotowane sarkofagi w postaci byków lub wielkich wież, które następnie spłonęłyby wraz z nieboszczykiem, w to Bugbug zwyczajowo podczas ngabenu nie ma prawa zapłonąć ogień.
Bali: religia pełna rytuałów
Ngaben to tylko jeden z wielu balijskich rytuałów przejścia. Pierwszą ceremonię odprawia się, kiedy jeszcze dziecko spoczywa w łonie matki; kolejną zaraz po jego urodzeniu. W dwunastym dniu życia rytualnie oczyszcza się dziecko ze złych wpływów; w czterdziestym drugim nadaje się imię, aż w końcu po trzech miesiącach może ono dotknąć ziemi. Nastolatków czeka metatah, czyli rytualne piłowanie zębów. Ostre zęby uważane są za cechę zwierząt i demonów. – To naprawdę nie boli – przekonują mnie wszyscy zapytani Balijczycy, choć trudno mi w to uwierzyć, kiedy patrzę na grymasy na twarzach delikwentów. Potem jest jeszcze ślub. – Dodaj do tego ceremonie w wioskowych i rodzinnych świątyniach, ceremonie towarzyszące powstaniu nowych budynków, ceremonie dla pojazdów, dla zwierząt, dla pól ryżowych. Tego nie da się policzyć, ale jestem pewien, że nie ma na Bali dnia bez świętowania – kwituje mój znajomy, Made.
Tymczasem Bugbug i inne balijskie wioski przygotowują się do święta Galungan, jednego z najważniejszych dni w roku obok Nyepi – Dnia Ciszy, podczas którego pustoszeją ulice i na całą dobę zamiera życie na wyspie. Galungan to czas, kiedy Bali wygląda najpiękniej. Przed domami stanęły już penjory – ozdobne bambusy, poćwiartowano świnie, zagrano na gamelanach i przygotowuje się lawar, tradycyjną balijską potrawę na bazie wieprzowiny i warzyw. Spożywa się ją wraz z rodziną, obdarowując się słodyczami i prezentami. Bo Galungan, symbolizujący zwycięstwo dobra nad złem, porównać nieco można do naszego Bożego Narodzenia.
Ponad 90-letnia Mangku Sukrasih, fot. Ania Błażejewska
To właśnie z bliskimi spędza ten dzień sympatyczna, dziś ponad 90-letnia staruszka, którą poznałam wiele lat temu. Wtedy opiekowała się świątynią Beji, dziś ten obowiązek został scedowany na młodszych członków tej bramińskiej rodziny, a ona spędza dni w otoczeniu wnuków i prawnuków. Znajduję ją po latach, by wręczyć zrobione kiedyś zdjęcie. Do jej domu prowadzi wąska ścieżka. Mijam kury, kaczki i młodych chłopaków podrygujących do muzyki z małego przenośnego radia. Mangku Sukrasih przykucnęła pod niewielkim szarym domem, w jej oczach pojawiają się łzy, a potem ściska mnie jak długo niewidzianą córkę.
Niezwykłe balijskie imiona
Pobliską świątynią Jagaraga nadal opiekuje się Ketut. Oprowadza mnie dumny jak paw i opowiada o balijskiej kulturze. Zakładam, że jest czwartym dzieckiem w rodzinie, bo takie właśnie imię otrzymuje na Bali czwarty z kolei potomek, ale on ze śmiechem wyjaśnia: – Ketut znaczy tyle, co numer cztery. Ale ja jestem wyjątkowy, urodziłem się jako dwunasty z kolei. Jesteśmy wielką rodziną. Teraz rząd mówi, że dwójka dzieci w zupełności wystarczy, bo utrzymanie ich nie jest tanie, ale ja, na przykład, mam siedmioro dzieci i dwunastu wnuków. Mam szczęście!
Ketut faktycznie należy do wyjątków. Dziś Balijczycy decydują się najczęściej na dwójkę, trójkę potomków, nadając zwykle pierwszemu imię Wayan, drugiemu Made, a trzeciemu Nyoman. Ketutów jest coraz mniej. Nie tylko to zmienia się na Bali. W miejscu pól ryżowych wyrastają hotele i restauracje, po drogach jeździ coraz więcej skuterów i aut, a urokliwe kiedyś miasteczko Ubud zmienia się w mekkę turystów. Na szczęście ciągle łatwo zejść z utartych szlaków, zgubić się w gąszczu wioskowych uliczek i odnaleźć (prawie) nikomu nieznaną świątynię.
Polub nas na Facebooku!
Zobacz również:
- Bali dla poszukiwaczy duchowości. 5 świątyń, które musisz odwiedzić
- Gdzie zobaczyć warany z Komodo? Odwiedzamy legendarne smoki z Indonezji
- Wyspy Indonezji na plażowanie, trekking i zwiedzanie. W tej 10-ce na pewno jest...
- Turyści utknęli na Bali. Czy dojdzie do wybuchu wulkanu?
- Bali: Wyspa bogów i demonów
- Indonezja: Dzieci Tęczy